44 ⚡ tchórze i bohaterowie

914 52 6
                                    

Ostatni uczniowie Gryffindoru wchodzili właśnie do tunelu, który miał wyprowadzić ich do Miodowego Królestwa. Byłyśmy z Katie bardzo z siebie zadowolone, że tak sprawie nam to poszło. Dzięki temu mogłyśmy dołączyć szybciej do naszych przyjaciół i szykować się do obrony zamku. Ona trafiła do oddziału, który pod wodzą Seamusa i Nevilla szykował wiadukt, do wysadzenia. Ja zostałam wysłana na korytarz przed gargulcem strzegącym wejścia do gabinetu dyrektora.

Cisza, która mi towarzyszyła wydawała się trwać wieczność. Przez okna mogłam obserwować jedynie magiczną powłokę nad szkołą, która została wyczarowana przez nauczycieli i niektórych członków Zakonu Feniksa. I nagle, w jednej chwili wszystko zaczęło pękać, rozpadać się. Z jednej strony wyglądało to naprawdę pięknie. Jakby z nieba spadały magiczne iskierki. Tylko problem tkwił w tym, że miały one nieść za sobą strach, spustoszenie i śmierć. To był znak, że właśnie rozpoczynamy walkę naszego życia.

Zacisnęłam mocniej palce na różdżce. Trzęsłam się na całym ciele z przerażenia, jednak wiedziałam, że tak będzie. Byłam gotowa stawić czoła temu co nadchodziło. A przynajmniej miałam taką nadzieję, że byłam na to gotowa. I po chwili przez okna na korytarz wleciało dwóch śmierciożerców. Nie kojarzyłam ich. Jednak nawet jeśli, to zrobiłabym to samo, czyli potraktowałabym ich zaklęciem drętwota. Oboje runęli z hukiem na ziemię, a ja rzuciłam się biegiem w głąb korytarza. I od razu tego pożałowałam.

Drogę przeciął mi bowiem czarny dym, który okazał się być moim ojcem. A mogłam dalej stać przed pomnikiem gargulca. Mężczyzna przyglądał mi się z wyrzutem, który po chwili zamienił się w dumę. Miałam mieszane odczucia co do tej całej sytuacji i nawet na chwilę nie chciałam tracić koncentracji. Palce zaciskałam na różdżce do tego stopnia, że kłykcie zaczynały mi już bieleć.

- Eleanor, nie musisz tego robić – odezwał się wreszcie ze spokojem. – Nie będę z tobą walczył.

- Nie bądź tchórzem! – warknęłam.

- Nie jestem! – rzucił stanowczo piorunując mnie spojrzenie, które tak dobrze znałam.

Sprzedawał mi je za każdym razem, gdy chciał dać mi do zrozumienia jak wielką porażką dla niego jestem, jak bardzo się na mnie zawiódł. Czasami naprawdę wolałabym wychowywać się bez ojca niż żyć z tym człowiekiem. To było męczące. A on nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo mnie niszczył przez te wszystkie lata. Dlatego też w tamtym momencie byłam gotowa go zaatakować. Chciałam, żeby chociaż trochę pocierpiał. Może nie byłby to taki ból, z jakim ja musiałam się borykać, jednak zawsze coś.

- Jestem z ciebie naprawdę dumny, Len – dodał po chwili chowając swoją różdżkę za pazuchę. – Wyrosłaś na potężną czarownicę, jaką zawsze chciałem abyś się stała. A to po której stronie walczysz nie ma dla mnie znaczenia. Jesteś dorosła i wierzę, że gdy nadejdzie odpowiedni moment podejmiesz właściwą decyzję i mnie nie zawiedziesz.

Po tych słowach uśmiechnął się nikle i zniknął pod postacią ciemnego dymu pozostawiając mnie na pustym korytarzu w kompletnym osłupieniu. Nie spodziewałam się, że dojdzie w ogóle do takiego spotkania, a zwłaszcza, że tak się skończy. Na początku byłam wściekła, że ojciec tak po prostu stchórzył. Przecież doskonale wiedział po czyjej stronie stoję. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to mógł być jego sposób na wyrażenie miłości. W końcu przyznał, że jest ze mnie dumny! W życiu chyba nie usłyszałam milszych słów z jego ust. W tamtej chwili uważałam, że był to najlepszy prezent jaki mógł mi podarować. Bo przecież gdyby tylko chciał mógłby mnie obezwładnić i zaprowadzić przed obliczę Czarnego Pana, aby ten ukarał mnie za nieposłuszeństwo, czy zdradę. Nie robiąc tego udowodnił, że rodzina jednak ma dla niego jakieś znaczenie. Nawet ja, jego jedyne dziecko, które zawodziło go od lat...

objęcia śmierci ⚡ hpWhere stories live. Discover now