Rozdział 17

24 3 0
                                    

James sztywnym krokiem wszedł do długiego i szerokiego pomieszczenia, gdzie stało obszerne biurko z krzesłami, a ścianę podpierały stanowiska z komputerami. Jego załoga oraz pułkownik Graham już na niego czekali. Pięć par oczu skupiło się na nim, gdy wszedł i James taktownie udał, że go to nie skrępowało.

– Wszystko w porządku, Allen? – zapytał Graham.

– Tak, jak najbardziej – odpowiedział, co minęło się z prawdą. – Jak możemy panu pomóc? – zapytał, siadając obok Millera, starając się zignorować spojrzenie, jakim obdarował go przyjaciel.

– Nie wiem, czy generał Adams wam o tym wspominał, ale gościmy tutaj doktor Grant – zaczął spokojnie pułkownik.

– Wspominał – przyznał James.

– Doktor Grant zajmuje się pewnymi badaniami – wyjaśnił Graham. – Zebrała już wystarczająco informacji, by się stąd zmyć. Będziecie musieli ją przetransportować do strefy sto dwa, gdzie dostaniecie przydział oraz zadanie od generała. Nie mogę nic więcej na ten temat powiedzieć. To ściśle tajne. Zdradzę jedynie, że wiąże się z rzeczą, nad którą już pracujecie.

James rozumiał przezorność pułkownika. Nie byli w pomieszczeniu sami. Przy stanowiskach z komputerami siedzieli ludzie, a choć każdy z nich wyglądał na pochłoniętego pracą, w rzeczywistości mógł przysłuchiwać się rozmowie.

– Dobrze, sir – powiedział James. – Kiedy mamy wyruszyć?

– Jutro, Allen – odpowiedział pułkownik. – Co do twojego syna, powinieneś go wziąć ze sobą. W strefie będzie bezpieczny. Za kilka tygodni i tak mieliśmy się stąd ewakuować.

– Chcecie zostawić tych wszystkich ludzi tutaj? – zdziwił się Miller, jednocześnie odzywając się pierwszy raz od rozpoczęcia rozmowy.

– Oczywiście, że nie. Chcemy ich wziąć ze sobą, ale oczywiście nikogo nie zmusimy. Amerykanie to wolny naród. Mają prawo do podjęcia własnych decyzji, a ja jako zwykły pułkownik, mogę je jedynie zaakceptować.

Miller przytknął, usatysfakcjonowany odpowiedzią. W piątkę wstali, salutując pułkownik i odeszli, by zostawić go ze swoimi obowiązkami samego. Całą drużyną skierowali się ku wyjściu, by zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. James przetarł zaspane oczy. Marzył, by w końcu porządnie się wyspać.

– Mamy trochę wolnego – powiedział. – Myślę, że odpoczynek zrobi dobrze nam wszystkim. Ostatnie dni były ciężkie, wręcz krytyczne. Przypominam, że dowództwo podejrzewa, że mamy szpiega w swoich siłach, więc miejcie uszy i oczy szeroko otwarte.

Postawa odpowiedzialnego kapitana nie przemówiła do jego załogi. Miller przyglądał mu się z wyraźną troską, a zmrużone w niepewności oczy Crugela sprawiły w Jamsie dziwny niepokój. Zerknął na Andersona, ale ten wyglądał nieprzekonany tą gadką o dniu wolnym. W nadziei, że w Jaredzie znajdzie odrobinę poparcie, odwrócił głowę ku najmłodszemu ze swojej grupy, ale się przeliczył.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Miller.

– Przeżyję – odparł James. – Przygotujcie się do podróży i odpocznijcie. Jutro rano...

– Ale...

– Jeśli tak bardzo was to interesuje – powiedział James, teraz już wyraźne zły – to moja żona i córka nie żyją, więc z łaski swojej róbcie, co każę albo chociaż się przymknijcie – warknął, a oni natychmiast zasalutowali i odeszli.

Miller dodał jeszcze:

– Przykro mi.

I cała czwórka zniknęła Jamesowi z oczu. Odetchnął ciężko, nie spodziewając się, że tak ciężko będzie mu wyznać przed załogą o śmierci rodziny. Świadomość, że miał przy swoim boku Williama, nieznacznie go pocieszała. Uśmierzała ból, który kotłował się w jego ciele od kilku godzin, nie dając mu na chwilę wytchnienia. Nadal czuł palącą niczym kwas gorycz w gardle, która teraz jedynie się nasiliła.

Apokalipsa. Czas zagłady [POPRAWKI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz