Rozdział 5

550 38 14
                                    

,,Człowiek silny jest dobry, tylko słaby staje się zły".
                           ~ Napoleon Bonaparte

***

Stał w salonie i patrzył na dwie duże, czerwone walizki. To już ostatni dzień, kiedy w domu są całą trójką. Ostatni, kiedy po mieszkaniu roznoszą się krzyki. Czy będzie za tym tęsknił? Bynajmniej! Nie mógł doczekać się tego dnia, od kiedy po raz pierwszy usłyszał odgłos tłuczonego szkła. Wiedział, że tak będzie lepiej dla nich. Dla niego również. Mimo to, jednak wcale się nie cieszył. Wręcz przeciwnie. Aż do momentu, w którym dwa trzy dni temu zobaczył papiery rozwodowe, tkwiła w nim iskierka nadziei, że może jednak coś się zmieni. Dadzą sobie drugą szansę, a może im się uda. Ale oni nie spróbowali. Nie chcieli.

Do salonu weszła jego matka. Wiedział, że to już ten czas. Nadeszła chwila pożegnania.

- Hej, wszystko w porządku? - zapytała młoda kobieta, widząc skupienie i konsternacje na twarzy syna. Kochała go. W końcu był jej jedynym dzieckiem. Jej oczkiem w głowie. Nie chciała go zostawiać, ale nie mogła dłużej żyć z jego ojcem. Nie kochała go. Miłość, którą kiedyś oboje się darzyli już dawno się wypaliła. Może byłoby inaczej, gdyby nie pracoholizm jej męża oraz... zdrady. 

- Tak - powiedział, jednak miał ochotę wykrzyczeć jej prosto w twarz jak bardzo teraz cierpi. Jak mogło być w porządku?! Jego rodzina właśnie się rozpada, a on nic nie może zrobić.

Kobieta jakby wiedząc, że chłopak kłamie, uniosła rękę i pogłaskała nią policzek syna.

- Tak będzie lepiej - powiedziała czule.

Chłopak zmarszczył brwi i odtrącił rozzłoszczony dłoń matki.

- Lepiej?! Dla kogo?! - podniósł głos.

- Dla nas wszystkich - odpowiedziała cicho. Wierzyła, że kiedyś wszyscy będą jeszcze szczęśliwi.

- Jak widzisz mi wcale nie jest lepiej -mruknął i poczuł jak odpada mu jeden kawałek rozbitego wcześniej serca.

- Na razie nie. Ale to minie. Musisz dać sobie czas.

- Ja nie potrzebuje czasu! Jedyne, czego potrzebuje, to rodzice! - krzyknął. Złoś rozlewała się po całym jego ciele. Musiał coś zrobić, by nie wybuchnąć. Zacisnął szczękę i wyszedł z pokoju. Założył szybko buty i porywając w biegu kurtkę, wyszedł z domu trzaskając głośno drzwiami. Miał wrażenie, że jeśli nie spożytkuje swojej energi, rozwali pierwszą rzecz, która wpadnie mu w ręce. Dlatego zaczął biec. Nie przeszkadzał mu deszcz ani zimno. Chciał jedynie się uspokoić.

Wybiegł ze swojej posiadłości, przebiegł kilka przecznic i skręcił za róg. W końcu przystanął i odetchnął głęboko. Czuł jak wraz z potem pozbywał się wściekłości, którą już po chwili zastąpił smutek.

Miał gdzieś gapiących się na niego ludzi. Niech patrzą. Niech wiedzą jak wygląda prawdziwe życie. Chciał, żeby inni poczuli w tamtej chwili to samo co on. Chciał podzielić się ze światem swoimi uczuciami. Nie był w stanie utrzymać swojego smutku jedynie na własnych barkach. Potrzebował jeszcze kogoś.

Powolnym krokiem przeszedł dalej kilka ulic, aż zauważył, gdzie się znajduje.

Obok niego był duży sklep, w którym robił zakupy z tamtą dziewczyną. Jak na zawołanie w jego głowie pojawiła się zmizerniała postura dziewczyny oraz jej błyszczące od łez oczy, które zobaczył jako pierwsze.

Rozejrzał się dookoła i jakby przez zrządenie losu zobaczył ją. W tamtej chwili nie myślał trzeźwo. Nie panował nad sobą i swoimi nogami. Mimowolnie przyspieszył kroku i dogonił dziewczynę.

Broken Homes | ZakończoneWhere stories live. Discover now