Rozdział 36

1.9K 142 92
                                    

Tymon 

Zasypanie i budzenie się przy osobie, której oddałoby się dosłownie wszystko, jest cudownym przeżyciem, ale równocześnie cholernie trudnym do opisania. To coś, co jest po prostu zarezerwowane tylko dla wybranych, dla tych, którzy wiedzą jak obchodzić się z emocjami, uczuciami, pragnieniami. Nie wiem, czy to, że ja i Kacey możemy się budzić tak przy sobie i wiedzieć, że mamy swoje zaufanie i dusze nie było za szybko, lecz... Prawdziwej miłości nie da się okiełznać, włożyć do wora i powiedzieć, poczekaj na lepsze dni, lata, ona po prostu przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Zaskakuje. Buduje. Umacnia.

Opuszkiem przejeżdżam po jej rozgrzanym policzku, który jest aksamitny i delikatny. Oglądanie, gdy bezpiecznie drzemie w moich ramionach, jest czymś magnetyzującym. Lustruję jej twarz uważnie, mały nosek, lekkie kości policzkowe, zmysłowe, ponętne usta, burza loków rozsypana na poduszce i czekoladowy odcień skóry tworzą wzór mojej idealnej kobiety, kobiety, której jest pewny bardziej niż siebie samego. Kacey jest najsilniejszą laską, jaką znam, choć ma wiele ran, nawet utrata rodziny, wzroku, normalnego funkcjonowania w społeczeństwie jej nie zniszczyła. We wszystkim pokłada nadzieję, a jej wiara pomaga jej pokonać demony życia.

Przysuwa się bliżej mnie, mamrocząc coś niezrozumiałego. Jej malutkie, lecz zaokrąglone ciało powoduje, że nie mogę się skupić. Obserwuję raz, po raz jak klatka piersiowa Kacey unosi się i opada powoli, i spokojnie. Nasza kontrastująca skóra jest jednakowo ciepła i przyjemna. Całuję jej wyraźny obojczyk, przesuwam usta aż do jej ucha i szepczę miękkim tonem:

― Dzień dobry, złotko.

Uśmiecha się urokliwie i uczepia się mojego napiętego ramienia jak małpka. Śpioch z niej o wiele większy niż ja.

― Jeszcze chwilkę, dobrze? ― duka, kładąc się całkowicie na moim ciele.

― Czy właśnie zostałem materacem? ― Z trudem hamuję chichot.

― Materac klasy A, Tymom Foster, wpisz to w CV. ― Mizia kciukiem mój policzek, a głowę umieszcza w zagłębieniu szyi.

Przewracam ją pod swoje ciało i nie mam hamulców z łaskotaniem jej, muszę ją w końcu jakoś rozbudzić. Jej cieniutki podkoszulek podwija się samoistnie pod biust i aż kusi mnie, aby go ściągnąć całkowicie.

― Tymoooon! Prooooszę! ― Broni się rękami i nogami, otwierając wreszcie lekkie za mgłą spojrzenie.

― Budzimy się! ― Molestuję jej szyję gilgotkami.

― Przecież nie śpię. ― Paca mnie w łeb. ― Nie chcesz chwilę poleżeć? ― Układa usta w podkówkę.

― A nie masz kaca? ― Zerkam w jej spojrzenie naprawdę mocno, choć wiem, że w życiu tego nie zobaczy.

― Czy ty właśnie gapisz się na mnie jak na seryjnego mordercę? ― Unosi prawą brew, odpychając moją klatę.

― Kilka mojito to dla twojej głowy mogło być prawdziwe zabójstwo.

― Ale nie było. ― Wystawia język.

Ugley włazi na nas, nie omijając rzecz jasna naszych głów i twarzy. Obwąchuje teren kilka razy dogłębnie, aż wreszcie warczy na mnie standardowo. Szczur przebrzydły z niej.

― O kicia... ― Kacey ciągnie ją za ogon, a ta sobie nic z tego nie robi, a już bym leżał trupem na ziemi za takie coś. ― Tęskniłaś, jak nie było mnie w nocy? Balował z tym dziwakiem, wiesz? Mało kilka razy nie straciła przez niego palców u stóp.

― Ej! ― oponuję, urażony.

― No co? To prawda, taniec to nie twój wrodzony talent jak gra i śpiew.

Utraceni | Tom 2Where stories live. Discover now