Rozdział 7

535 32 26
                                    

Nareszcie, przyszła długo wyczekiwana przeze mnie chwila, wolne. Nie wiem jak tam inni ludzie, ale ja zaczynam weekend już od piątku popołudniu. W końcu mam okazję, aby się gdzieś wyrwać, no chyba, że jakimś cudem coś się spierdoli i nie uda mi się ten wieczorny wypad.

Dzisiejszy dzień był naprawdę spokojny. Miałem wrażenie, że nagle wszystkie problemy, które dręczyły mnie do tej pory, zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Niczym kurczący się zapas gotówki, kiedy pod wpływem alkoholu stwierdzisz, że postawisz wszystkim znajomym kolejkę...

A skoro o piciu mowa, mam zamiar dzisiaj napierdolić się jak księciuniu. Jak zresztą za każdym razem, kiedy wybieram się do klubu w piątek.

W soboty jest znacznie bardziej kulturalnie, ale zdarzają się takie akcje, których mimo wszystko wolałbym jednak nie pamiętać. Chociażby ta z panem Griffem... Rozumiem, że jest gejem czy czymś tam innym, ale szanujmy się. Jeżeli ktoś wyraźnie daje ci do zrozumienia, że nie jest tobą zainteresowany to, chyba logiczne, że ma sobie dać spokój i wypierdalać. A nie tak jak on, na siłę próbował mnie zaciągnąć do kabiny w kiblu.

Jasne, że w normalnych okolicznościach poszedłbym tam z nim bardzo chętnie, albo wręcz to ja bym go tam zaciągnął, ale jak wiadomo niedziela jest dniem świętym, który spędzam w domu z rodziną. Było tak od zawsze i nie mam zamiaru tego zmieniać. Nie ma to znaczenia, jak bardzo Griff jest przystojny czy wysportowany. Po prostu nie i koniec.

→ ←

Od jakiegoś czasu, nieodparcie, prześladowała mnie myśl o tym, że ktoś mnie obserwuje. Jednak, kiedy zaczynałem się rozglądać, to nigdy nie udało mi się nikogo zauważyć. Trochę zaczynało mnie to irytować, nie ukrywam, że zacząłem się zastanawiać czy czasem nie padło mi na mózg.

Z drugiej jednak strony nikt nie miałby powodu, żeby mnie śledzić. No bo, przecież niby, kim ja takim jestem? Jestem zwyczajnym osiemnastolatkiem, który siedzi w szkole jak taki alien i stara się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.

Zaczęło się to zaraz po wydarzeniach w podstawówce, dzięki którym poznałem Matthew. Zawsze się w jakimś stopniu wyróżniałem, chociaż nigdy nie było to moim celem... To samo jakoś tak wychodziło. Niestety jednak, ta moja popularność, nie była dobra. No spójrzmy prawdzie w oczy, komu normalnemu podobałoby się, że wyzywają jego, jego rodzinę, biją go i upokarzają?

Może i teraz takie sceny nie miały miejsca, ale nadal wolałem utrzymywać się na boku, a najlepiej jeszcze za plecami Nathana i Matthew. Oni od zawsze byli dla mnie jak mury obronne. Dwaj wysportowani faceci o hardych charakterach, którzy chcieli mnie chronić.

Jak już zdążyłem wspomnieć dzisiejszy poranek i popołudnie minęły bez większych utrudnień. Nie widziałem nikogo takiego, kto mógłby uprzykrzyć moje funkcjonowanie. O dziwo, nawet nie widziałem Nathana... nie wiem, dlaczego, ale nie przyszedł na trening. Nawet chłopaki z jego drużyny nie bardzo umieli wyjaśnić, dlaczego go nie ma. Rzekomo miał się spotkać z Julie, ale kto go tam wie... Miałem tylko nadzieję, że jeżeli była to poważna rozmowa to, że zerwą ze sobą jak najszybciej.

Nie wiem czy myślałem tak przez to, że po prostu nie lubiłem tej dziewczyny czy byłem faktycznie zazdrosny o Nathana... Bo raczej o to, że on ma dziewczynę, a ja nikogo nie mam, nie byłem zazdrosny.

Siedziałem znudzony na swoim łóżku, czekając na obiad. Cisza wokół mnie była zbyt głośna, więc postanowiłem włączyć jakąś muzykę. Chwyciłem w dłoń telefon, otworzyłem playlistę i już po chwili z głośnika zaczęły płynąć pierwsze dźwięki utworu.

Była to piosenka Three Days Grace „Animal I Have Become". Chociaż zazwyczaj wolałem trochę grzeczniejsze brzmienie, to akurat dzisiaj jakoś tak pasowała do mojego nastroju. Nie to, żebym czuł się w domu jak w piekle, broń Boże! Ot tak po prostu.

Krzyk rozkoszy || Boys Love ✔️||POPRAWKI||Where stories live. Discover now