Rozdział 5

657 33 8
                                    

Miłość – to jedno z najdziwniejszych uczuć, jakie pojawia się w naszych życiach. Przychodzi nagle i zupełnie nieproszona. Sprawia, że każdy fragment naszego ciała zaczyna się przeciw nam buntować, pali nas od środka swoim niszczycielskim płomieniem i pozostawia zgliszcza w miejscu zdrowego rozsądku. Chce doprowadzić nas do szaleństwa, a my, jak naiwne dzieci, biegniemy za nią i popadamy w obłęd.

„Ja – na całe szczęście – nie jestem w nikim zakochany" – pomyślałem, spoglądając na okładkę jednej z wielu filozoficznych książek, znajdujących się w mojej skromnej kolekcji, która liczy ich ponad trzydzieści... Jeszcze o tym nie wspominałem, ale od kilku lat moim hobby jest czytanie książek, z których i tak nie wyciągam nic dla siebie. Są tam takie tytuły jak: „Świat Zofii", „Obrona Sokratesa", „Uczta" Platona i wiele innych zawiłych łamańców językowych.

Większość książek tego typu wypożyczam z biblioteki, bo uważam, że książki zajmują zbyt dużo miejsca, a w moim małym pokoiku liczy się każdy wolny centymetr. Natomiast książki, które są moją własnością, zostały mi po prostu przez kogoś podarowane, a nie by było to miłe, gdybym którejś z nich się pozbył.

Zawsze zastanawiam się, jak to jest, że chociaż przeczytałem, te wszystkie książki, od lat mój rozwój emocjonalny stoi w miejscu... W przerażającej większości przypadków nie potrafię wywnioskować zupełnie niczego z zachowania innych ludzi. Ślepy jestem, kurwa, czy co? Albo jakiś zacofany...

Moje myśli krążyły wokół filozofii i samego mnie, podczas gdy, jak zawsze, siedziałem w swoim pokoju, przy biurku, i próbowałem obrobić zadanie. Takie tematy rozmyślań nachodziły mnie zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Pamiętam, jak raz zaciąłem się podczas rozpinania stanika jednej dziewczyny. Miałem taką chwilową refleksję dotyczącą mojej rozwiązłości, ale kiedy spojrzałem na dziewczynę, od razu mi przeszło. No bo na chuj się zastanawiać, co jest dobre, a co złe, kiedy ma się okazje kogoś przelecieć?

Tacy filozofowie to pewnie mieli ciężko... Myśleli o zawiłościach życia dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ciekawe, czy kiedy chcieli sobie zwalić, to stawiali swojego koleżkę jakąś głęboką myślą filozoficzną i próbując sobie ulżyć wykminiali jakąś teorię na temat wszechświata...

Oparłem głowę o blat biurka i zamknąłem oczy. Było gorąco, a to drewno było tak przyjemnie chłodne, że aż nie miałem ochoty wracać do nauki... Postanowiłem, że spróbuję przypomnieć sobie dzisiejsze wydarzenia. Na moje – dość oczywiste – nieszczęście wszystko wciąż było bardzo wyraźne... Nikogo nie powinno to dziwić, ponieważ był, do chuja, wciąż ten sam dzień.

Wiec... – wypchajcie się z tym swoim: „Zdania nie zaczyna się od – więc" – wstałem rano i spotkałem Julie w mojej kuchni. W szkole przelizałem się z Matthew na oczach Nathana i spaliłem buraka. Droga powrotna do domu... jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Wiem tyle, że wracałem do domu razem z Nathanem i moją nową, ukochaną bratową... Tak sobie myślałem i myślałem, aż w końcu, za sprawą tego przyjemnego chłodu, który zapewniał mi blat biurka, zasnąłem jak dziecko.

We śnie zobaczyłem siebie. Małego, płaczącego chłopca, siedzącego na dywanie zaraz obok choinki, która była wyjątkowo biednie ubrana. Za oknem sypał śnieg, w radiu leciała jakaś świąteczna piosenka, a ja siedziałem całkiem sam i mocno przyciskałem do piersi ramkę ze zdjęciem...

To były moje pierwsze święta bez mamy, przez co czułem się jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Na domiar złego tata gdzieś wyparował, twierdząc, że wychodzi tylko na chwilkę, a nie było go przez dobre dwie godziny. Miałem zaledwie sześć lat. Mój dziecięcy umysł nie potrafił jeszcze ogarnąć zbyt wielu rzeczy na tym marnym świecie, a już byłem skazany sam na siebie i mogłem jedynie użalać się nad własnym losem, żałośnie łkając, w dniu Bożego Narodzenia.

Krzyk rozkoszy || Boys Love ✔️||POPRAWKI||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz