Rozdział 12

69 16 7
                                    

2 lipca 2016

William czuł się okropnie. Nie miał pojęcia, ile leżał na brudnej podłodze, jak długo w ogóle leżał i ile dostał ciosów i kopnięć od przypakowanego Sama, ale miał wrażenie, że minęła cała wieczność, odkąd opuścił lotnisko w Atlancie. Był poobijany jak nigdy. Na prawe oko nie widział już wcale, a i lewe nie było w dobrej kondycji. W ustach i nosie ciągle czuł metaliczny posmak krwi, a każdy ruch sprawiał mu ogromny ból, dlatego leżał nieruchomo w jednej pozycji i oddychał płytko.

Jak nikt inny na świecie, William chciał, by to wszystko już się skończyło. Jego męki lub cała ta wojna. Być może to ból odbierał mu moc racjonalnego myślenia, ale w tamtym momencie, chciał tylko odrobiony spokoju i odpoczynku.

Odniósł wrażenie, że za chwilę ponownie zemdleje, bo ujrzał mroczki przed oczami, a w głowie zakręciło mu się niebezpiecznie, gdy zza drzwi dosłyszał niezidentyfikowane mu huki. Był tak otępiały, że brzmiały, jakby dochodziły znad tafli wody. William nie miał nawet siły, by zamartwiać się o te hałasy. Cokolwiek się stanie, miał nadzieję, że pomoże mu to zaznać upragnionego spokoju.

Dźwięki z każdą sekundą robiły się coraz głośniejsze. William wpatrywał się w drzwi z nadzieją, a kiedy otwarły się na oścież, prawie wypadając z zawiasów, nawet nie drgnął. Dwie pary dużych czarnych butów, podbiegły do niego. Ktoś chwycił go za brodę i jak przez mgłę ujrzał twarz człowieka, ale nie miał siły, by przejrzeć mu się uważnie.

– Słyszysz mnie? – usłyszał. – Słyszysz mnie?!

William nie potrafił odpowiedzieć na to trudne pytanie.

– Cholera, weź go. Niech zajmie się nim lekarz!

Poczuł, jak druga osoba chwyta go boleśnie i przerzuca przez ramiona, a potem niesiony bólem i natłokiem świateł oraz dźwięków, zemdlał.

* * *

Dolly biegła przez ulicę ze słuchawkami na uszach, starając się rytmicznie oddychać. Po odłączaniu internetu i sieci komórkowych wiele osób wypełzło na podwórka, niczym robaki, w poszukiwaniu rozrywki. Toteż dzieci grały w piłkę, pływały w basenach, grały w klasy. Dorośli mieli mniej do roboty. Jak już udało im się zadbać o przydomowe ogródki i posprzątać każdy skrawek w domu, narzekali na nudę. Dolly rozumiała ich bardzo dobrze. Gdyby nie ćwiczenia, chyba już dawno oszalałaby z braku konkretnych czynności.

Operacja Szafir nie dawała jej spać po nocach. Czym była? Do czego zmierzała? Starała się jakoś podpytać, podsłuchać patrolujących policjantów, ale nikt już nie wspominał o Operacji Szafir. Olimp oraz Babilon również pozostawały dla niej zagadką. Gdzie były? Czy chociaż jedna z tych lokalizacji byłaby bezpieczna? Dolly nie potrafiła już myśleć o niczym innym poza tymi sprawami.

Minęła właśnie punkt, gdzie można było odebrać leki oraz jedzenie, gdy jej sąsiadka, stara pani Wilson, przystanęła gwałtownie i zachwiała się na własnych nogach.

– Wszystko w porządku? – zapytała, zdejmując słuchawki i przejmując od kobiety siatkę z lekami i jedzeniem.

– Jest tak gorąco, w głowie mi się zakręciło – wyznała starsza kobieta.

– Odprowadzę panią do domu – powiedziała Dolly i asekurując kobietę, we dwie ruszyły przed siebie wzdłuż ulicy. W ostatnim czasie przybyło sporo nowych ludzi ze swoimi namiotami. Dolly nie mogła znieść, że tak wiele osób roiło się na jej ulicy. Sami mieli nowych „sąsiadów", którzy rozstawili się na trawniku przed ich domem.

Pani Wilson mieszkała dwa domy dalej od niej. Dolly pomogła kobiecie wejść do środka i usadziła ją na fotelu, a sama rozpakowała zakupy i zrobiła jej chłodną wodę do picia.

Apokalipsa. Czas zagłady [POPRAWKI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz