Chapter XXXII

1K 64 0
                                    

*****

Louis P.O.V.

     Powoli wszedłem do sali, gdzie leżała Alison. Jej blade, nieruchome ciało, podłączone było do różnych urządzeń, które wydawały z siebie dziwne dźwięki. Nie spuszczając z niej oczu, usiadłem na krześle obok jej łóżka, postawionym przez jedną dobroduszną pielęgniarkę i delikatnie chwyciłem jej lodowatą dłoń zamykając ją w swoich. Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie na widok jej zabandażowanych nadgarstków, w miejscu, gdzie się pocięła. Gładziłem opuszkami palców jej kłykcie, zastanawiając się, dlaczego to właśnie ona musiała być świadkiem zabójstwa swojego przyjaciela. To, że było to zabójstwo z premedytacją, policja stwierdziła już na samym początku. Ktoś doskonale wiedział, kiedy Chan wróci do domu, wiedział, kiedy bomba miała wybuchnąć, doprowadzając do eksplozji.

- Oj, Alison...- rzuciłem przypatrując się jej spokojnej, śpiącej twarzy- Czy ty zawsze musisz się w coś wpakować? Szczególnie w takie bagno? Co by było, gdybyś weszła z Chanem do domu?

     Zadrżałem na samą myśl, że dziwnym cudem, dziewczyna jeszcze żyła. Gdyby coś jej się stało... nie dałbym sobie rady.

Ona jest dla ciebie ważna...

     Pokręciłem głową, pozbywając się myśli. Alison była dla mnie jak młodsza siostra. Doskonale wiedziałem co musiała czuć, w końcu wychowałem się z samymi kobietami pod jednym dachem, a blondynkę zadziwiająco łatwo było rozgryźć. Przynajmniej dla mnie.

- Wiesz, że nie możesz leżeć tak cały dzień?- mruknąłem.- Musisz się w końcu obudzić, mała. 

     Puściłem jej dłoń, podpierając głowę rękoma. To był już drugi dzień, kiedy dziewczyna leżała nie dając znaku życia. Lekarze twierdzili, że w każdej chwili może się obudzić, jednak ta chwila przeciągała się niemiłosiernie. Mieliśmy szczęście, że żaden reportażyna nie zauważył nas w Irlandii i nie podał tej informacji dalej, bo nie mielibyśmy takiego spokoju. 

     Patrzenie na nieruchomą nastolatkę, był dla mnie jak cios prosto w serce. Chciałem znowu zobaczyć jej radosny uśmiech, poczuć jej perfumy, zobaczyć jak zabawnie marszczy nos, kiedy jest zła... jak na razie pozostało mi wpatrywanie się w jej bladą twarz.

     Rodzice Niall'a odpoczywali w domu, tak samo jak sam Horan i reszta chłopaków. Zmusić blondyna do wyjścia ze szpitala, graniczyło z cudem, jako cel honorowy przyrzekł sobie siedzieć przy siostrze, aż ta się nie obudzi. Dopiero po interwencji rodziców, że nie chcą oglądać swojego drugiego dziecka w szpitalu, z niechęcią opuścił pomieszczenie, a na końcu sam szpital.

- Siedzę tak tutaj sam... nie mam się do kogo odezwać... W normalnych warunkach zaczęłabyś paplać o jakiejś nowej sukience, którą ostatnio zobaczyłaś- wyjąkałem wbijając wzrok w sufit.- Cholera, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale brakuje mi tej twojej bezsensownej gadaniny.

     Telefon w mojej kieszeni zawibrował, zmuszając mnie do wyciągnięcia go. Na ekranie zamigotała biała koperta, sygnalizująca nową wiadomość. Od niechcenia dotknąłem jej palcem, czekając sekundę, aż wiadomość załaduje się.

'' Co z nią?''

     Parsknąłem wymuszonym śmiechem orientując się, kim był nadawca. Niall. Ten dupek miał odpoczywać, a nie pisać wiadomości! Szybko wystukałem odpowiedź, a po jej wysłaniu zablokowałem telefon. Horan, jesteś kretynem.

'' Wyszedłeś stąd dopiero 20 minut temu i jej stan się nie zmienił. Idź spać, masz odpocząć. Za chwilę będziesz wyglądał jak cień własnego siebie.''

The future starts today, not to tomorrow...~L.T.जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें