18. Czerwone grochy

1.1K 197 236
                                    

Mała chata w głębi lasu, otoczona płotem, który miał także chronić przypadkowych turystów przed wpadnięciem do niewielkiej doliny, wydawała się opuszczona. We wspomnianej dolinie rozciągało się coś na kształt toru przeszkód. Szkoda tylko, że nie mogliśmy z niego korzystać... i to było doskonałym powodem, by skryć się na drewnianych schodkach, prowadzących na ten teren, bo przecież nikt nie miał zamiaru nas tam szukać, skoro dostaliśmy wyraźny zakaz wstępu. Wiedzieliśmy, że przekroczenie najniższego stopnia nie wchodziło w grę, jednak pozostałe raczej nie mogły nam zrobić krzywdy, a były wybudowane akurat pod takim kątem, aby z daleka nie było nas widać. Tam mogłam również wić się z bólu oraz delikatnie kopać trawę, kiedy kolejne skurcze dawały o sobie znać.
   Ale od początku.

   Gra w chowanego obejmowała prawie cały las, czyli do czerwonych flag. Niestety niedaleko miejsca obozu znajdował się ów tor przeszkód, który był jeszcze niedopracowany (i to od kilku miesięcy), toteż zakazano nam się do niego zbliżać. Idealna kryjówka. No, oczywiście nie mogliśmy zamykać się w swoich domkach.
   Osoby szukające to czasem chamska, ale pozytywnie nastawiona do świata Anita, Zuzka-Klasowa-Piękność-Dąbrowska, Wiktor i czterech chłopaków z innych klas. Emil również był brany pod uwagę, jednak Marcin stanowczo zabronił mu się ruszać z miejsca zbiórki i postanowił osobiście dopilnować tego, aby chłopak się nie oddalił. Byłam pewna, iż kolano blondyna nie bolało już tak bardzo, w końcu nastolatek mógł normalnie chodzić i nic złego się nie działo. Ale cóż poradzić, skoro Emil nie miał zamiaru sprzeciwiać się Kuczyńskiemu? Podobała mu się wizja spędzenia czasu z przystojnym organizatorem, u którego i tak raczej nie miał szans. Mógł się przynajmniej cieszyć samą nadzieją i zazdrościłam mu tej radości. Ja musiałam przeżywać męczarnie, ponieważ matka natura postanowiła wywołać przeciek w moich rurach właśnie tego dnia.

   Usłyszeliśmy z daleka śmiechy oraz przytłumione głosy, jednak nie mieliśmy zamiaru nigdzie się ruszać. Głównym powodem byłam ja oraz mój brzuch. Domyślałam się, że niedługo nadejdą dni okresu, ale stawiałam na ostatnie chwile wyjazdu, nie sam początek. Miesiączka uwielbiała psuć wszystkie moje plany.
   Siedziałam na środkowym schodku i przebierałam nogami na wszystkie strony, przez co raz przypadkowo kopnęłam Olafa. Pięści zaciskałam na spodenkach, jakie wyjątkowo musiałam ubrać ze względu na upał i zmęczenie po bieganiu (dobrze, że przed wycieczką ogoliłam nogi), kołysząc się przy tym w przód i tył. Pierwszy dzień zazwyczaj przebiegał u mnie spokojnie, jednak tym razem stres w obawie o zniszczenie sobie wyjazdu zrobił swoje.
   — Rodzisz? — zapytała Ewelina, słysząc mój ciężki oddech. — Przyj!
   — Bardzo śmieszne — warknęłam wściekle. Nie dlatego, że byłam zła. Po prostu nie miałam siły nawet się odezwać, co skutkowało odzywkami, jakie mogły brzmieć nieco bezczelnie, chociaż nie miałam zamiaru nikogo nimi urazić.
   — Możemy wrócić do domku, jeśli chcesz. Martyna zrozumie, dlaczego musiałaś przerwać zabawę.
   Spojrzałam na Olę, siedzącą na najwyższym schodku, która z tamtej pozycji obserwowała resztę. Pokiwała tylko głową i machnęła ręką.
   Za pomocą blondynki wstałam, po czym razem wyszłyśmy z ukrycia. Już po kilku sekundach poczułam dyskomfort, a przez to na mojej twarzy pojawił się grymas. Starałam się trzymać nogi jak najbliżej siebie, co podczas stawiania kolejnych kroków nie było łatwe.
   — O, proszę bardzo! — Wiktor skrzyżował ręce, wyłaniając się zza szerokiego pnia. — Zmiana kryjówki?
   — No i brawo, odpadacie — mruknęła Anita, zanim zdążyłyśmy cokolwiek wyjaśnić.
   — Sprawy zdrowotne, potrzebujemy Martyny — powiedziała Ewelina. Wiktor skierował nas do Albusa i zajął się dalszym szukaniem obozowiczów. Miałyśmy nadzieję, że żaden z szukających nie zorientował się, z jakiego miejsca wyszłyśmy, ponieważ to mogło się równać z wydaniem pozostałych osób.

   — Zostań z nią w domku, dobrze? — Opiekunka wręczyła mojej przyjaciółce jakieś silne leki przeciwbólowe. — Tak między nami, te są najlepsze — szepnęła do mnie. Niestety byłam beznadziejnym przypadkiem, któremu prawie nic nie pomagało, więc miałam spore wątpliwości co do zapewnień Kuczyńskiej. Potrzebowałam silnego leku od mamy, przed którym jeszcze połykałam tabletkę osłonową na żołądek, a niczego takiego przy sobie nie miałam. Dobrze, że przynajmniej wzięłam podpaski, czy jak to Julka wolała mawiać — pampersy.

✔Syndrom EwelinyNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ