Rozdział 1

1.9K 84 26
                                    

Szczęście robi dobrze ciału, a smutek rozwija siłę umysłu.
                                        ~Marcel Proust

***

Dziewczyna poprawiła plecak na ramieniu i głęboko odetchnęła - jak co dzień, kiedy miała otworzyć drzwi stołówki. Za każdym razem, gdy tlen wpływał jej do płuc miała wrażenie, że jest coraz bardziej zdenerwowana, chociaż przecież robiła to, by pozbyć się stresu. Wiedziała, że głębokie oddychanie nie doda jej odwagi, mimo to chciała mieć chociażby złudzenie, że coś może jej pomóc. Przygotować ją do tego. Do życia. Wydawało się jej, że już nic jej nie pomoże. Przeżywała ten koszmar od sześciu lat. I każdego dnia miała złudną nadzieję, że może dzisiaj coś się zmieni, może dadzą jej spokój.
,,Nadzieja matką głupich", mówią,  ale nadzieja to jedyne co jej pozostało w tym świecie. Kurczowo złapała się jak ostatniego ratunku i nie zamierzała puścić. Miała nadzieję, marzenie, że kiedyś wszytsko się ułoży. Że kiedyś wszyscy, których kocha będą szczęśliwi. Niestety marzenia są jedynie wytworem naszej naiwnej wyobraźni...

Uchyliła lekko drzwi i wystawiła głowę, by obejrzeć dookoła już znajome jej pomieszczenie. Spojrzała po znajomych jej twarzach -uśmiechniętych, roześmianych albo znudzonych. Przy każdym stoliku siedziały co najmniej dwie osoby -prawie każdym. Na samym końcu znajdował się mały, zaśmiecony stolik jak zwykle wolny i czekający tylko na nią. Przyzwyczaiła się do samotności. Nie lubiła jej, ale się przyzwyczaiła. Nie miała wyboru.

Uchyliła drzwi trochę szerzej tak, by nikt nie zwrócił na nią uwagi, ale wystarczająco, by przecisnąć się przez nie. Kiedy tylko weszła do stołówki, poczuła najpiękniejszy zapach na tym świecie. Zapach, o którym marzyła leżąc na łóżku podczas wielu bezsennych nocy. Zapach jedzenia.

Z wlepionym w podłogę wzrokiem szybko przeszła na swoje miejsce. Cicho usiadła na swoim krześle i zniżyła jak najbardziej mogła, by pozostać wciąż niezauważoną, co i tak nie miało sensu, ponieważ zawsze ktoś z tłumu ją dostrzegał.

Wyciągnęła z plecaka książkę i zaczęła czytać, by odwrócić uwagę od skręcającego ją w środku uczucia głodu. Z sekundy na sekundę czuła się coraz bardziej głodna i nie potrafiła przestać myśleć o swoich ostatnich dwóch dolarach, które dał jej ojciec na początku tygodnia. Tak bardzo chciała wydać je chociażby na jabłko, ale wiedziała, że nie może postapić tak egoistycznie. Przecież w domu czeka na nią jej młodsze rodzeństwo, które jest jeszcze bardziej głodne.

Mając przed oczami obraz jej dwóch małych sióstr i brata szybko spakowała swoje rzeczy chcąc jak najszybciej opuścić stołówkę - zresztą przychodziła tu tylko po to, by choć przez chwilę móc napawać się wonią jedzenia. Zanim jednak zdążyła wstać z miejsca, naprzeciwko niej usiadł jej prześladowca. Tym razem sam, bez swojej świty, jednak z nieodłącznym, diabelskim uśmieszkiem zwiastującym kłopoty.

- Kogo my tu mamy? - odezwał się swoim zwykłym kpiarskim tonem.

Dziewczyna nie zamierzała odpowiadać. Nigdy tego nie robiła, chociaż za każdym razem równie mocno pragnęła odpysknąć czy spoliczkować chłopaka. Nie mogła jednak sprawiać problemów. Nie chciała ich dokładać swojej rodzinie. Już i tak mieli ich za dużo.

- Widzę, że nie jesz. Odchudzasz się? -zakpił złośliwie.

Brunetka zacisnęła pod stołem zimne dłonie i uniosła oczy na chłopaka przed nią. Siedział z przechyloną w prawo głową i złośliwym uśmiechem, i takim samym błyskiem w oczach. Był wysokim, umięśnionym blondynem z niebieskimi oczami. Budził respekt w każdej osobie, którą mijał. Może to przez funkcję jaką pełnił w szkolnej drużynie koszykarskiej - był kapitanem, a może przez jego pretensjonalną reputację szkolnego bad boya. Równie dobrze jednak to pieniądze, ogromne ilości pieniędzy, którymi gospodaruje jego rodzina. W każdym razie wywoływał u ludzi negatywne odczucia.

Broken Homes | ZakończoneDonde viven las historias. Descúbrelo ahora