10. Bilet w drugą stronę

392 77 70
                                    

Zazdrościłam Emilowi, jeśli chodziło o chorowanie. Owszem, zawsze miał problemy z osłabieniem organizmu, ale dzięki temu jego najwyższa temperatura ciała nie przekraczała nigdy trzydziestu sześciu stopni, co i tak było już przypadkiem ekstremalnym. Mimo wszystko nie chciałabym się zamienić z nim miejscami, kiedy u niego trzydzieści cztery kreski były czymś najnormalniejszym, podczas gdy ja w takim przypadku narzekałabym na zawroty głowy. Wolałam już pozostać w swojej skórze i ubolewać nad wysoką gorączką.
   Przy okazji zostałam w domu.

   — HALO, HALO, TUTAJ TWÓJ GANG POZDRAWIA — ryknęła przez telefon Julka, starając się przekrzyczeć huk na szkolnym korytarzu. — JEST ZE MNĄ OLAF, PRZYWITAJ SIĘ!
   — NO SIEMANECZKO — krzyknął chłopak, robiąc celowo nosowy głos, aby śmieszniej zabrzmieć.
   — Hej! Jest z wami Ola? — zapytałam, wystawiając nogi na blat kuchenny oraz przenosząc ciężar ciała na oparcie krzesła. Niestety nie było to dobrym pomysłem, gdyż po chwili mój tyłek zaczął się obsuwać, aż w końcu znalazł się na skraju, lecz spięłam pośladki i postanowiłam pozostać w takiej pozycji na dłużej.
   W telefonie usłyszałam jedynie jakiś szum, a po chwili także dzwonek oraz głośne pożegnanie Julki.
   — Pa, pa... — mruknęłam, czego dziewczyna nie mogła już usłyszeć.
   Po kilku minutach dostałam od mamy wiadomość, że przed godziną szesnastą mam zjawić się u babci, z czego ani trochę nie byłam zadowolona. Okej, dawno jej nie odwiedzałam, jednak wysoka temperatura dawała mi prawo na pozostanie w domu, prawda? Może i moje choroby trwały zazwyczaj przez trzy dni, ale to już nie była moja wina. W każdej chwili mogłam się poczuć lepiej lub gorzej, z czym bywało u mnie naprawdę różnie.

   — Muszę jej pomóc, wróciłabym dopiero wieczorem — powiedziała mama przez telefon. — A jak ci się coś stanie w tym czasie? Nie zostawię cię samej w domu.
   — Mam już piętnaście lat, nic mi nie będzie — jęknęłam, będąc zawiedziona jej brakiem zaufania. — W drodze do babci mogę wpaść pod samochód! W głowie mi się kręci od tej gorączki, zaraz ją jeszcze zarażę, a ona już ma swoje lata...
   Kobieta westchnęła zirytowana.
   — Nie masz wcale tak daleko, nie marudź. Jeśli trzeba, przyjadę po ciebie, dobrze?
   Zrobiłam skwaszoną minę. Nie widziała mi się "wycieczka" w taką okropną pogodę (bo będę szczera — lubię burzę z gradem, ale jedynie w takie dni, kiedy nie muszę ruszać się z domu). Mimo wszystko przystałam na propozycję po tym, jak dowiedziałam się, że babcia przygotowała z rana pierogi i będzie czekać na nas z obiadem, w ramach którego u siebie musiałabym zjeść grzybową zupkę chińską. Zdecydowanie bardziej wolałam pomidorową oraz tę o smaku kurczaka, jeśli chodziło o szybkie dania.
   A takimi pierogami przecież nie pogardzę. Zaczęłam szukać coraz więcej plusów, by przestawić swój humor z trybu "do dupy" na "znośny" lub — w ekstremalnych warunkach — na "chyba dobry".
   Tak. To mogło się udać.

♢♢♢

   — Zrobiłaś to celowo — burknęłam do mamy, stojąc w przedpokoju mieszkania babci. — Nienawidzę takich imprez.
   — Nie wypada zostać w domu, nie sądzisz?
   Westchnęłam z ogromnym żalem. Fakt, zapomniałam o rocznicy ślubu dziadków i mogłam im złożyć życzenia osobiście, jednak byłam wściekła z powodu wujka, który miał do nas dołączyć wraz z ciotką oraz kuzynem jakiś czas później. Ta rodzinka była nie do zniesienia przy jednym stole. Głośne rozmowy, czasami nawet krzyki, obgadywanie oraz... no właśnie... alkohol, od którego powstrzymała się jedynie moja mama i kuzyn — w końcu przywiózł rodziców swoim nowym samochodem. Cieszyłam się, że przynajmniej on umiał zachować stuprocentową trzeźwość, podczas gdy mój tata (który, tak wspominając, miał na pieńku z rodziną mamy i nie przyszedł, będąc od rana u swojego brata), wujek i ciotka zawsze ignorowali tę zasadę. Twierdzili, iż symboliczny kieliszek nie zaszkodzi, a ostatecznie kończyło się na tym, że trzeba było tłuc się autobusem lub zamawiać taksówkę.
   A potem pretensje, że na drugi dzień muszą wracać po samochód.

   W pewnej chwili zachciało mi się płakać. Podstępem zostałam zwabiona na "imprezę", w dodatku z katarem i podwyższoną temperaturą. Zniosłabym to, gdybym była jedynie w towarzystwie mamy, jednak okazało się, że całość była zaplanowana od dosyć dawna. Byłam przemoczona, okropnie zmarzłam, a na dodatek mój katar jedynie się wzmocnił. Postanowiłam ulotnić się po trzydziestu minutach, maksymalnie po godzinie... co ostatecznie nie wypaliło, ale, cholera, przynajmniej dostałam obiecane pierogi, które poprawiły mi humor.
   W czym więc rzecz?
   Jedna z sałatek zrobiła istną rewolucję w moim brzuchu, a mimo wszystko musiałam przyznać, iż nie była wcale taka zła. Po prostu coś musiało mi zaszkodzić.
   Nie byłam w stanie dojść sama do domu, chociaż nie miałam wcale tak daleko. Kuzyn zaproponował, że może mnie podrzucić, lecz odmówiłam. Wolałam oszczędzić mu nowego samochodu, ponieważ czułam, że lada moment wspomniana wcześniej sałatka kupi bilet w drugą stronę i podjedzie mi pod gardło.

   Po połknięciu tabletki poszłam do jednego z wolnych pokoi, gdzie znajdowało się pojedyncze łóżko, przykryte pościelą z kwiecistym motywem. Zapaliłam niebieską lampkę na szafce nocnej, po czym niemal rzuciłam się na poduszkę. Nie byłam pewna, w jakiej pozycji przeczekać okropny ból, toteż przekręcałam się na obie strony, na zmianę prostując i podkulając kolana. Po jakimś czasie zaryzykowałam leżeniem na brzuchu z jedną nogą zgiętą, co — o dziwo — pomogło. Przymknęłam oczy, chcąc na moment się zdrzemnąć, kiedy do pokoju weszła mama. Nie rozproszyła mnie. Możliwe, że byłam zbyt zmęczona, żeby faktycznie zasnąć... czasem tak się zdarza, chociaż brzmi absurdalnie.
   — Przyniosłam ci herbatę — powiedziała i odstawiła filiżankę obok lampki. — Jak się czujesz?
   — Jakby mój żołądek odtańczył... salsę — mruknęłam, zastanawiając się chwilę nad ostatnim słowem. Wolałam oszczędzić jej narzekania na cały zepsuty dzień, to mogło zaczekać do rana. Zresztą po powrocie do domu miałam zamiar od razu pójść spać, czego pragnęłam od kilku godzin. Słońce nie pojawiało się przez kilka dni, tworząc wrażenie, jakby cały czas był pochmurny poranek, błyskawicznie zamieniający się w wieczór. No i jeszcze ta burza z gradem...

   — Przyniosłabyś mi ładowarkę? — zapytałam, wgapiając się w szybę, za którą było mokro i ciemno, a ciche grzmienie rozbrzmiewało gdzieś w oddali. Nie lubiłam tego w okresie jesiennym — niebo za szybko zmieniało barwę.
   Kobieta pokiwała głową, chociaż nie była zbytnio zadowolona z tego, że ostatnimi czasy bez przerwy wgapiałam się w ekran telefonu. Wciągnęłam się w zagraniczne seriale, a niektóre miały naprawdę multum sezonów (same się przecież nie obejrzą). Przynajmniej znalazłam sobie idealne zajęcie na chłodne dni. Jeszcze tylko kakao, puchate poduszki, koc oraz czekoladki. Postanowiłam sobie, że kiedyś urządzę maraton serialowy w dokładnie takich warunkach, jakie sobie wymarzyłam.
   Niestety... moja komórka chyba nie była z tego zadowolona. Jej bateria kilka razy dziennie krzyczała, że ma mnie dosyć.
   Trudno.

   Kiedy wreszcie podpięłam telefon do ładowarki, a ją do kontaktu, mogłam zgasić światło, oprzeć urządzenie o lampkę oraz odpalić kolejny odcinek obecnie oglądanego serialu. Chciałam uznać ten wieczór za uratowany, naprawdę.
   Tylko, kurde, piorun doprowadził mnie niemal do zawału i nie tylko hukiem, jaki spowodował. Gorzej. Zabrakło prądu na całym osiedlu, a deszcz spowodował małe powodzie, szczególnie dookoła bloku babci, który miał bardzo niewygodne położenie. Zobaczyłam błysk, który zaalarmował mnie przed kolejnym grzmotem, dlatego szybko zakryłam uszy i zacisnęłam oczy, aby jakoś przeżyć huk.
    — Nie no, to są jakieś jaja... — jęknęłam cicho w poduszkę, wykrzykując w myślach najgorsze przekleństwa, zarówno modląc się o jakiekolwiek zbawienie. Nie zadziałało.

   Zostaliśmy zmuszeni przeczekać tam noc.

✔Syndrom EwelinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz