14. Karmelowy cukierek na zgodę

1.1K 200 129
                                    

3 czerwca, rok 2017

— Gdzie jest Julka? — zapytał zdenerwowany Emil, rozglądając się dookoła, trzymając plecak dziewczyny. — Zostawiła to przy szafce.
   — Zadzwonię do niej — powiedziała Monika, po czym wyjęła telefon z tylnej kieszeni spodni, aby wybrać numer do wspomnianej dziewczyny. Blondyn już miał się udać w kierunku wyjścia z szatni w celu poszukania przyjaciółki, jednak powstrzymałam go w ostatniej chwili. Jeszcze brakowało, by on sam zniknął i nie zdążył na zbiórkę przed szkołą.

   Trzeci czerwca, poniedziałek — dzień wyjazdu na pseudo biwak dla chętnych osób z naszego gimnazjum. Jakimś cudem uzgodniono, że nie będzie jedno, dwu, trzydniowych wycieczek klasowych, a zamiast tego ochotnicy spędzą dwa tygodnie w drewnianych domkach w jednym z lasów daleko za naszym nieciekawym miastem. Mieliśmy być pierwszymi gośćmi, toteż nie miałam pojęcia, czego się spodziewać po nowo otwartym obozowisku.
   — Nie odbiera. Może jest w toalecie?
   — Napisz, że biorę jej plecak i czekam na zewnątrz — powiedział Emil, znikając w tłumie uczniów. Po jeszcze kilku próbach skontaktowania się z Julią również ruszyłyśmy ku schodom, aby po chwili dołączyć do większości naszej klasy. Kawałek dalej czekała także mieszanina pierwszej A oraz drugiej C. Jako jedna grupa wydawaliśmy się pokaźną gromadą, do której doczepiali się jeszcze pojedynczy uczniowie z pozostałych klas, natomiast w porównaniu z całą szkołą — nie było nas wiele.
   — Przepraszam za spóźnienie, byłam w łazience! — krzyknęła Julka, dobiegając do Emila, któremu najwyraźniej kamień spadł z serca.
   Pod szkołę przyjechały dwa autokary. Większość pierwszych roczników trafiła do tego — jak to ujęła Ola — dla elity, my natomiast musieliśmy się zadowolić tym bez klimatyzacji i telewizji. Nie przeszkadzał mi brak tych małych monitorów, na których i tak nie byłoby nic widać, jednak miałam nadzieję, iż temperatura nie zrobi nas w balona, przez co będziemy się wręcz dusili w środku. Chciałam mieć spokojną podróż — może nawet udałoby mi się przespać, gdyby nie szlachta na samych tyłach, która była pewna, że ostatni rząd daje im władzę nad resztą uczniów.

   — Bartuś! Odpalaj głośniki!
   Panująca w trakcie jazdy wrzawa była nie do zniesienia. Gdyby nie Tomek, najgorszy i nakręcający wszystkich chłopak NIE wybrał się z nami, panowałby spokój, byłam tego pewna. Jednak jego obecność oraz zachowanie człowieka, który pozwala sobie na wszystko, dodało innym odwagi, co poskutkowało głośną muzyką, a także wiązankami przekleństw. Nie było mowy o spaniu, a nawet wyjęciu słuchawek i włączeniu najgłośniejszego utworu, jaki nie byłyby w stanie zagłuszyć huku pseudo "fejmów." A nauczyciele? Cóż, upomnieli raz, może dwa, po czym udali, że niczego nie słyszą.
   Swoją drogą, nie rozumiałam fenomenu tych cholernych głośników. Okej, ja bym ich z chęcią używała w domu — sama, z siostrą, z koleżankami, może nawet z rodzicami. W porządku.
   Ale jaki był sens chwalenia się tym publicznie? Na spacerze, w szkole, w galerii handlowej? Nawet w pieprzonym autobusie miejskim. Nie każdy miał ochotę słuchać tego samego, co właściciel sprzętu, a jeśli ktoś uważał, iż takie zachowanie imponuje, był w wielkim błędzie. Losowy przechodzień albo myślał, że duże dzieci chwalą się nową zabawką, a jeśli nie, miał to zazwyczaj głęboko w dupie. Istniał także trzeci typ, którym byłam ja, a zwał się "gówno mnie obchodzi, czego słuchacie, ale róbcie to poza zasięgiem moich uszu".
   Nie wiem, może ja jakaś zacofana byłam w tym, co modne, a co nie.

   — Chcesz? — zapytała Ewelina, podsuwając mi pod nos paczkę z karmelowymi cukierkami. Pech ciał, że trafiłyśmy na siebie przy wsiadaniu do autokaru, a że żadna z nas nie chciała kombinować ze zmianą miejsc w trakcie jazdy, ustaliłyśmy, że zrobimy to na postoju. Nie to, żebyśmy pałały do siebie jakąś otwartą nienawiścią czy czymś podobnym, zwłaszcza że od egzaminu gimnazjalnego nic się między nami nie zmieniło, jednak obie wcześniej już ustaliłyśmy, z kim chcemy siedzieć w drodze do obozowiska. Mnie miała towarzyszyć Monika, a jej Gabrysia. Niestety szalejący tłum uniemożliwił nam przedostanie się tam, gdzie znajdowały się nasze koleżanki, toteż najpierw ja zostałam wepchnięta na siedzenie pod okno, a minutę później obok mnie wylądowała Ewelina ze skrzywioną miną, gdyż ktoś przyłożył jej przez przypadek łokciem w plecy.
   Nie rozmawiałyśmy za wiele, lecz na tyle wystarczająco, byśmy nie musiały się stresować swoją obecnością. Można powiedzieć, że niefortunny wypadek z miejscami podczas jazdy pomógł nam zakopać topór wojenny, o ile tak można było nazwać naszą dziwną relację w ciągu ostatnich miesięcy. Owszem, dalej czułam potrzebę takiego oficjalnego wyjaśnienia sprawy, tyle że wciąż się trochę bałam.

✔Syndrom EwelinyWhere stories live. Discover now