15. Padlina, Marcin i Martyna

1K 204 62
                                    

— Nie będę sikać w krzakach — fuknęła Ola ze skrzywioną miną. — Dajcie mi normalny kibelek.
   — Przecież jest toaleta. — Ewelina wzruszyła ramionami, rozsuwając swój plecak, a ja jedynie przytaknęłam. Mimo to szatynka zmarszczyła nos.
   — No. Ale śmierdzi.
   Weszłam do wspomnianego pomieszczenia, na które tak bardzo skarżyła się koleżanka. Wszystko ładne, zadbane... w końcu nowe! Jakim cudem mogło być coś nie tak? Byliśmy pierwszymi gośćmi, a ja ani trochę nie wyczuwałam brzydkiego zapachu.
   — I co? Nic? — Okularnica podeszła do mnie. — Jedzie padliną...
   — Jak w horrorze...? — szepnęłam złowieszczo z wrednym uśmiechem.
   — Dokładnie tak!

   Każdy z domków miał swoje imię. Tak, imię! Chłopcy zostali przydzieleni do tych babskich, my do męskich. Panie i panowie, powitajcie kandydata z numerem dziewiętnastym — Ronalda! Jedną z najmniejszych chatek (ale za to z bardzo ładnym wnętrzem). Jedynym minusem była Ola, która narzekała na smród padliny. Podobno to oznaka obecności demonów, ale co ja tam mogłam wiedzieć?
   — Dobra, każda ma kluczyk? — zapytała Julia, poprawiając okulary przeciwsłoneczne.
   — Tak jest! — zasalutowałam i schowałam ów przedmiot do kieszeni. Ewelina zamknęła za nami drzwiczki i razem poszłyśmy na miejsce spotkania wszystkich uczniów.

   — To tak, ja mam na imię Martyna — zakomunikowała nowa opiekunka — i postaram się jak najlepiej zorganizować te dwa tygodnie.
   W mojej głowie często pojawiała się selekcja na "pierwsze wrażenie" i większość osób od razu trafiała na listę tych złych ze względu na moje negatywne nastawienie do obcych. W takich chwilach potrafiłam czepiać się dosłownie wszystkiego. Na przykład tego, iż kobieta oznajmiła, że postara się wszystko zorganizować, chociaż powinno to być już dawno zrobione. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że "tak się tylko mówi", przez co czasami było mi strasznie głupio.
   — To jest Marcin — dodała Martyna. — Gdybyście czegoś potrzebowali, możecie śmiało go prosić o pomoc.
   Kobieta wskazała swojego towarzysza, który pomachał nam z uśmiechem.
   — Na początek kilka zasad. Cisza nocna obowiązuje od dziesiątej wieczorem do szóstej rano. W swoich domkach macie być już o dwudziestej pierwszej trzydzieści, a jeśli kogoś przyłapiemy wtedy na zewnątrz, bawimy się w karne pompki. Jasne?
   Przytaknęliśmy prawie równocześnie.
   — Śniadanie w leśnej stołówce o siódmej, godzinę później zaczynamy zajęcia. Obiad połączony z kolacją o osiemnastej, wcześniej będziecie dostawać czas na swoje przekąski. W stołówce mamy także mały sklep, z którego możecie korzystać. Tak czy siak damy wam jeszcze rozpiskę, ale to za chwilę. Teraz pozwolicie, że was trochę oprowadzimy.
   Nie chciało mi się tak od razu przechodzić do rzeczy. To znaczy, fakt, pierwszy dzień miał być wolny, jednak czas wydawał się coraz szybciej płynąć...
   — Wiesz, co ci powiem? — szepnął Emil, trącając mnie w ramię, kiedy ruszyliśmy z miejsca. — Ten Marcin...
   — O Boże, zaczyna się — mruknęłam z przerażeniem w głosie, przerywając blondynowi. — To nie biwak dla zakochanych, dajże odpocząć swoim zapędom.
   — Ale przyznaj, że jest przystojny... — westchnął.
   — Owszem, jest. Na dodatek jakieś sto lat starszy od nas.
   — Przestań — skarcił mnie surowym wzrokiem. — Daję mu najwyżej dwadzieścia lat z hakiem.
   — Dwadzieścia trzy — powiedziała Julka, pojawiając się po mojej drugiej stronie. — Jego wiek jest napisany na tym śmiesznym identyfikatorze.
   — Niby po co to komu? — zdziwiłam się.
   — Zapytaj panią Martynę — odparła dziewczyna. — To pewnie jej pomysł, bo może laska czuje się staro i chce ludziom pokazać, że jest młodsza, więc oboje świecą tym wiekiem pod nazwiskiem? A właśnie, to chyba rodzeństwo, Martyna i Marcin Kuczyńscy, nawet ładnie...
   — Oddychasz czasem? — przerwałam jej, otwierając szeroko oczy. Julka uwielbiała wygłaszać epopeje na jednym wydechu, ale ostatnio robiła to aż za często.

✔Syndrom EwelinyWhere stories live. Discover now