22. Party in Trenton

56 5 3
                                    


- I potem wyszedłem, Lizzy została z Ryanem - skończyłem, trzymając w dłoni kawałek pizzy.

Opowiadałem Jamiemu o wczorajszej nocy. Wypytywał, choć slyszał już co nieco przez telefon gdy dzwonił rano. Teraz jednak, przy pizzy i coli, zapytał ponownie.

Siedzieliśmy przy dwuosobowym stoliku przy ścianie. Był przykryty obrusem w czerwono-biała kratę, a na środku stał mały bukiecik kwiatków. Sztucznych.

Na dworze było już zimno i ciemno, dlatego tak długi siedzieliśmy w Domino's nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Nad nami, na obłożonej jasną boazerią ścianie, wisiał oprawiony w ramę obraz martwej natury. Jakiś kwiat czy coś... Jednak nikt nie zwracał na niego uwagi.

Jamie skinął głową. Na talerzu między nami zostały dwa ostatnie kawałki.

Widzę, jak kelnerka ubrana w czarno biały strój podchodzi do jakiejś pary. Siedzą niedaleko, widzę tyłek brunetki gdy nachyla się by przyjąć zamówienie. Chyba im doradza, bo długo rozmawiają. Jednak, jej dupa jest tak interesująca że zawieszam na niej spojrzenie. A ta para... brunetka i chłopak w kaszkiecie - To moglibyśmy być ja i Lizzy. Może powinienem ja zabrać na prawdziwą randkę? Tylko, za co?

Przygryzłem wargę, a pomysł pojawił się w mojej głowie od razu. Przyjaciel Ryan... zawsze pomoże w potrzebie.

Ignorując Jamiego, tak samo jak on teraz ignorował mnie, napisałem sms do Ryana. Chciałem jutro pomóc mu w warsztacie, opowiadał przy kawie że ma jakiegoś Chevroleta do naprawy. Nawet jakby zapłacił marne grosze, zawsze to byłoby coś a już zabrałbym gdzieś dziewczynę.

Zadowolony z siebie, sięgnąłem po pizze. Jamie od razu zauważył zmianę mojego nastroju, jednak nic mu nie powiedziałem.

Wyszliśmy z restauracji.  Oparliśmy sie plecami o szybę Domino's, myśląc co zrobić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem.

- Może kręgle? - zaproponował Jamie. Obaj patrzyliśmy przed siebie, jakby licząc samochody stojące na czerwonym świetle. Jeden czerwony, za nim zielony sedan, granatowy Scenic...

- Nie mam hajsu - odparłem.

- Możemy pójść do mnie. Pograć na gitarze...

- W sumie... - szepnąłem, niby sam do siebie. Co innego mamy robić?

Kilka minut później, siedziałem w małym pokoiku Jamiego. Zawsze gdy tu wchodzę zastanawiam się jak można tak mieszkać. Niczym Harry Potter w składziku pod schodami, chociaż może on już miał więcej miejsca.

Siedząc na łóżku, opierałem stopy w skarpetach na biurku. Jamie na dole robił herbatę i rozmawiał z mamą. Przyglądałem się gitarze akustycznej Jamiego. Ciekawiło mnie, gdzie zniknął ten stratocaster i piec? Zajmował w sumie pół tej małej klitki, może chłopak chciał zwolnić choć trochę miejsca?

- Co zrobiłeś ze stratem? - zapytałem. Jamie wrócił, niosąc herbatę w dwóch arkorokowych kubkach.

- Sprzedałem - powiedział z uśmiechem cwaniaka.

- Czego? - zapytałem, będąc nieco zdziwionym. Przecież gitary to świętość Jamiego!

- Potrzebowałem hajsu, dla matki. Wiesz jak jest...

Mówiąc to, Jamie się zawstydził, choć dobrze wiedział że znam jego sytuację. Jego mama straciła pracę jakiś czas temu, a że nie skończyła studiów, trudno jej znaleźć nową. A Jamie kocha te kobietę nad życie. Odkąd zostali we dwójkę, wspierając sie jak tylko mogą. Dlatego chłopak chce studiować, żeby nie skończyć jak matka i jej pomoc finansowo, gdy już znajdzie dobrą robotę.

Siedząc w milczeniu, wyczułem wibrację mojego telefonu. Gdy tylko przeczytałem sms, szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Nie zniknął, gdy Jamie zapytał "Co ty ćpałeś?".

Około pół godziny poźniej, siedzieliśmy obaj na tylnym siedzeniu Hummera. Lizzy prowadziła auto. Poznała już Jamiego. W radiu leciała jakaś popowa piosenka, a my siedzieliśmy nie odzywając sie. Chwilowo, bo jeszcze przed chwilą Jamie przełamał pierwsze lody z Liz i nawijali jak najęci.

Jechaliśmy akurat przez Bronx. Minąwszy stary, ceglany budynek, wspominałem czasy kiedy byłem mały.  W tym budynku był burdel. Prostytutki ubierały się tylko trochę mniej wyzywająco niż Britney Spears i Paris, a menele siedzący pod ścianą po drugiej stronie ulicy ślinili się na ich widok.

Potem mijaliśmy Manhattan. Kilku młodych gangsterów siedziało w cadillacu escalade z kołami większymi niż w Hummerze. Obok nich na zmianę światła czekał kierowca ścigacza w czarnym kolorze.

Wyjechaliśmy z miasta, kierując się na południe. Jechaliśmy dwupasmówką, mijając Jersey, Newark, Elizabeth...

- To gdzie ta impreza? - zapytałem w końcu. Rozmowy jakoś się nie kleiły. Może gdybyśmy byli sami z Liz, atmosfera byłaby inna.

Nie, nie wyganiam Jamiego. po prostu jakoś inaczej się czuje gdy jest "piąte koło u wozu".

- Trenton! - odezwała się Lizzy. Widziałem jej ramiona i dłonie zaciśnięte na kierwonicy. Głowa kiwała w rytm muzyki.

Jechaliśmy autostradą I-95. Zdążyłem zadzwonić do mamy. Jak zwykle, nocuje u Jamiego. W sobotnie wieczory zwykle była to tradycja, więc mama nie miała żadnych podejrzeń że jestem dwie godziny drogi samochodem od domu.

Na Austin Avenue było wiele domków jednorodzinnych. Małych, dwu piętrowych, czasem parterowych. Lizza zaparkowała na chodniku, gdyż akurat ten nie miał podjazdu. Był obity białym sidingiem, a na wyrande prowadziły prosto z krótkiego chodnika, ceglane schody. Aut w pobliżu było wiele, wszystkie z wyższej półki. Lexus, Jaguar...

- Co my tu robimy? - Jamie myślał głośno, rozglądając się. Fakt... śmietanka towarzyska najwyraźniej. Dwaj leszcze z Bronxu tu nie pasują.

Lizzy odpalała papierosa. Dziwiłem się, byłą w koszulce na ramiączkach i legginsach, wszystko czarne... A nie było jej zimno.

- Chcesz kurtkę? - zapytałem, nie mogąc już znieść tego widoku. Miała gęsią skórkę, ale przecież...

- Nie, dzięki - ... nie przyzna ci się że marznie.

Słyszałem głośną muzykę dochodzącą z domu. Z zewnątrz, wydawał się mały, a samochodów było dużo. Pewnie w środku jest ścisk. Jakoś, z niechęcią wszedłem za Lizzy do środka.

Już w małym korytarzu, oprócz balonów i serpentyn, widziałem też masę ludzi. Już pijaną blondynkę, chyba też naćpaną bo rechotała sama do siebie, chłopaka w snapbacku, czarnoskórego i Azjatę. Normalnie wszystkie kultury świat na... 20 metrach kwadratowych? Nie no, może więcej, ale żeby przecisnąć się do kuchni, musiałem minąć z 15 osób!

Na szczęście, w stylowej kuchni było już mniej osób. Na wyspie z ciemnego drewna stała shisha i dystrybutor z piwem. Lizzy bez pytania podała mi czerwony kubek wypełniony po brzegi. Jamie stał za mną, jemu też dała.

- Ja dzisiaj drinki piję - zapiszczała, mijając nas. Podeszła do szafek po przeciwległej stronie kuchni i wzięła w dłoń butelkę wódki.

- Zdrowie. Za tą noc - powiedziałem głośniej do Jamiego, gdyż w tym domu panowal istny armagedon. Nie wiedziałem nawet u kogo jesteśmy. Lizzy mówiła że to chata jej znajomego... którego nie znam.

- No, zdrowie! - odkrzyczał kumpel. Stuknęliśmy się kubkami i wypiliśmy pierwszy łyk piwa. Poczułem na sobie dłoń Liz. Objęła moją szyje i złożyła pocałunek na ustach.

Tak, ta noc będzie cudowna.


Justin znów sie bawi, kolejny dzień z rzędu :) :)

Mam nadzieję że rozdział jest spoko. Czekajcie na nastepny bo wiecie... jak to na imprezach... Między Justinem a Lizzy coś może zajść... <3 <3 <3


When i see your face... JB Fan FictionWhere stories live. Discover now