Rozdział 25

2.7K 127 39
                                    

Życie jest pełne niespodzianek, które czasem potrafią zmienić je o sto osiemdziesiąt stopni i nie ma nawet mowy, by powrócić do sytuacji sprzed paru chwil. Ciąża zdecydowanie się do nich zalicza. Rezydencja Whitfordów została wywrócona do góry nogami, a każdy z domowników dosłownie oszalał. Zaczęły się remonty, przeprowadzki, przyjazdy i planowanie wesela. Panował tu armagedon. Nikt nie odstępował mnie na krok, przez co czułam się, jakby do porodu zostało zaledwie parę dni, a przede mną ładnych parę miesięcy. Miałam dość wiecznego leżenia na kanapie, ale za każdym razem, gdy spróbowałam się choćby wybrać samotnie na krótki spacer, podjeżdżał samochód, a ja dostawałam kazanie. Gdy brałam prysznic, pod drzwiami łazienki wiecznie ktoś czekał i nasłuchiwał, czy przypadkiem się nie poślizgnęłam i nie uderzyłam głową o brzeg wanny, czy szafkę. Powinnam się czuć jak skarb, którego za wszelką cenę trzeba chronić, a zamiast tego mam wrażenie, że noszę w sobie bombę, która wybuchnie przy jednym, nieodpowiednim ruchu, dlatego ochrania mnie banda wariatów.

Wciągnęłam przez głowę zwiewną sukienkę, a włosy upięłam w niezgrabnego kucyka. Nie miałam ochoty poprawiać stojących kosmyków, gdyż chodziło tylko o to, żeby włosy nie wpadały mi do oczu. Byłam znudzona i chciałam zrobić cokolwiek, a fakt, że jestem w bojowym nastroju, może pomoże mi osiągnąć mój cel. Dzisiaj lepiej nie stawać mi na drodze. Wsunęłam stopy w tenisówki chwyciłam torebkę z komody i wyszłam z sypialni.

- Gdzie się wybierasz? - tuż za drzwiami zaatakował mnie upierdliwy Harry. - Powinnaś zostać w łóżku i się nie przemęczać.

- Zamknij się. - rzuciłam w jego kierunku i podążyłam do wyjścia na dwór.

- Priscilla, mówię poważnie. W stanie błogosławionym powinnaś o siebie dbać. Zresztą nie tylko o siebie. Teraz spoczywa na tobie odpowiedzialność za zdrowie dwóch osób. A moim obowiązkiem jest pilnowanie, żeby nic waszemu życiu nie zagrażało.

Prychnęłam pod nosem i odwróciłam się twarzą do Harry'ego. Na nosie miał okulary do czytania, a w ręku kolejny poradnik młodego tatusia. Na początku myślałam, że to urocze, że tak poważnie podszedł do całej sprawy, teraz jednak mam ochotę go zastrzelić za każdym razem, gdy otwiera usta, by rzucić kolejną mądrością. Zmierzyłam go wzrokiem i ruszyłam dalej, do wyjścia na werandę. Przywitałam się z domownikami, którzy nagle bardzo zainteresowali się moją osobą. Jedynie Dolores nie zgłupiała, ale pewnie tylko dlatego, że sama przez to przechodziła. Nawet dwukrotnie.

- Priscilla, w tej chwili wracaj do sypialni! - głos Harry'ego brzmiał całkiem groźnie, a jego zmarszczone brwi, dały mi znać, że jest bardzo zirytowany moim nieposłuszeństwem.

- Ciąża to nie choroba, a wy zachowujecie się tak, jakbym miała raka! Cholera, zmądrzejcie trochę, bo to nie ja w tym gronie jestem śmiertelnie chora i to nie mi zostało niewiele z życia. - wypaliłam, a dopiero po chwili dotarły do mnie te słowa. Spojrzałam na Charlesa, który miał zszokowany wyraz twarzy, zupełnie jak pozostali. Było mi bardziej niż głupio, a łzy momentalnie napłynęły do moich oczu. Nikt nie powinien tego przytaczać, a już na pewno nie w tak brutalny sposób. Nie mogłam się odezwać, a najwidoczniej wszyscy tego oczekiwali. Wstydziłam się podnieść głowę i spojrzeć im prosto w oczy.

Charles założył swój słomiany kapelusz, chwycił fajkę i oznajmił swojej małżonce, że idzie się przejść. Będąc tuż obok mnie, nastawił ramię, a ja delikatnie je objęłam. I w ten oto sposób, podążaliśmy w milczeniu przez polną drogę. Domyślałam się, gdzie staruszek mnie prowadzi. Jednocześnie w mojej głowie mnożyły się pytania o to, jak bardzo jest zły za słowa, które wypowiedziałam.

Doszliśmy do altany na wzgórzu. Stary Whitford żywił do tego miejsca specjalne uczucie. Tutaj bowiem spotykał się ze swoim starym przyjacielem, gdy ten uciekał przed fanami i upierdliwymi dziennikarzami. Tutaj też wykradali się z Mary Jo na miłosne schadzki po ciszy nocnej. Farba się złuszczyła, drewno po tylu latach zaczęło się psuć, a wokół rosła wysoka trawa. Usiedliśmy na zniszczonej ławce, wzrok przenosząc przed siebie. Patrzyliśmy na wschodzące słońce, które budziło Memphis do życia. W tej chwili byłam dumna, że się tutaj wychowałam i mogłam zaczerpnąć historii pełnej miłości i przyjaźni, od osób tak mi bliskich. Znów zachciało mi się płakać.

The Perfect Husband | Harry StylesWhere stories live. Discover now