Rozdział 11

62 15 3
                                    

30 czerwca 2016

Crugel uważał to wszystko za nonsens. Nie widział żadnych podstaw, by wystawiać wartę. Według niego Brown rozsiał drobną panikę, a że panika jest zaraźliwa to już nie jego wina. Był pewien, że jego wyjątkowo trzeźwe myślenie jest uzasadnione bardziej niż szereg przeczuć reszty drużyny. Na jego nieszczęście kapitan wydał rozkaz, a Crugel miał swoje zasady, których nie lubił łamać. Tak więc utknął z Andersonem na szczycie dachu, obserwując pogrążone w mroku miasto.

Dopiero chwilę po północy Crugel zrozumiał, jak w wielkim błędzie był.

W szaleńczym tempie przebiegł przez korytarz, wbiegł po schodach, kładąc stopy co dwa lub trzy stopnie i nie zwracając uwagi na to, że robi hałas, wbiegł do szpitalnego skrzydła, a potem prędko do salki, gdzie spała reszta drużyny. W dwóch długich susach znalazł się przy łóżku Jamesa.

– Kapitanie! Kapitanie!

James otworzył gwałtownie oczy i tylko siłą woli powstrzymał się od chwycenia Crugela i zrobienia mu czegoś. Był to typowy odruch dla wojskowych i James wątpił, by wyzbyłby się go kiedykolwiek. Do tej pory uśmiechał się lekko za każdym razem, gdy przypomniał sobie Stellę budzącą go poprzez rzucanie kapcia z drugie końca pokoju.

– Co? Już czas na zmianę?

– Coś się dzieje.

Te słowa w sekundę go wybudziły. James usiadł gwałtownie na łóżku, przyglądając się bacznie Crugelowi w ciemności.

– Gdzieś daleko wybuchła mina. Z początku myśleliśmy, że to może jakiś zwierzak, ale później zaczęła wybuchać reszta. Dość często i coraz bliżej.

– Gdzie Anderson? – zapytał, wiążąc buty.

– Na dachu. Obserwuje.

Obudzili Millera i Jareda. W kilka sekund byli ubrani i gotowi do działania. James w te pędy pobiegł na dach. Anderson kucał przy jego brzegu, obserwując miasto przez lornetkę. Minę miał skupioną i pełną determinacji. James przykucnął obok niego.

– Co jest?

– Wybuchy nie są systematyczne, ale pojawiają się coraz bliżej. Jest w stu procentach pewien, że ktoś wywołuje je specjalnie, ale...

– Ale co?

– Co, jeśli to jakaś grupka osób, która dowiedziała się, że tutaj jesteśmy i chce zostać przetransportowana w bezpieczne miejsce?

James zmarszczył brwi. To mógł być przypadek jeden na milion, ale Anderson mógł mieć rację. Nastąpił kolejny wybuch. Fala dźwiękowa rozniosła się echem po mieście, a żółty blask na chwilę rozdarł ciemność i zgasł tak szybko, jak się pojawił. James dobył swojej krótkofalówki.

– Miller.

– Tak, sir?

– Co u was?

– Wszyscy wybudzeni. Czekamy na informacje.

– Niech Matt, Jamie i Henry dostaną swoje pistolety i jedną krótkofalówkę. Mają rozkaz strzelać do obcego bez zastanowienia. Ty pójdziesz znaleźć sobie jakieś miejsce od strony wschodniej na drugim piętrze w okolicach drzwi, Crugel od zachodu też na drugim. Jareda daj na północ. Strzelać tylko do osób, które mogą stanowić zagrożenie. Jeśli to będzie wędrująca grupa ludzi, to będziemy musieli udzielić im pomocy.

– W porządku. A ty, gdzie pójdziesz?

– Stanę pod drzwiami. Bez odbioru. Wykonać.

– A co ze mną, szefie? – zapytał Anderson.

Apokalipsa. Czas zagłady [POPRAWKI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz