29. I cant go back

59 5 0
                                    


Był zimny wieczór. Dochodziła godzina 22, gdy paląc wysępionego od Ryana papierosa, szedłem przez Bronx ze słuchawkami w uszach. Narzuciłem kaptur na głowę, powietrze było zimne i nieprzyjemne. W tej ciemności każdy dźwięk był podejrzany i niepokojący, dlatego słuchałem muzyki i szedłem dość szybko.

Bronx to niebezpieczna dzielnica. Mimo, że agencję nieruchomości czy nawet sprzedawcy indywidualni, którzy chcąc pozbyć się swojego mieszkania, zapewniają że w okolicy jest bezpiecznie, długoletni mieszkańcy wiedzą swoje. Wiele razy widzieli ledwo żywych gówniarzy, wyrzucanych z Cadillaców. Byli bici za długi, narkotyki bądź tak po prostu...

Cieszyłem się, że nigdy nie byłem jednym z nich.

Było dla mnie za wcześnie na powrót do domu. Ryan już musiał mnie wyganiać, choć zapewniałem go że spokojnie mogę pracować do północy. Sprzątałem warsztat i podwórko przed nim, jednak Butsy mówił że jak zostanę dłużej, nie wstanę jutro do szkoły i moja mama go zabije za to.

Po deszczu, który nasunął na Nowy Jork w okolicach godziny 20, pozostały wilgotne ślady na ulicach i kałuże.

Cicho otworzyłem drzwi i wszedłem do naszego mieszkania. Nie zapaliłem światła w korytarzu. Przestraszył mnie dźwięk wydobywający się z ciemności. Zdejmowałem buty, gdy usłyszałem że coś sie tłucze w salonie.

Dźwięk rozbijanego szkła.

Zajrzałem do pokoju. Niewiele mogłem zobaczyć, jednak dostrzegłem ruch. Zapaliłem światło.

Moja twarz straciła wszelkie emocje, gdy zobaczyłem ojca. Stłukł właśnie pustą już butelkę wódki. Jego brzuch opinał tylko bokserki a na ramiona nałożył szlafrok. Był zarośnięty, a jego podsiwiałe włosy były sklejone. Z pucułowatej, pulchnej twarzy spływał pot a wzrok błądził gdzieś.

- Gdzie... byłeś? - Mężczyzna był pijany. Od razu to dostrzegłem. Na małym stoliku stała kryształowa, pełna popielniczka. Pewnie siedział tak cały wieczór.

- W pracy - odparłem sucho, szybko odwracając się w kierunku schodów. Nie miałem ochoty na dyskusje z tym człowiekiem. Nawet, gdy jest trzeźwy, rzadko rozmawiamy. Najczęściej śpi na kanapie. Z mamą nie sypiają razem już długo, odkąd zaczął moczyć się pod wpływem... Okropność.

- Jaką ty masz prace... gówniarzu... - bełkotał, gdy odchodziłem. Zatrzymałem się... Wiedziałem, że nie mogę dać sie sprowokować. Zacisnąłem usta, trzymając jednak nerwy na wodzy.

- Lepszą niż ty - mruknąłem.

- Coś ty powiedział?! - Po domu rozległ się wrzask i hałas, jakby coś upadało. Ojciec pyrgnął popielniczką i w napadzie szału, dobiegł do mnie. Szarpnął na koszulkę, jednak odepchnąłem go.

Zakląłem cicho, zbierając się do kupy. Ojciec zatrzymał się w drzwiach do salonu. Słyszałem jak mówi "Tylko na tyle cie stać?".

- Idź na górę, nie daj sie - usłyszałem w głowie głos. Przypominał ton głosu Lizzy. Albo, to moja podświadomość uznaje ją za anioła stróża?

- Nic kurwa o mnie nie wiesz! Nie masz jebanego prawa nazywać sie moim ojcem! - Wykrzyczałem mu to prosto w twarz. Nim się odsunąłem, on mnie uderzył Pięścią, walnął w moją twarz. W okolicach skroni poczułem ból.

- Kurwa, ty psychopato - sapnąłem, gdy znów napadł na mnie. Z większą siłą, popchnąłem go na podłogę. Był już znużony, nie wstał. Padł pod ścianą, oddeychając tylko głośno.

- Co tu się stało? - usłyszałem. Moja mama, w koszuli nocnej i z wałkami na głowie, stała na szczycie schodów. Doskonale widziała zajście, jej twarz była sina z przerażenia. Łkała, jak zawsze gdy jest awantura.

- Nic - syknąłem, kierując się w przeciwna stronę. Odechciało mi się spać.

Trzasnąłem drzwiami, słysząc jak kobieta woła moje imię. Czując zimny wiatr opiewający szyję, zniknąłem sprzed domu.

Prowadziła mnie furia. Myślałem, jak to mogło się skończyć. Widziałem, jak rozwalam ojcu głowę, trzaskając nią kilkakrotnie o podłogę. Z wściekłościa na twarzy, przemierzałem szare uliczki między domami. Mijając śmietniki i sterty butelek, czułem się całkowicie bezradny.

Uciekłem, teraz już nic nie zrobię. Nie wrócę tam, chociaż mam świadomość że teraz szał ojca dopiero wzbiera na sile. Pewnie teraz pobije mamę, za to jak nie potrafiła mnie wychować.

Nie, nie mogę tam wrócić.

Ale nienawidzę tego faceta. Pomijam fakt, że nie docenia mnie, mamy ani nikogo. Jedyne, na co zwraca uwagę, to chlanie.

Najbardziej jednak boli mnie, że zawsze zwala winę za wszystkie problemy na innych. Naszą biedę, na przykład, przypisuje mamie. A nie temu że sam siedzi całymi dniami na kanapie i pije cały czas, zamiast pójść do pracy. A nie patrzy na to, że mama pracuje po 16 godzin dziennie! Potrafi jej powiedzieć, żeby poszła pod latarnię dorobić. Słyszałem to kiedyś. Normalnie, miałem ochotę mu przywalić.

Było pół godziny do 23. Jamie jeszcze nie spał, lecz jego mama tak. Zaprosił mnie do siebie na noc, jednak musieliśmy być cicho. Nie należało budzić Pani Mathias o tej porze.

W klitce Jamiego paliła się tylko mała lampka. Blask spadał na nasze twarze, pozostawiając wokół jednak dużo cienia. Moja twarz wyglądała jeszcze bardziej złowrogo w tym świetle.

- Miałem ochotę wywalić go za drzwi... Jak on tak może?! - rzekłem z wściekłością. Upiłem łyk piwa, które Jamie wyjął z lodówki. Jego mama zaprosiła koleżanki na weekend i już kupiła kilka butelek Beck'sa.

- Uderzył cie? - zapytał Jamie. Wyczytałem z jego twarzy, że nie dowierza. Tak samo jak ja... Ojciec jeszcze nigdy mnie nie uderzył.

Może dlatego, że zawsze usuwałem mu się z drogi? Dałem sobą pomiatać? Traktować się jak szmatę?

Nigdy więcej. Obiecałem sobie...

Pokiwałem głową, spoglądając na Jamiego spode łba. Usłyszałem jego ciche "Kurwa".

Znał mojego ojca, wiedział że jest alkoholikiem. Ale rzadko przychodził do mnie do domu, więc nigdy nie widział tych awantur. Tylko z moich opowieści znał sytuację w moim domu.

Właśnie dlatego go nie zapraszałem. Żeby nie musiał na to patrzeć.

Znów napiłem się piwa. Trwaliśmy w ciszy dłuższą chwilę. Na jasnej ścianie za moimi plecami malował się mój cień, a za oknem ciemność spowijała miasto. W niewielu oknach w zasięgu wzroku, paliło się światło.  Na Tiebout Avenue, po drugiej stronie skrzyżowania znajdował się duży kościół. Gotyckie wieżyczki i okna wyglądały misternie i tajemniczo o tej porze.

Tiebout Avenue znajdowało się na wzniesieniu. Gdy doszło się do pewnego momentu, przez skwer, można było zejść schodami na dół. Jednak, wyciągnąłem Jamiego na spacer nie po to, by chodzić.

Oparliśmy się o barierkę, przy skwerze. Wpatrywałem się w bloki z czerwonej cegły, które wyrastały przy skwerze.  Widok na Bronx zasłaniały odrobinę drzewa, jednak znajdowaliśmy się na najwyższym punkcie tej alei.

Zniszczone budynki, sklepy, fabryki skąpane w mroku.

Wpatrywałem się w ten widok, widząc na horyzoncie ciemne niebo.

Nie sądziłem, że ten wieczór tak sie skończy.

Upiłem kolejny łyk piwa, ponownie zatrzymując wzrok na horyzoncie. Czerwony punkt, na niebie, był najprawdopodobniej samolotem.


Cześć.

Justin wyrwał się z domu. Jak myślicie, co zamierza zrobić teraz? Czy uda mu się naprawić relację w rodzinie? :)



When i see your face... JB Fan FictionWhere stories live. Discover now