Rozdział 17

2.1K 170 144
                                    

Tymon

Kiedyś swój cały czas spędzałem tutaj, na siłowni albo na boisku do baseballa w otoczeniu metalowych sprzętów, ciężarków i spoconych ciał. W ostatnich miesiącach moja wydolność i kondycja spadła tak mocno, że podnosząc sztangę po raz trzeci już tracę oddech. Mięśnie są wiotkie, niewytrzymałe, a ja pocę się jak jakiś szczur. Kiedyś sport był wytchnieniem, teraz... katorgą.

― Tymon, jeszcze trochę a twoja forma spadnie totalnie na dno ― komentuje Mike, wyciskając na barki po sześćdziesiąt sześć funtów*.

Odkładam sztangę na miejsce i dyszę. Cholera, zaniedbałem się i to mocno. Może wyrobiłem palce grając na gitarze, ale reszta ciała potrzebuje kopa. Mocnego kopa.

― A ty coś się taki krytykant zrobił, hę? ― Patrzę na niego groźnie. ― Przyszedłem tutaj, żeby ci potowarzyszyć, a nie żebyś komentował moje mięśnie czy też ich brak.

Wstaje i klepie mnie po spoconych plecach.

― Stary, wyluzuj, przecież żartuję. Co się stało z moim wesołym i uszczypliwym Tymonkiem? Stajesz się delikatny jak baba.

― Raczej jak ty kiedyś ― dogryzam.

― Och, też cię kocham. ― Posyła buziaka w powietrzu. ― Może teraz bieżnia, co?

― Z wielką chęcią ― odpowiadam.

O wiele bardziej opowiada mi ganianie po macie niż podnoszenie rzeczy. Chociaż ostatnio trochę nosiłem Kacey, ale ona waży niewiele. Za to ma potężny, anielski głos, który zwala na łopatki. Czasem trochę żałuję, że nie mogę zwierzyć się Michaelowi, że poznałem kogoś tak bardzo podobnego do mnie. Kogoś, kto też jest zagubiony, pełen pasji i trudno mu podjąć decyzje... Kogoś utraconego.

― Nie przejmuj się tak Harriet. Dobrze wiesz, że do każdego faceta ona ma jakiś problem, a poza tym co się stało, to się już nie odstanie.

Marszczę czoło delikatnie zmieszany. Czy on myśli, że ja nadal coś do niej... Fuck.

― Myślisz, że ja nadal coś ten... ― Nawet trudno mi jest się wysłowić, język plącze się w gębie.

― A nie? ― pyta się durnie.

― Oczywiście, że nie! ― Przyspieszam ze złości bieg. ― Między nami wszystko skończone, poza tym nawet nic się nie zaczęło, dobrze o tym wiesz. ― Zerkam na niego. ― Chcę między nami teraz ugody, czegokolwiek.

― Więc powinieneś walczyć o to, co straciliście, o przyjaźń. ― Uśmiech na jego twarzy jest pokrzepiający.

― Wątpię, stary, abyśmy wrócili do relacji sprzed tamtego wydarzenia. Sam nie wiem, czy chcę tego, co było wcześniej ― mówię szczerze.

Przypominają mi się w głowie nasze wspólne chwile. Kiedy wszystko było takie lekkie, ulotne, urocze, a równocześnie naiwne. Ja byłem naiwny, mając w głowie możliwą przyszłość z tak bardzo skrzywdzoną duszą, jak Harriet. O ile byłem w stanie zaakceptować to, że Harr miała problemy natury psychicznej, trudniej było mi patrzeć, jak krzywdzi się fizycznie, ograniczając jedzenie, picie w gorszych momentach życia. Anoreksja była jej "oczyszczaczem", chciała w ten sposób zapomnieć o stresie, zmęczeniu. W każdej chwili, kiedy jej organizm był na skraju wycieczenia, byłem z nią. Tuliłem, słuchałem cierpliwie, prosiłem na klęczkach choćby o kęs, by wzięła do ust. Czasem już nie mogłem patrzeć na jej wiotkie dłonie, bladą, ziemistą cerę, która błagała jedynie o kolejne terapie i trochę jedzenia. Mimo to wszystko myślałem, że kiedy bylibyśmy razem, miłość byłaby nas w stanie obojga uzdrowić. Cudownie uratować od popieprzonego świata. Myliłem się, jak zwykle zresztą. Nigdy między nami nie było miłości.

Utraceni | Tom 2Where stories live. Discover now