24 ⚡ pierwsza zmiana

1.3K 66 6
                                    

Jak się okazało eliksiry nie były już tak mocną stroną Dracona jak kiedyś. Bez Snape'a, który nigdy nie zwracał mu uwagi nie wydawał się być już taki pewny siebie stojąc przy kociołku. Z resztą profesor Slughorn był zupełnie inny niż jego poprzednik. Chociaż może nie aż tak do końca, ponieważ obaj mieli swoich ulubieńców. Snape miał Malfoya. Slughorn miał Harry'ego. I to chyba naprawdę doprowadzało mojego cichego partnera w zbrodni do szaleństwa.

Za to ja miałam znacznie więcej szczęścia niż Draco, ponieważ bardzo szybko zyskałam sympatię nowego nauczyciela eliksirów. Może nie błyszczałam tak jak Potter – co było wielkim zaskoczeniem do czasu, aż nie poinformował mnie, że to wszystko dzięki jakimś tajemniczym zapiskom na marginesie książki, którą dostał od nauczyciela.

- Panna Riario – mruknął nauczyciel lustrując mnie swoim badawczym spojrzeniem. – Czy pani rodzicami nie są Christofer Riario i Catherine Vane?

- Zgadza się, panie profesorze.

- Znakomici! – powiedział z uśmiechem. – Twój ojciec miał rękę do eliksirów. Naprawdę, znakomity uczeń. Z resztą matka też wspaniała. Z takimi rodzicami nie mogłaś okazać się beztalenciem. Bardzo mi miło, że mam przyjemność cię uczyć – ciągnął. – Byłoby mi jeszcze bardziej miło, gdybyś razem z panem Zabinim, Potterem i panną Granger pojawiła się na podwieczorku, u mnie, w niedzielę.

- Będę zaszczycona.

W tamtym momencie mój wzrok mimowolnie powędrował do stanowiska Malfoya, który wyglądał jakby za chwilę miał wybuchnąć. Z resztą z miną wiecznie niezadowolonego bachora chodził po zamku przez cały tydzień. Najbardziej wydawała się to przeżywać Pansy, która szybko przestała być ulubienicą blondyna. Nie żebym jakoś specjalnie się tym przejmowała. W końcu ja nie mogłam na to narzekać, bo chcąc, nie chcąc, byliśmy na siebie skazani nie tylko na lekcjach obrony przed czarną magią, ale także przez naszą tajną misję.

Nie zamierzałam jednak przejmować się zachowaniem ślizgona. Niech sobie przeżywa te swoje rozterki w samotności. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego! Z resztą wolałam słuchać narzekań Rona na temat tego jak bardzo boi się najbliższego meczu quidditcha. Meczu ślizgonów z gryfonami.

Harry mówił, że drużyna wcale nie jest najgorsza, że wszyscy naprawdę się starają i w ogóle. Niestety Ron na każdym treningu dostawał jakiegoś dziwnego ataku paniki i co chwilę na kogoś wpadał, albo nie bronił żadnej piłki. Szczerze mówiąc na początku, razem z Hermioną, myślałyśmy, że Potter jedynie za bardzo dramatyzuje, więc wybrałyśmy się na jeden z treningów. Dopiero wtedy zrozumiałyśmy co tak naprawdę Harry miał na myśli mówiąc, że najbliższy mecz może naprawdę okazać się prawdziwą katastrofą. Już dawno nie widziałam tak słabego gracza. Serio!

Przy śniadaniu nastroje całej drużyny były dość ponure. Większość nawet ze sobą nie rozmawiała. A Weasley... Weasley wyglądał jak śmierć. Z bladą twarzą wlepiał wzrok w nawet niezaczęte śniadanie. Co jak na niego było bardzo dziwnym zjawiskiem. W końcu to on zawsze kojarzył mi się z osobą, która z wielką radością wcinała wszystko co pojawiało się na stole podczas każdego posiłku i zawsze było jej mało.

Harry przyszedł na śniadanie spóźniony jednak z dużo lepszym humorem niż zazwyczaj. Usiadł obok mnie lustrując wzrokiem dwoje naszych przyjaciół siedzących naprzeciwko. Ron – jak już wspomniałam – wyglądał jak wrak człowieka, a Hermiona przestała już go nawet podnosić na duchu i skupiła się na lekturze najnowszego numeru „Proroka Codziennego". Robiła to każdego ranka. Jako jedyna, z naszej czwórki, czytała gazetę od deski do deski, a potem przekazywała nam najważniejsze lub najciekawsze informacje.

- Jak samopoczucie? – mruknęłam obdarzając kapitana naszej drużyny ciepłym uśmiechem. – Jestem pewna, że im dokopiecie.

- Jeśli tylko Ron będzie miał siły – syknął Potter piorunując przyjaciela spojrzeniem.

objęcia śmierci ⚡ hpWhere stories live. Discover now