🔱Rozdział 3🔱

812 93 38
                                    

Kiedy wracaliśmy do zamku, całkowicie się wyłączyłem, dając pochłonąć własnym myślom. Luke znał sposób, żeby dać mi nogi, ale samo wyproszenie Annabeth z pomieszczenia świadczyło, że ten pomysł raczej by jej się nie spodobał. Znaczy, to w sumie rozumiało się samo przez się. Chodziło bardziej o to, że sposób, w jaki mogłem osiągnąć swój cel mógł nie być jednym z rozsądniejszych rozwiązań. Przez to zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście chciałem brnąć w coś, z czego mogło nie być już drogi powrotnej. Z drugiej strony, to był tylko Luke. Może nie trzymał się sztywno zasad, tak jak jego dziewczyna, ale wiedział, gdzie leży granica. A przynajmniej w to chciałem wierzyć. Istniała jeszcze opcja, że po prostu domyślał się, co planował mój ojciec i chciał mnie po cichu zabić... Ale nawet ja wiedziałem, że takie działanie nie doprowadziłoby go do celu, jaki chciałby tym osiągnąć. Na pewno opóźniłoby ślub, bo Tyson musiałby zostać przygotowany do bycia następcą, czego na razie nie robił - nie wiem czemu, w końcu w każdej chwili mogło mi się coś stać. Może Posejdon pilnował mnie bardziej niż myślałem. W każdym razie, podejrzewanie moich najlepszych przyjaciół o to, że próbują mnie zabić podchodziło już pod paranoję, więc szybko dałem sobie z tym spokój. A trzy godziny później płynąłem w miejsce, z którego wróciliśmy. Może nie było to najmądrzejszą decyzją w moim życiu, w końcu nikomu nie powiedziałem, ale kto pozwoliłby mi popłynąć gdyby o tym wiedział? Od zawsze miałem sporo energii, a w razie, gdyby mi się coś nie spodobało, zawsze mogłem uciec. A przynajmniej tak sobie wmawiałem, nie chcąc przyznać się przed samym sobą, że mimo wszystko jednak trochę się boję.

Kiedy przypłynąłem na miejsce, Luke już na mnie czekał. Niechętnie podpłynąłem, a on uśmiechnął się zawadiacko i mógłbym przysiąc, że na ten uśmiech złowił niejedną syrenę w przeszłości.

— Co tam Jackson? Już myślałem, że się nie pojawisz. Chyba nie bałeś się, że cię zabiję, co, Wasza Wysokość?

Uniosłem brwi, puszczając mimo uszu zwrot grzecznościowy. Wiedział, że nienawidziłem gdy tak do mnie mówiono. To tylko przypominało mi o czymś, czego wcale nie chciałem.

— Skąd wiesz, że przypłynąłem sam?

— Jakbyś komuś powiedział, nie byłoby cię tu. — Wzruszył ramionami. — To co? Gotowy?

Z całą pewnością nie.

Kiwnąłem jednak głową, bo moja gotowość nie miała tu większego znaczenia.

— Prowadź.

Kiedy Luke zaczął płynąć, ruszyłem za nim, przy okazji sprawdzając czy mój ogon jest w pełni sprawny. Tak na wszelki wypadek. Na szczęście Luke tego nie zauważył.

Noc była przyjemna, choć nie różniła się bardzo od tych innych. Na dnie morza wiele wyglądało tak samo. Było ciemno w dzień i jeszcze ciemniej w nocy. Mama mówiła że to przez zmieniające się pory dnia nad wodą. Czasem zastanawiało mnie ile razy była na powierzchni, zanim ojciec ustanowił ten głupi zakaz. I dlaczego wszyscy się go słuchali. Co wydarzyło się w przeszłości, że nikt nie podważał jego słów? Zanim jednak zdążyłem wyciągnąć z odmętów pamięci coś, co majaczyło gdzieś w kątach mojego umysłu, dopłynęliśmy na miejsce. I zdecydowanie mi się nie spodobało.

Patrzyłem na wielką grotę, praktycznie zakopaną wśród kilkometrowej plamy wodorostów, wysokich co najmniej na kilka metrów. Stanowiły one swoistą bramę i nie wyglądały zapraszająco. Automatycznie trochę odpłynąłem w tył, na co Luke parsknął śmiechem.

— Czyżbyś się bał, książę?

Jego drwiący uśmieszek powoli doprowadzał mnie do szału. Odpowiedziałem więc hardo:

✔ Mermaid's Heart || PercicoWhere stories live. Discover now