Epilog

670 44 12
                                    

Wybrałem śmierć, a jednak żyłem dalej, z kawałkiem wiosła w dłoni, gotów walczyć o życie. Walczyć o to, na czym już mi zupełnie nie zależało. ~ Gabriel García Márquez

***

Jodi tego dnia była niesamowicie zdenerwowana. Od kiedy tylko otworzyła oczy,  powstrzymywała się przed wybuchem płaczu. To miał być jeden z najgorszych dni w jej życiu. Jedyną rzeczą jaka utrzymywała ją w zdrowym rozsądku tego dnia byli jej bliscy i świadomość, że od teraz wszyscy będą już szczęśliwy. Przynajmniej taką miała nadzieje.

- Wszystko w porządku? - zapytał ją tata, kiedy zobaczył z jaką miną usiadła przy stole. Charlie zdecydowanie orientował się w życiu córki. W końcu Jodi zawsze mówiła mu wszystko i traktowała jak swojego przyjaciela, nie ojca. Wiedziała, że jeśli wszyscy inni zawiodą, on tego nie zrobi. Teraz jednak miała nadzieję, że już na nikim się nie zawiedzie.

Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem... - mruknęła, za co dostała pytające spojrzenie od ojca.- Cieszę się, że Noel w końcu będzie szczęśliwy, ale... będą za nim bardzo tęskniłam.

Charlie westchnął i objął dziewczynę ramieniem, wcześniej stawiając przed nią kubek gorącej herbaty. Dziewczyna objęła go obiema rękami, a kciuki uniosła, by leciała na nie para.

-Rozumiem - powiedział tylko tyle. Nie wiedział, co więcej mógłby powiedzieć. Nigdy nie znajdował się w takiej sytuacji i zapewne nigdy nie miał się w podobnej znaleźć. Jednak póki tutaj był, chciał wspierać córkę na każdy możliwy sposób.

Jodi westchnęła smutno i upiła łyk parującego napoju.

- O której spotykasz się z Noelem? - zapytał ojciec, odsuwając się od dziewczyny.

- Miałam przyjść do niego o czternastej, ale pewnie i tak przyjdę wcześniej, żeby się nim nacieszyć - odpowiedziała, a na jej twarzy zagościł uśmiech.

Charlie pokiwał głową i zostawił Jodi samą w kuchni. Zaraz na miejsce taty przybiegły dzieciaki i przykuśtykał Tommy. Jodi wzięła na ręce Mię, która wtuliła się w nią.

- Pobawimy się? - zapytał Jason i zabrał sprzed nosa dziewczyny kubek, a potem napił się z niego z siorbnięciem. Jodi zachichotała.

-Jasne, ale niedługo.

Jason złapał ją za rękę i odciągnął od stołu z Mią uwieszona na jej szyi.

 Zabawa z rodzeństwem była jedną z niewielu rzeczy, które Jodi faktycznie sprawiały przyjemność i pozwalały oderwać się od natrętnych myśli. Teraz jednak nawet to nie dawało rady. W jej głowie roiło się od myśli na temat tego, co zrobi ze sobą Noel, kiedy już wyjedzie z miasta. Co zrobi, kiedy jej przy nim nie będzie? Albo gorzej - co ona zrobi, kiedy jego zabraknie? W głowie miała same najczarniejsze scenariusze, chociaż Noel wiele razy wyjaśniał już jej w jaki sposób będzie od teraz funkcjonował. To jednak wcale jej nie uspokoiło. A wręcz przeciwnie, wzmogło jej niepokój.

Dwie godziny później Jodi zostawiła dzieciaki same i poszła przygotować się do wyjścia. Dzisiejszego dnia postanowiła założyć swoje najlepsze rzeczy, co wcale nie znaczyło, że były ładne. Były po prostu najmniej zniszczone z jej malutkiej szafy. Umyła zęby, wyszczotkowała włosy i pożegnała się ze wszystkimi, po czym wyszła z domu i szybkim krokiem, przemierzyła odległość między jej domem, a domem Noela.

Weszła na posiadłość i zapukała do drzwi, które otworzył dla niej Noel.

- Cześć. Nie wiedziałem, że będziesz tak wcześnie - przywitał się z nią przytleniem.

Broken Homes | ZakończoneOnde histórias criam vida. Descubra agora