Bliskość

359 16 0
                                    

Cersei
Jak mam znów być ważna dla mojego syna? Jak mam go mieć znów pod swoimi ramionami? Jak mam być dla niego ważniejsza od niej? Jak obrócić go przeciw niej?
- Nad czym rozmyślasz siostro?
- Karzeł - odpowiadam wzdychając - Kto cię nasłał?
- Nie mogę po prostu porozmawiać z siostrą? - pyta karzeł upijając wino ze swojego kielicha
- Nie nazywaj mnie tak, Karle
- Tyle czasu już nie masz korony, kochana siostro, a dalej się zachowujesz jakby dumnie spoczywała na twojej głowie
- Uważaj Karle...
- Dla ciebie, Królewski Namiestniku
- Wyjdź - mówię odwracając od nieg wzrok - Wyjdź i nie wracaj

Olenna
- Jak się czujesz będąc mamą? - pytam patrząc jak moja wnuczka trzyma w ramionach Lyannę
- Ta odpowiedzialność - odwraca wzrok od Maleńkiej - Czuję, że mogę oddać za nią życie
- Jak każda dobra matka - mówię patrząc jej w oczy - Mimo młodego wieku, jesteś dobrą matką - mówię obserwując jak Margaery wkłada śpiącą Lyannę do łóżeczka
- Dziękuję Babciu - odpowiada z lekkim uśmiechem - Maleńka póki co jest niewiarygodnie spokojna
- Cierpliwości Margaery

Ramsay
- Jesteś głodna? Potrzebujesz czegoś?
- Nie - odpowiada Sansa, nie może utrzymać równowagi, chwieje się. Staję tuż obok niej
- Oprzyj się o mnie, głęboko oddychaj, proszę - Sansa za moją prośbą opiera się o mnie plecami i głęboko oddycha. Wdech i wydech, wdech i wydech - Lepiej ci trochę?
- Po prostu zakręciło mi się w głowie - odpowiada ruszając w stronę krzesła obok stolika, ostrożnie siada. Oddycha głęboko
- To już?
- Nie - odpowiada z delikatnym uśmiechem, nigdy wcześniej się do mnie nie uśmiechała - Do porodu jeszcze trochę - mówi patrząc mi w oczy  z uśmiechem, bez chłodu i nienawiści w spojrzeniu
- Boisz się porodu?
- Jak większość kobiet - odpowiada z delikatnym uśmiechem
- Myślałaś nad imieniem dla dziecka?- pytam  biorąc ze stolika talerz z ciasteczkami cytrynowymi i podchodąc z nim do Sansy
- Tak - odpowiada biorąc ode mnie talerz z ciastkami - Córkę Catelyn, syna Bastian - Bastian Bolton, Catelyn Bolton...
- Ładne imiona - mówię klękając przed nią, powoli kładę dłoń na jej brzuchu - Śpi?
- Nie - odpowiada z uśmiechem - Dotykasz w złym miejscu - mówi przesuwając moją dłoń. Teraz czuję kopnięcia dziecka. Sansa kładzie swoją dłoń obok mojej - Jeszcze trochę - mówi z delikatnym uśmiechem
- Jak się czujesz nosząc w sobie dziecko? - pytam powoli wstając i rjszając w stronę kielicha
- To dziwne uczucie - odpowiada kładąc drugą dłoń na brzuchu - Nosić w sobie dziecko, poczucie nowego życia pod moim sercem, to trudne do opisania
- Ze względu na twoją nienawiść do mnie, również nienawidzisz dziecko?-  Spojrzenie Sansy pada na jej dłonie, wpatruje się w uwypuklenie, za które odpowiedzialne jest dziecko, jej spojrzenie nie wyraża jednak obojętności. Spojrzenie Sansy wyraża miłość do dziecka, jest to najczystrzy rodzaj miłości ten pomiędzy matką i dzieckiem
- To kto jest jej ojcem nie jest istotne, matka zawsze pokocha swoje dziecko, czuję to z dnia na dzień coraz bardziej
- Skąd wiesz, że to ona?
- Mam przeczucie - odpowiada
- Twój brat również sądził, że małżeństwo z miłości to dobry wybór - mówię ze śmiechem, Sansy jednak nie bawi mój żart. Spojrzenie pełne miłości, którym przed chwilą wpatrywała się w uwypuklenie, w dziecko zniknęło. Sansa wpatruje się we mnie ze wściekłością
- Bawi cię śmierć mojego brata, Bolton? - wściekłość w jej oczach wzrasta
- Nie, po prostu zachował się idiotycznie, zmarnował polityczną szansę tracąc Północ i koronę Króla Północy, jego zachowanie było  nie tylko egoistyczne, ale i samolubne
- Nie masz prawa oceniać Robba- mówi wstając, jest zdenerwowana jeszcze bardzej - Rozmawiałeś z nim choć raz? Oceniasz go po jednym błędzie, co nie oznacza, że wiesz jakim był człowiekiem. Gdyby rządził Północą, czy był Lordem Winterfell byłby o stokroć lepszy od ciebie, bękarcie
- Jeśli jesteś tak samo inteligentna jak twój brat, a nawet mniej patrząc na twoją przeszłość niech Siedmiu ma w opiece to dziecko jeśli wda się w ciebie
- To i tak będzie dla niego lepsze niż wdanie się w tatusia potwora, sądziłam, że się zmieniłeś dla  dziecka, dla mnie. Teraz widzę, że jesteś tym samym potworem, którego poznałam w dniu ślubu - Głos jej się załamuje. Sansa gwałtownie łapie oddech i kładzie obie dłonie na brzuchu. Oddycha głęboko, gwałtownie łapie oddech jakby był jej zabierany. Upada na kolana, ciągle ciężko oddychając. Rzucam się w jej stronę klękając tuż obok
- Sansa, podeprzyj się na mnie - Sansa wstaje o własnych siłach ciągle trzymając jedną z dłoni na wypukłym brzuchu. Oczy Sansy wyrażają wściekłość, jednak są w nich łzy, pytanie brzmi czy są to łzy wściekłości. Podnosi swój wzrok na mnie, pełen nienawiści i jadu
- Wyjdź - głos Sansy brzmi jakby miała się zaraz rozpłakać, jednak i tak jest w nim jad - Wyjdź
- Sanso...
- WYJDŹ! - wykrzykuje w moją stronę, łzy spływają jej po policzkach, odwracam się i wychodzę z komnaty

Sansa
- Już spokojnie - mówię przez łzy kładąc dłoń na wypukłym brzuchu, moja wściekłość źle wpłynęła na dziecko. Siadam ostrożnie na krześle głęboko oddychając - Spokojnie - mówię gładząc dłonią brzuch, dziecko  nie wierci się już tak gwałtownie jak wcześniej. To był zapewne skurcz, jak nie on to nie mam pojęcia co - Wszystki będzie dobrze - mówię z delikatnym uśmiechem przez łzy czując jak dziecko delikatnie kopie - Mama się zdenerwowała - mówię wycierając łzy rękawem sukni - Nie martw się

Arya
- Jestem z tobą - Sansa siedzi przy stoliku delikatnie głaszcząc wypukły brzuch, jest zapłakana, cała zapłakana. Podchodzę do niej i kładę dłoń na uwypukleniu klękając obok niej
- Sansa, co się stało? - pytam wycierając jej łzy - San?
- Ramsay - płacze przez niego. Nie są to łzy wściekłości - Coś się stało z dzieckiem, upadłam, ale nic mi nie jest - Sansie trudno jest  mówić, smutek i łzy jej w tym przeszkadzają
- Spokojnie - mówię łapiąc jej dłoń- Musisz się położyć Sansa, jak się prześpisz poczujesz się lepiej, chodź - Sansa ostrożnie wstaje i za moim poleceniem rusza w stronę łóżka kładąc się
- Wkurwiłam się przez niego i to źle podziałało na dziecko - mówi kładąc dłoń na brzuchu
- Idź spać Sanso, nie martw się, pójdę po Maestera i cię zbada dobrze? Zaraz wróce - Sansa w odpowiedzi kiwa głową zamykając oczy

                     Godzinę później

Sansie jak i dziecku nic nie jest. Moja starsza siostra zasnęła. Ostrożnie wychodzę z komnaty

                   Chwilę później

- Jesteś z siebie dumny? - jak zwykle jest w sali narad, sam spaceruje zastanawiajac się
- Nie - odpowiada - zjebałem
- Owszem, w chuj - mówię po czym wskazuję na krzesło - Siadaj
- Dlaczego?
- Musimy porozmawiać - Ramsay posłusznie siada na krześle - W co ty sobie pogrywasz, Bolton?
- Nie chciałem niczego złego zrobić
- Wiesz w jakim stanie jest moja siostra? - pytam unosząc brwi ku górze - Zdajesz sobie sprawe, że płakała przez ciebie? I to nie dlatego, że ją wkurwiłeś, bo to także zrobiłeś. Jak kurwa chcesz udowodnić jej, że ją kochasz, skoro ją zraniłeś?
- Ja naprawdę nie chciałem - mówi z wielkim smutkiem, wiem, że nie chciał, ale muszę być twarda przywołać go do porządku - Co mam zrobić aby było lepiej niż wcześniej?
- Kurwa nie wiem - mówię wzdychając - Ale powiem tyle, jak się nie ogarniesz, to możesz pomarzyć o dziedzicu
- Co masz na myśli?
- Naprawdę nie wiesz? Sansa może tego nie okazuje, ale kocha dziecko, nie pozwoli abyś skrzywdził je tak jak ją

Bad WolvesKde žijí příběhy. Začni objevovat