38. Let's get crazy

38 4 1
                                    

Noc a wraz z nią księżyc i gwiazdy odeszły, zastąpione świtem, bladym błękitem nieba i złocistym słońcem. Chmury coraz bardziej odsłaniały horyzont, a promień pomarańczowego światła ponownie zawitał do naszego salonu.

Właśnie dlatego nigdy nie zasłaniamy okien. Dla tych widoków o czwartej nad ranem.

Spaliśmy szczęśliwi i w końcu, wyluzowani. Wtulałem się w Liz, zasypiając gdy do piątej zostało kilka minut. Nie zapomnę tej nocy. Dawno nie byłem tak szczęśliwy.

Wypiliśmy piwo, siedząc na mojej kurtce, którą rozłożyliśmy na piachu. Patrząc na jaśniejące niebo i słuchając szumu wody oraz mew, od których roi się na wybrzeżu.

Potem pod ręke, spacerowaliśmy wolno w okolicach naszego domu. Gdy wróciliśmy, nie chciało nam się zasypiać. Uprawialiśmy seks, aż w końcu, sen nadszedł samowolnie, utulając nas w swoich objęciach.

Gdy wstałem, nawet nie patrzyłem na zegarek, wiedząc że zbliża się południe. Wystarczył rzut oka w stronę okna bym wiedział jaka jest pora dnia.

Narzuciłem na siebie leżącą na ziemi koszulkę, a w oczy rzuciła mi się sterta prania w kącie. Zrezygnowany... zacząłem sobotę od porządków.

Nie chciałem obarczać tym Liz. Spała tak słodko, naga i seksowna...

Wstawiłem pranie. Gdy tylko pralka zaczęła hałasować, szybko zamknąłem drzwi do łazienki i zrobiłem sobie kawę. Mieszając łyżką w kubku, nadal byłem zaspany ale i szczęśliwy. Dzięki tym kilku chwilom na plaży znów czuję, że żyję. I że mam wszystko czego mi trzeba.

A praca? Hmm... Jakoś postaram się wytrzymać, może kiedyś awansują mnie na wyższe stanowisko. Może nawet zostanę menedżerem i wykopię tego zarozumiałego lalusia ze stołka?

Zaśmiałem się pod nosem. Tak, to jest bardzo możliwe...

Ale w odstępie kilku lat ciężkiej pracy za biurkiem i z telefonem dzwoniącym co pięć sekund, kto wie.

Lizzy spała w najlepsze. Gdy już wypiłem kawę, uporałem się z sprzątaniem w kuchni i zamiotłem z grubsza wszystkie podłogi, postanowiłem wybrać się na krótki spacer.

Atlantic City było zapuszczonym,, starym miastem. Było tu wiele zarośniętych nieużytków, gdzieniegdzie ludzie wyrzucali śmiecie a pustych działek było tam w brud. Większość budynków tutaj jest starych i szczerze, nadaje się do rozbiórki. A co najlepsze, niektóre z nich sąsiadują z nowoczesnymi przeszklonymi wieżowcami.

Nie zrozumiem tego miasta.

Dotarłem na Lexington Avenue. Budynek Mousa's Market stał obok niepozornego kościoła, który wyglądał jak zwykły budynek mieszkalny. Delikatesy z wyglądu przypominały przyczepę wciśniętą na siłę między dwa domy. Po drugiej stronie ulicy była zarośnięta wysokimi trawami działa a gdzieś w oddali widać było rzekę.

Przed sklepem stały zakurzone, odstraszające skrzynki na piwo oraz rozwalony stolik, przy którym kiedyś chyba można było usiąść.

Obok kościoła znajdowało się tak samo brzydkie, niczym nieogrodzone podwórko. Przeszedłem rzez nie szybko i jak najkrótszą drogą wróciłem do domu. Nie podobała mi się tamta dzielnica, choć myślę że czynsz za mieszkanie jest tam napewno mniejszy niż za nasze.

Zrobiwszy zakupy, wracałem do domu zastanawiając się czy Lizzy wstała.

Gdy wszedłem do mieszkania, zastałem ją krzątającą się po salonie. Była w świetnej formie. Wyspana, umalowana i w dresach... jednak, jakaś nieswoja...

When i see your face... JB Fan FictionWhere stories live. Discover now