Rozdział 19

14 3 0
                                    

James sztywnym krokiem opuścił tajne laboratorium. Generał Adams przekazał mu teczkę z danymi potrzebnymi do następnego zadania i ta cienka, papierowa osłonka, ciążyła Jamesowi w ręce bardziej niż cokolwiek innego w życiu. Siłą woli powstrzymywał się, by na nią nie patrzeć. Trochę go mdliło na myśl, co przyjdzie mu robić za parę dni.

Wysiadł z windy na piątym piętrze i ledwo to zrobił, a napatoczył się na Jareda oraz Williama. Obaj chłopcy wymienili między sobą krótkie spojrzenia i James był pewien, że nie chodziło o jego dziwny stan, a o coś innego.

– To ja... ja może sobie pójdę – stwierdził Jared i szybko ruszył przed siebie.

James spojrzał pytająco na syna. Mina Williama była poważna, ale oczy lekko zakłopotane. Nie starał się unikać kontaktu wzrokowego, co zazwyczaj robił, tylko cierpliwe wpatrywał się w ojca. W końcu sapnął głośno i podszedł do swojego pokoju, gdzie usiadł na łóżku. James niepewnie przysiadł obok niego.

– Co się stało, synu?

Nagle William wydał mu się zmartwiony i pełen bólu.

– Wiesz, dlaczego nigdy nie chciałem iść w twoje ślady? – zapytał. – Nie dlatego, że musiałbym opuszczać na długo rodzinę. Teraz wiem, że się po prostu bałem. Bałem się tego, że mógłbym się okazać na tyle okrutny i pozbawiony serca, że bez mrugnięcia okiem pociągałbym za spust broni i zabijał. Tego się bałem, tato i najgorsze jest to, że naprawdę taki się okazałem.

Jego oczy stały się lekko przeszklone, ale żadna łza z nich nie uleciała. Jamesa zamurowało. Nie wiedział, co powiedzieć. Kiedy Jared miał ponowne odczucia, domyślał się, jakiej rady mu udzielić, a teraz w jego głowie nie pojawiały się żadne mądre słowa.

– William – powiedział spokojnie, odpędzając myśli dotyczące zarazy. – Nie jesteś okrutny ani pozbawiony serca. Gdyby tak było, prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy teraz na ten temat. Samo to, że czujesz, że to, co robiłeś, było nieodpowiednie, pokazuje, że masz serce po właściwej stronie, a przede wszystkim, że posiadasz sumienie. Nie jesteś zły, Williamie. Jesteś dobrą osobą, która robiła złe rzeczy w celu przywrócenia pokoju na świecie i szczęścia niewinnych osób.

– Ale to jest niehumanitarne! Każda wojna była spowodowana egoizmem jakiegoś idioty! Teraz jest to samo. Skaczemy sobie do gardeł, bo ktoś tak sobie zarządził. Chcąc dowieść, że zabijanie jest złe, zabijamy tych, którzy zabiją. Tato, tu nie ma logiki. Cierpią tylko niewinni ludzie w tym i ja. Zwykły nastolatek, który chciał pójść na studia.

James nie wiedząc, co począć, przyciągnął syna do siebie i przytulił. Pamiętał, jak Stella go przytulała w chwilach wielkiego stresu. Zawsze mu to pomagało i na Williama najwyraźniej też zadziałało.

– Jeżeli zabijanie ludzi jest złe, to rodzenie ich tylko po to, aby kiedyś musieli umrzeć, też nie jest przejawem humanizmu najwyższych lotów. Żadna wojna nie jest sprawiedliwa i fakt, przez nie cierpieli głównie niewinni ludzie, ale większość z nich walczyła dla lepszego życia, co i my teraz robimy. Wiem, że świadomość, że ma się na dłoniach czyjąś krew, jest paskudna. Kiedy wróciłem z pierwszej misji, byłem tym faktem niemało zdruzgotany. Wiesz, kto mi pomógł, uporać się z tym? – William pokiwał przecząco głową. – Ty. Byłeś takim rozkosznym dzieckiem. Nie mogłem czuć niczego innego poza radością, patrząc na twoją roześmianą twarz.

William uśmiechnął się lekko.

– A jak ja mam sobie z tym poradzić?

– Mój ojciec mówił, że robienie złych czynów w celu polepszenia sytuacji ogółu, zmywa z ciebie te uczynki. Ja wiem, że od tego zdania można wydedukować różne wnioski, ale trzymaj się go. Nie jesteś zły. Jesteś dobry.

Apokalipsa. Czas zagłady [POPRAWKI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz