Rozdział 5

63 13 3
                                    

James jeszcze raz spojrzał na ciało najlepszego przyjaciela jego syna i ogarnęło go niemałe załamanie. Na co dzień uśmiechnięty Jason teraz był martwy, smutny, pozbawiono tego, co najbardziej lubił, czyli życia. James znał jego rodziców bardzo dobrze. Nawet nie wyobrażał sobie, by przekazać te smutne informacje pani Moss osobiście.

– Biedny dzieciak – stwierdził cicho Miller.

Farma całkowicie została już zabezpieczona, a najbliższa okolica była kontrolowana. Helikoptery krążyły po niebie, wzbudzając postrach i zamieszanie.

– Kim jest ta kobieta? – zapytał James, przenosząc swoje spojrzenie. Miller spojrzał na tablet, który trzymał.

– Amanda Thomson. Dwadzieścia osiem lat, niezamężna. Farma jest zapisana na nią. Odziedziczała ją w spadku po rodzicach. Była jedynaczką. Dobrze uczyła się w szkole i na studiach prawniczych. Miała kilka drobniejszych potyczek z prawem, głównie za jazdę po alkoholu i wulgarne zachowanie.

James zmarszczył brwi i spojrzał na Jareda.

– No młody, wykaż się – rzekł do niego. Jared lekko speszony drgnął. Odkąd tylko przylecieli, dokładnie rozglądał się po okolicy, analizując ślady. Zdołał już przyjrzeć się całemu domowi i pozostawionym śladom.

– Jason i William przyszli na farmę z prośbą o zatelefonowanie, co udało im się wykonać. Amanda pewnie wydawała się miła i zaufali jej. Z tego, co mówiła pańska żona, coś zaalarmowało Williama. On i Jason podjęli próbę ucieczki. W domu padły trzy strzały, ale nikt nie oberwał. Znaleźli się na dworze. Jestem pewien, że Amanda nie była sama. Szanse były więc równe. Ona dostała z daleka, być może przez przypadek, ale Jasona trafiono z bliska. Prawdopodobnie William rzucił się na tę drugą osobę, ale został pokonany, zapewne pozbawiony świadomości. Drobne ślady krwi prowadzą aż do garażu. Druga osoba musiała go zanieść do samochodu i gdzieś wywieść.

– Od siebie dodam, że pistolet miał kaliber dziewięć – dodał Anderson, który trzymał pocisk w plastikowym woreczku, wyciągnięty z głowy Jasona. – Najzwyklejsza w świecie spluwa. Nic specjalnego.

James pokiwał głową.

– Znaleźliście coś jeszcze? – zapytał, podchodząc do dwóch innych żołnierzy.

– Tak, sir. Kilka teczek z papierami. Ktokolwiek tu był, miał stały kontakt z The Knights. Znaleźliśmy laptop, ale ciągle go przeszukujemy.

– Mogę się tym zająć, sir? – zapytał Jared.

– Idź – rozkazał James. Jared i jeden z żołnierzy odeszli.

– Poza tym – kontynuował pierwszy – musicie coś zobaczyć. – Poprowadził ich do rozwalającej się obory. – To naprawdę ciekawe. Nie mam pojęcia, skąd to się tu wzięło, ale jest imponujące.

Obora wewnątrz prezentowała się równie mizernie, jak na zewnątrz. Stary traktor był pordzewiały i z całą pewnością zepsuty. Zawieszone równo narzędzia na ścianie wyglądały, jakby od wielu lat nie były używane, bo pokrywała je gruba warstwa kurzu. W oborze znajdowało się wiele gratów, ustawionych w równych rzędach pod ścianami. Na pierwszy rzut oka nic nie przyciągało uwagi, ale potem żołnierz przesunął starą beczkę, a im ukazało się okrągłe przejście.

– Proszę zobaczyć.

Po metalowej drabinie zeszli do środka. Obetonowane, kwadratowe pomieszczenie nie było za wielkie. Idealne, by pomieścić mniejszą radiostację oraz wyrzutnię rakietową samonaprowadzającą, oraz kilkanaście pocisków.

– Niezłe – podsumował Anderson. – Profesjonalna robota. Żadnych numerów i oznaczeń. Zapewne wyprodukowane przez The Knights. Mogli zestrzelić tym helikopter bez żadnego problemu. To dobre pociski. Chciałbym się im bliżej przyjrzeć w bazie.

Apokalipsa. Czas zagłady [POPRAWKI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz