Chwile Słabości

3.1K 232 156
                                    

Hugo Heinrich Krause

Jadwiga siedziała skulona w pierzynach. Dostałem miskę z ciepłą wodą, mogłem się choć trochę obmyć z czerwonych plam. Wręczyli mi też białą koszulę, która wisiała na mnie jak worek, ale zawsze coś. Drobna kobietka dla której zcierpiałem to lanie, bawiła się skrawkiem kołdry, dyskretnie obserwowałem brązowowłosą. Wiem, że dzięki niej znacznie się zmieniłem, odnoszę takie wrażenie. Pomimo tego wciąż tłumie w sobie uczucia, bo wiem, że takie zauroczenie... miłość... nie miałaby prawa bytu, napewno nie w tych czasach, w których przyszło nam żyć. Mam chwilę słabości, takie jak te, chcę jej dotknąć, pocieszyć, w jakikolwiek sposób sprawić tej kobiecie radość, ale nie mogę. Poza tym, gdyby nie musiała, wcale nie zadawała by się z jakimś Niemcem. Pamiętam tą scenę bardzo dokładnie, klęczała przede mną, ciągnąc mnie za płaszcz i błagając, abym zabił ją zamiast jej rodziny. Jedno życie za jakieś cztery. To jedno życie stało się ważniejsze niż milion innych... To okropnie uczucie, rozdziera cię od środka, ale ty wiesz, że nie możesz, nie ma takiej opcji do wybrania. Jesteś tylko w stanie obserwować jej życie z boku, nie odgrywając w nim żadnej większej roli, wręcz tą złą. Nazistowski żołnierz, który zabrał ją od rodziny i korzysta z niewolnictwa. Tak, trzeba nazywać rzeczy po imieniu, czasem mam takie myśli, aby...

- O czym tak rozmyślasz? - ocknąłem się, gdy usłyszałem jej delikatny głos.

- O niczym istotnym... Ciekawe, kiedy się zagoi. - złapałem się za szczękę, każdy ruch bolał, tak chyba jeszcze nigdy nie dostałem. Owszem, jak byłem małolatem ciągle chodziłem z siniakami, przez ojca, ale aż tak nie oberwałem nawet podczas pracy.

Mówiąc o śladach po spotkaniu z tymi partyzantami przypomniał mi się Zenek. Jak "przeszukiwał" Jadwigę, wtedy też coś się we mnie ruszyło. Najgorszy był jej wzrok, patrzyła, znosząc to wszystko, ale nie dało się ukryć, że była przerażona. A ja nie mogłem w żadnen sposób sprzedać w mordę temu Polaczkowi.

Miałem ochotę wysłać całą trójkę do gazu. Służąca służącą, ale nie nikt nie będzie jej dotykał w taki sposób... ani straszył.
Dawno zapomniałem, że to... służąca, nie chcę jej tak traktować. Wciąż nie mogę sobie powiedzieć tego wprost, ale ja... Właśnie, wciąż nie przechodzi mi to nawet przez myśl, a co dopiero przez gardło.

- Zobaczymy... - wzruszyła ramionami, które oplotła wokół ciała.  - Tobie też tu tak zimno? - spytała, nakrywając się puszystym nakryciem.

- Ciepło to tu nie jest... - stwierdziłem, przyznając rację dziewczynie.

Do drzwi zapukał któryś z domowników, zaraz zostały one uchylone przez Panią Irenę.

- Spodnie upiorę Ci już jutro, teraz jest późno, nie będę się krzątać. Daj, zabiorę tą michę! - wskazała palcem na białą wanienkę z zaróżowioną wodą w środku.

- Dzięk... - chciałem jeszcze raz okazać wyrazy wdzięczności za pomoc, lecz babka mi przerwała.

- Człowiek człowiekowi pomoże... Zapamiętaj chłopcze. - uśmiechnęła się, zabierając naczynie. - Przykro mi, że tak chłodno, ale już drewna nie ma, jutro dopiero Ryszard załatwi od sąsiada. W szafce po prawej są koce. - wskazała na sosnową komodę, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Narzuciłem na siebie szybko wręczoną mi koszulę, wyglądałem śmieszne w przydużej górze i oficerskich bryczesach, ale przeboleję. Pomimo, że jestem poszukiwany i najprawdopodobniej skazany na rozstrzelanie nie powinienem pod żadnym pozorem dotykać nawet munduru, ale... chciałem go jednak zachować, miałem wielką nadzieję, że kiedyś go odzyskam.

Podszedłem do łóżka, w którym Jadwiga próbowała ogrzać się na wszelkie sposoby, zdmuchnąłem palące się na szafeczce obok świeczki, które były jedynym źródłem światła. Słyszałem jak dziewczyna położyła się na łóżku, podsuwając znacznie do ściany. Pomału również wsunąłem się pod pierzynę. Kobieta nie dość, że sparaliżowana była pewnie moją tak bliską obecnością to jeszcze trzęsła się z zimna.

- Chcesz koc? - zapytałem.

- Nie, nie... Nie trzeba... - stwierdziła, co chwila drżąc.

Pomimo takiej odpowiedzi wstałem i po omacku wyśledziłem komodę. Otworzyłem szafkę i wyciągnąłem jakiś futrzany koc. Narzuciłem kolejna warstwę na zmarzniętą Polkę.

Po około dziecięciu minutach, dalej trzesła się i próbowała rozgrzać ręce, masowaniem ich.

- Cholera... - szepnęła pod nosem.

Przez moją głowę przeszła myśl, żeby ją przytulić, w końcu byłoby jej cieplej, ale czy to napewno dobry pomysł...?

Nie zastanawiając się już dłużej przysunąłem się do niej, obejmując ją jednym ramieniem.

- A co jak ktoś tu przyjdzie? - wyszeptała niepewnie.

- I tak myślą, że uciekliśmy z powodu miłości do siebie... - stwierdziłem.

Wtedy brązowowłosa wtuliła się jeszcze bardziej.

- Cieplej? - spytałem, chcąc wiedzieć czy Jadwiga ma się lepiej.

Poczułem tylko jak kiwnęła twierdząco głową. Za kolejne pięć minut odpłynęła już w sen. Zerknąłem na jej ciemne loki, które oświetlała tylko smuga księżycowego światła, rzucana przez szybę znajdującą się za nami. Uśmiechnąłem się sam do siebie, rzucając się w wir rozmyśleń...

                              ***

18 grudnia 1940r.

Jadwiga Jabłońska

Stałam po kolana w śniegu, patrząc jak Hugon ugania się za jednym z koni Pana Ryszarda. Sam stał obok, śmiejąc sie z Niemca, który lata za nieznośnym dwuletnim konikiem.

- Baśka! - wołał młodą kobyłkę, która uciekała od niego ile sił w kopytach.

Klacz kiedy tylko Hugo miał ją na wyciągnięcie ręki, zrywała się gwałtownie i uciekała na drugi koniec padoku.

- Nigdy jej nie złapie! - śmiał się Pan Ryszard, pani Irena również obserwowała z okna całą sytuację.

- Jestem pewna, że da radę. - powiedziałam. Napewno zaraz mu się uda!

Krause wyciągnął szeleszczącą folię z kieszeni płaszcza, który również dostał, wszystko było na niego albo za małe, albo za duże. Ten płasz, podejrzewam, że po synu pana Ryszarda, wyglądał na Hugonie jak dłuższa marynarka.
Kobyłka stanęła, przyglądając się mu uważnie.

- No masz! - zawołał konika.

Baśka, bo tak miała na imię, zaczęła powoli iść w jego stronę. Gdy zauważyła, że Hugon faktycznie ma coś w ręce dała się bezproblemowo złapać. Odwróciłam się w stronę Pana Rysia.

- Mówiłam! - rzeklam triumfalnie.

W tym samym momencie usłyszałam za sobą dzikie rżenie, a przy tym tylko "Sheiße". Odwróciwszy się, zobaczyłam jak kobyła dalej hasa sobie po bielutkim puchu. Po Hugonie ślad zaginął, w śniegu została tylko dziura na wzór jego postury.

- Jak? - spytałam z niedowierzaniem, umierającego ze śmiechu dziadka.

- Schował worek do kieszeni! - starszy mężczyzna świetnie się bawił, podczas gdy Hugon wstał i optrzepywał się ze śniegu. - Próbuj dalej! - krzyknął do Niemca.

Kobyłą stanęła i ponownie widząc faceta, zarżała wesoło, jak gdyby naśmiewając się z oficera.

- Baśka, chodź już... - zrezygnowany poszedł w stronę konia.

Teraz klacz bezproblemowo poszła za Niemcem.

- Zlitowała się już nad nim... - wciąż podśmiechiwał się Pan Ryszard. Poszedł do bramy, aby im otworzyć. - Brawo chłopcze! - pogratulował Hugonowi.

Ten zrezygnowany ciągnął konia do stajni, mijając mnie, przewrócił zabawnie oczami, ciesząc się, że nie będzie musiał już ganiać za złośliwą klaczką. Sińce już prawie mu zeszły, została tylko niewielka blizna na dolnej wardze, która towarzyszyć mu bedzie już do końca życia.
Cieszę się, że trafiłam na tego Niemca, a nie innego...

Oficer Krause [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz