TGML - 27

4.4K 399 243
                                    

    – Dude, your girlfriend is a groupie, she just tryna get innn – śpiewa Harry głośno, kiedy Louis sprawdza godzinę na tablicy rozdzielczej. Jeszcze dwie minuty do kolejnego skurczu. Powinien cieszyć się energią Harry'ego, póki trwa. Woli słuchać, jak brunet śpiewa Post Malone, niż radzić sobie z jego płaczem. – Sayin 'I'm with the baaaand'.

    – Jak się masz, H? – pyta Louis z czułością, kiedy zerka na kędzierzawego, widząc, że pisze do kogoś z uśmiechem na twarzy.

    – Jest świetnie, L – odpowiada Harry, zerkając na zegarek i marszcząc nos. – Na razie.

    Louis wykrzywia wargi i wystawia dłoń do chłopaka, używając drugiej do prowadzenia. Harry chwyta jego rękę, muzyka wciąż gra głośno, gdy oddech zielonookiego urywa się. Cholera.

    – Pamiętaj o oddychaniu – przypomina miękko szatyn, czując, jak dłoń Harry'ego napina się. – Oddychaj, skarbie.

    – Lou – kwili Harry, marszcząc nos i ocierając oczy wierzchem dłoni. Na czole Louisa pojawia się bruzda i lekko ściska dłoń chłopaka. – Lou, to naprawdę boli.

    – Wiem, kochanie, wiem – mruczy szatyn, kiedy Post Malone wciąż rozbrzmiewa w tle. – Prawie jesteśmy, wtedy będziesz mógł wziąć znieczulenie.

    – P-pozwolisz mi na to? – wydusza Harry między jękami. Louis marszczy brwi, skręcając w ulicę prowadzącą do szpitala.

    – Oczywiście, że tak, skarbie – zapewnia, głaszcząc wierzch dłoni Harry'ego kciukiem i wjeżdżając na parking. – To ty będziesz go rodzic, nie dbam o to, w jaki sposób się to stanie, pragnę tylko, byś czuł się wtedy komfortowo.

    – Kocham cię – szlocha Harry, ocierając oczy. Louis unosi jego dłoń do swoich ust i składa na niej pocałunek.

    Szatyn parkuje samochód i wychodzi z niego, biorąc torbę bruneta, i pochodzi do drzwi od jego strony. Wystawia do niego dłoń, na co Harry kręci głową, ocierając przy tym oczy. W innym wypadku Louis mocno by się zirytował, ale chodzi o Harry'ego, więc po prostu łapie jego dłonie w swoje własne.

    – Co się dzieje, skarbie? – pyta miękko. Zauważa, że nogi chłopaka drżą. – Chcesz, żebym cię zaniósł?

    – Nie muszisz, ja tylko… – Harry pociąga nosem. – Moje nogi cholernie bolą. Nie mogę…

    – Zajmę się tym, kochanie – zapewnia szatyn uspokajającym głosem, zakładając torbę na ramię i unosząc Harry'ego niczym pannę młodą. Jest ciężki, tak, ale wciąż drobny i bardzo łatwo się go niesie, nawet mimo dodatkowego ciężaru, jakim jest torba.

    Harry trzęsie się w jego ramionach. Louis marszczy brwi i całuje jego czoło.

    – Kocham cię – mamrocze słodko. Harry jedyne opiera głowę na jego piersi, owijając dłonie wokół jego szyi.

    Louis wchodzi do szpitala, recepcjonistka unosi wzrok i patrzy na niego z sympatią.

    – M-mój chłopak rodzi – wyjąkuje szatyn z trudnością.

    – Dzwoniliście przed przyjazdem, skarbie? – pyta miękko.

    – N-nie, przepraszam. – Louis nie wie, kiedy jego dolna warga zaczęła drżeć, lecz mówi sobie, że musi się ogarnąć, gdyż przyszedł czas na bycie dorosłym.

    – Oh, nie, to w porządku – zapewnia kobieta. – Jesteś synem Jay, prawda? Pamiętam cię, mamy dostępny prywatny pokój.

    – Tak, proszę. – Louis odpowiada na pytanie, którego nie zadała. Recepcjonistka chwyta za telefon i mówi coś, czego szatyn nie słyszy przez skomlenie Harry'ego.

There Goes My Life || Larry [tłumaczenie PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz