Rozdział 16

2.1K 176 92
                                    

Kacey 

Twarde, zmrożone płatki śniegu pod stopami moich sportowych butów wydają specyficzny odgłos bardzo mocno kojarzący mi się ze świętami. To chyba w dodatku zima stulecia. Jesień była przepiękna, długa, nawet obfita w plony, gdyż przez długi czas można było jeszcze dostać owoce rosnące w naszych amerykańskich sadach..

― Dlaczego tak daleko musimy iść? Czemu wybrałeś miejsce na nagrywki tak odległe od centrum? ― pytam Tymona, operując w dłoni białą laską. ― Mam się bać?

Przezorny zawsze ubezpieczony.

― To tylko jakieś pięćdziesiąt minut drogi pieszo, dwie mile. Zostało nam już maksymalnie dwadzieścia minut.

― Obiecuję, że kiedyś ci coś zrobię, bo zaraz odmarznie mi tyłek! ― wyrywa mi się.

― Oj weź, Hawk... ― Jego dłonie są niebezpiecznie blisko mnie, ALARM!

Chodniki są odśnieżone, ale w dalszym ciągu śnieg pada w niewyobrażalnym tempie. Czuję, że dziś zginę. Już moczę w majty, mając w głowie koncepcję kolejnego naszego filmu na Youtube. Ja sobie nie poradzę, chyba się nie nadaję do tego typu zadań. Stresuję się jak Keith, gdy ma PMS, a to okropny stan. Stan krytyczny.

Nagle lecę do przodu, puszczając laskę przed siebie. Odczuwam jakby ciężar kamienia na plecach, w dodatku mokrego i lodowatego. W porę ręce Tymona przytrzymują moje zwiotczałe ciało, a chłopak przyciąga mnie do swojego torsu i tym samym zaczyna mnie ogrzewać.

― Ślepota! ― Ktoś krzyczy za nami.

― Walcie się, dzieciaki! ― warczy Foster.

Jestem ogłupiała, nie ma pojęcia, kto nas atakuje, a raczej mnie, moją chorobę. Ludzie potrafią być podli.

Tymon podnosi mój sprzęt, zwiększa tempo prowadząc mnie z wprawą. Idzie mu zadziwiająco dobrze, to już nasz drugi raz, kiedy musi pomóc moim zepsutym zmysłom. Dla mnie taki spacer po Mieście Stali to heroiczny czyn, a dla zwyczajnych ludzi normalność. Każdy umie przejść przez ulicę, już nawet malusieńkie dzieci. Każdy umie ocenić, czy zraz lunie deszcz, bądź będzie burza. Dla osób takich jak ja to czyny powyżej możliwości.

― Uciekamy, te gnojki są wkurzające. ― Muska ustami moje ucho i zaczyna biec, unosząc mnie. ― Szykują się na bombardowanie nas śnieżkami.

― Tymon! ― piszczę, majtając kończynami.

Płatki śniegu łaskoczą moją skórę, a lekki wiatr powoduje gęsią skórkę na odsłoniętych dłoniach. Mam ochotę nasunąć nieco bardziej wełnianą czapkę na uszy, bo hałas jest niemiłosierny. Nienawidzę odgłosów ulicy, warczących aut dodających gazu i jeszcze trąbiących. Czuję się bezpiecznie na jego barkach, ufam, że nie spadnę i nie rozbiję sobie nosa. Tymon jest naprawdę delikatny, kiedy mnie dotyka.

― Często takie chuligany cię atakują? ― pyta, mając niewielką zadyszkę.

― Tylko jak jestem z tobą ― wciskam kit.

Oczywiście, że zdarzają się ludzie, którzy uważają się za panów świata i odzywają się do mnie w ten sposób, bądź mają w dupie to, czy nie potrzebuję pomocy. Staram się jednak żyć optymistycznie i nie zwracać uwagi na takie odzywki, bo gdybym miała je wszystkie przeżywać, to już by mnie tu nie było.

― Powinnaś na takie osoby uważać ― mówi nauczycielsko.

― Jeszcze masz jakieś rady? ― Wywracam oczami, wiercąc się równocześnie.

Stawia mnie do pionu i kompletnie wytrąca pytaniem.

― Nigdy nic nie widziałaś? ― zaczyna drażliwy temat.

Utraceni | Tom 2Where stories live. Discover now