Rozdział 12

252 18 4
                                    

Zwykłe popołudnie. Hope była na zewnątrz szkoły, cieszyła się ciszą, spokojem i ładną pogodą. Dopóki ktoś jej nie przechodził... 

- Cześć - powiedział Chłopak.

Zayn postanowił podejść gdy tylko zauważył nastolatkę. Był nowy w szkole, jego rodzice nie byli zbyt lubiani, a oni nie zaczęli dobrze znajomości. A czuł, że mogliby się dogadać. Może o były waśnie między ich rodzinami, ale Klaus Mikealson też nie był bohaterem, Hope mogła rozumieć jak się czuje. A każdy potrzebuje przyjaciela...

- Cześć - spojrzała na niego Brunetka - Wszystko w porządku ?

Minęło trochę czasu od pierwszego spotkania. Ochłonęła i wiedziała, że nie powinna oceniać go na podstawie jego rodziców. Po prostu przypomniał jej bolesne wydarzenia, ale wiedziała, że to nie jego wina. 

- Raczej tak - odrzekł - Chyba, że zamierzasz znowu na mnie krzyczeć.

- Nie zamierzam... Ale Ty też nie byłeś miły przy naszej pierwszej rozmowie - odrzekła Hope.

- Nie zaczęliśmy dobrze - przyznał Chłopak - Może zaczniemy jeszcze raz ? 

- W porządku - uśmiechnęła się lekko Hope.

Po to są w tej szkole by uczyć się i akceptować swoją odmienność. By być lepsi. Różnice rodzin sprzed setek lat nie powinny stać na drodze do nowej przyjaźni.

- A więc jestem Zayn, nowy uczeń, wampir - powiedział Brunet wyciągając dłoń w jej stronę - I bardzo miło mi Cię poznać.

- Mi też miło Cię poznać - uśmiechnęła się Hope.

Chłopak mimo złego pierwszego wrażenia był zabawny i nie dało się zaprzeczyć, że bardzo przystojny i czarujący. Sprawiał wrażenie złego chłopca, ale takich przecież najbardziej lubiły dziewczyny.

- A więc co u Ciebie Hope ? - spytał Zayn - Jak to jest być cudownym dzieckiem ?

- Wcale nie tak świetnie jak Ci się wydaje - odrzekła Nastolatka patrząc przed siebie - Byłam wpadką, jakimś kosmicznym błędem... Jedyna trybryda na świecie... Moja rodzina musiała poświęcić wszystko dla mnie... więc czasem myślę, że nie powinnam tu być, że nie jestem tego warta...

Hope zawsze nosiła w sobie ten ból i wątpliwości. Odkąd się urodziła spoczywał na niej wielki ciężar. Miała być nadzieją, która zjednoczy rodzinę. Jedna w swoim rodzaju, magiczna, cud. Ciężko było sobie z tym radzić. Ciężko było być aż tak wyjątkową.

Nie często o tym mówiła, ale czasem wygadanie się komuś niemal obcemu pomaga. Zresztą Zayn pewnie sporo wiedział od swojej mamy i mógł czuć się podobnie.

- Nie sądzę byś była błędem - stwierdził Zayn - Dopiero od niedawna Cię znam, ale widzę, że jesteś wyjątkowa i wcale nie dlatego, że jesteś trybrydą. Sprytna, odważna, piękna... Słyszałem, że zmieniałaś rodzinę na lepsze, zwłaszcza Klausa... Powinnaś być dumna.

- To nie takie proste - stwierdziła Nastolatka.

- Wiem - pokiwał głową Brunet - Sprawy rodzinne nigdy nie są proste...

Mimo, że zgrywał pewnego siebie, buntownika jemu też nie było łatwo. Jego rodzice uchodzili za tych złych, ale on ich kochał. Przecież to jego jedyna rodzina. Mama Aurora, wiele przeszła, kochała ojca Hope, a potem chciała zabić ich wszystkich. Dziwnie się czuł będąc przy niej. To nie była jego wina ani ich bitwa, ale czuł się winny za krzywdy które jego rodzina jej wyrządziła. Z drugiej strony jaki by nie był Lucien był jego ojcem. A teraz nie żyje. To wszystko było cholernie skomplikowane.

- Ale rodzina jest najważniejsza - powiedziała z przekonaniem Hope i spojrzała na niego - Wiem jak może być ciężko na początku... Ale teraz masz mnie.

- To znaczy, że się przyjaźnimy ? - spojrzał na nią.

- Chyba tak - uśmiechnęła się lekko.

Tak niewiele trzeba by zacząć nową znajomość. Zrozumienie, coś wspólnego. A to tak wiele zmienia. Nowe pokolenie może być lepsze. Rodzice mogli się nienawidzić i walczyć, a oni będą się przyjaźnić. Czas wszystko zmienia, a oni mogą napisać nową, lepszą historię.

Our Legacies ✔Where stories live. Discover now