Rozdział 7

64 11 7
                                    

Okrągły księżyc oświetlał czarne niebo, gdy samolot wojskowy mknął przez przestrzeń powietrzną z załogą i więźniami na pokładzie. Crugel i Miller korzystali z chwili odpoczynku i drzemali w swoich siedzeniach z głowami opartymi o zagłówki. Wyglądali spokojnie, ale wystarczyłby jeden nie taki dźwięk i oboje zerwaliby się ze swoich miejsc, gotów do ataku. Anderson siedział beztrosko, przesuwając swoim palcem po ekranie tabletu. Tylko Jared Brown zdawał się jakiś nieobecny myślami. Patrzył przed siebie zadumany z szeroko otwartymi oczami, rzadko mrugając. Nawet nie spostrzegł, że kapitan przysiadł obok niego i utkwił w nim swoje przeszywające spojrzenie. Dopiero mocne klepnięcie Jamesa w ramię Jareda sprawiło, że wrócił do samolotu.

– Tak? – Szybko się poprawił. – Tak, sir, co się stało?

– Musimy pogadać – powiedział spokojnie James. Dziwnym sposobem poczuł się, jakby miał odbyć poważną rozmowę z Williamem na temat, który Stella usłyszała w wieczornych wiadomościach.

– W porządku – powiedział Jared z udawaną pewnością w głosie.

James odetchnął ciężko, chwilę zastanawiając się, od czego zacząć temat.

– Byłem... byłem znacznie starszy od ciebie, gdy pierwszy raz szedłem na wojnę, ale mimo to czułem lęk. Pojęcie wojna znałem tylko z filmów i historii, ale dobrze wiedziałem, że w prawdziwym życiu, kiedy jesteś częścią wydarzeń, jest znacznie inaczej.

– Kapitanie, pan nie musi... – przerwał mu Jared, chociaż dobrze wiedział, że to niekulturalne i że nie powinien przerywać kapitanowi.

– Jesteś młody – James przeszedł do rzeczy. – Anderson mi powiedział, co zrobiłeś. Wiem, że ten pierwszy raz może być straszny i uwierz mi, że będziesz pamiętać tego człowieka do końca życia, ale musisz przestać popadać w takie transy, bo cię potrzebujemy. Jak wrócisz do domu, nie mam przeciwwskazań, możesz popadać w zamysły na tak długo, jak chcesz.

– Dobrze, sir, już nie będę.

Mimo iż rozmowa wyglądała na zakończoną, James miał pewne przeczucia, że nie powiedział wystarczająco wiele. Zerkał na siedzącego obok Jareda, który z ustami zaciśniętymi w wąską linię, starał się nie odlecieć w swoich przemyśleniach. James nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć.

– Sir?

– Tak?

– Czuję się brudny przez to wszystko.

James zmarszczył czoło.

– Ja też, uwierz mi, że ja też, ale po prostu przestałem o tym myśleć. Liczy się zadanie, dobro ogółu, misja i przetrwanie.

Tak to sobie tłumaczył, by przez przypadek nie popaść w depresję i nie strzelić sobie z pistoletu w łeb. Jednak najbardziej pocieszającą myślą zawsze był dla niego głos Stelli, który odbijał się delikatnie i stopniowo w jego głowie. Jego żona z czułością mu szeptała: „Jesteś dobrym człowiekiem James, najlepszym, jakiego spotkałam. Kocham cię". Stella od zawsze była jego kotwicą ratunkową w ciężkich sytuacjach.

Z tego wszystkiego sięgnął po wisiorek, który bezpiecznie spoczywał pod jego mundurem i spojrzał na trzy zamieszczone tam zdjęcia. Widok promiennych i tak znanych mu twarzy napoił go dziwnym spokojem i opanowaniem. Wszelkie smutki i zmartwienia przez moment uszły gdzieś w bok. James był po prostu pewien, że za chwilę zobaczy swoją rodzinę siedzącą w kuchni przy jednym stole i...

Spoliczkowała go brutalna rzeczywistość. William zaginął, nie wiadomo czy w ogóle żył, a Stella i Olive mogły zginąć w przeciągu następnych dwudziestu minut, jeśli policji nie uda się ich ewakuować.

Apokalipsa. Czas zagłady [POPRAWKI]Where stories live. Discover now