[174] Robin: Mroczne czasy [fatalny: 1]

Start from the beginning
                                    

Poza tym przez ciemny kolor czcionki na równie ciemnym tle ledwo da się to czytać.

Ta sama, która potęgowała strach Narcyzy Black, Viktora Dołohowa czy ciemnowłosej poprzedniczki. – Skoro wymieniasz personalia Black i Dołohowa, trzymaj się tego również w przypadku wspomnianej ciemnowłosej. Jeśli chcesz zaznaczyć, że przez stres Robin nie pamięta, kim ona była, warto to dopisać lub w jakiś sposób dać do zrozumienia.

Ta sama, która potęgowała strach Narcyzy Black, Viktora Dołohowa czy... tej ciemnowłosej... jakkolwiek jej było na imię.

Czuję się tak źle, że ignoruję przywitanie Edoriusa Nott'a, jednego z moich pseudokolegów. – Skąd to określenie? Nie wiemy jeszcze, czy się znają. Nottowie byli jedną z szanowanych czystkrwistych rodzin, więc Robin pewnie by go już poznał, ale może u ciebie jest inaczej, skoro Edorius jest twoją własną postacią. Jeśli jednak się nie poznali i to po prostu jakiś nowy kolega z roku, to określenie jest mocno nieadekwatne. Wyraża lekką pogardę i daje do zrozumienia, że główny bohater go wprawdzie zna, ale... niekoniecznie chciałby wylądować z nim na bezludnej wyspie. A przecież piszesz, że czuje się źle, ignorując go.

Niemal w ogóle nie czułam emocji towarzyszących Robinowi po ceremonii. Niby wspominasz, że natłok myśli nie pozwala mu normalnie funkcjonować lub czuje się fatalnie, ale nie oddajesz tego w tekście. To ważna chwila, a jedynym wyrazem wpływu tak wielu emocji na jedenastoletnie dziecko jest tutaj zdanie: Mimo strachu i lekkiego smutku, przywołuję na twarz szeroki uśmiech. Mogłoby się gdzieś przewinąć zaciśnięcie warg, ukrywanie drżących dłoni w kieszeni szkolnej szaty, nerwowe rozglądanie się na boki.

Spójrz, przed ceremonią pisałeś chociażby, że chłopak się niecierpliwił, czekając na swoją kolej, a gdy w końcu ta chwila nadeszła, zapragnął, by czas oczekiwania trwał w nieskończoność. Piszesz w pierwszej osobie! Rzuć nam jakąś myśl godną spanikowanego dziecka. Moja kolej? Ale... może jednak jeszcze chwilę poczekajmy! Mnie się wcale nie śpieszy tak bardzo, przysięgam!

Wstęp zamykasz myślą, która zupełnie nie wygląda na należącą do chłopca w wieku Robina. Filozofujesz ponad miarę, a mógłbyś zakończyć sceną, w której orientuje się on, iż właśnie wpadł do grona zupełnie nieznanych mu osób, jedyne wsparcie moralne jest w zupełnie innym domu i nie wiadomo, co na to wszystko powie jego rodzina. Mam przechlapane.


Rozdział 1

Usiłowałem myśleć o spokojniejszym jutrze, wyobrażać sobie wygiętą w agonii twarz Whiltierny. – No, druga część zdania raczej nie sugeruje tego spokojniejszego jutra.

Często wychodziłem do ogrodu, by zajmować się hipogryfami - pamiątkami. – Pisałeś wcześniej, że zwierzaki zostały w rodzinnym inwentarzu po zmarłej matce Robina. Siłą rzeczy są więc pamiątkami (o ile już zaakceptujemy takie określenie, choć kojarzy się raczej z przedmiotami martwymi, a nie stworzeniami) po niej. Po co dodatkowo to podkreślać, skoro w tym samym rozdziale pisałeś o ich pochodzeniu?

Wkładaj garniak i ruszamy — uśmiechnęła się serdecznie. – W świecie czarodziejów funkcjonowały szaty wyjściowe. Czarodziejskie rodziny przeważnie niewiele wiedziały o modzie mugolskiej, w tym o garniturach. Dobre zobrazowanie przedstawiono w czwartym tomie, w którym Rowling opisywała ubrania na mistrzostwach świata w quidditchu. A tu swobodnie operują garniakiem.

Możliwe, że z każdym kolejnym dniem spędzonym w towarzystwie głupiej suki, przekonywał się do jej autorytetów. – Czy naprawdę jest potrzeba używania takich określeń? Fakt, starsza siostra Robina wcześniej powiedziała o siostrze per głupia krowa, ale słowo suka jest dość mocno nacechowane emocjonalnie, tymczasem twój bohater wyraźnie nie jest wzburzony. Raczej rozgoryczony, najwyżej lekko podirytowany.

Ocenialnia literacka „Wspólnymi Siłami"Where stories live. Discover now