17. Trouble

69 7 0
                                    


Lizzy coś krzyczała. Gdy wstała po chwili z moich kolan, znów zaczęła wywijać tyłkiem, tańcząc w rytm muzyki. Atmosfera i humor jej dopisywały. Zastanawiałem się tylko, dlaczego tańczy sama?

Nie zastanawiałem się długo. Gdy wypiłem ostatni łyk piwa, wstałem z kanapy. Akurat leciał wolny kawałek. Chris Brown - I wanna be.

Alkohol mnie rozluźnił. Puściłem wolno swoje wątpliwości na temat naszej miłości. Objąłem dziewczynę w pasie dwoma rękami.

Ułożyłem zaciśnięte usta w lekki uśmiech. Lizzy, czując moje dłonie objęła moja szyję. Wtopiła wzrok w moja twarz, jednak... nie mogłem spojrzeć jej w oczy.

Czułem się za dobrze. Jakbym śnił, latał w chmurach.

Kołysaliśmy się wolno. Jakby słowa piosenki były tymi, które chciałem jej teraz przekazać.

Lekki, nieśmiały uśmieszek wkradł się też na twarz mojej partnerki. Wodziła oczami od dołu do góry. Wyglądała na zadowoloną, nie protestowała gdy prowadziłem ją w tańcu.

W tle, oprócz muzyki, słyszeć się dało pogwizdywania, kliknięcie zapalniczki gdy Todd odpalał jointa a aromat zioła wypełnił pokój, oraz nasze wolne oddechy kiedy Liz zamknęła oczy a jej głowa spoczęła na moim ciele. Zamknąłem powieki, chciałem żyć tylko tą chwilą.

Pomieszczenie momentalnie się zadymiło. Smród mi nie przeszkadzał, choć nigdy nie paliłem zioła. W doskonałym nastroju wróciłem na kanapę, gdy muzyka zmieniła się na bardziej imprezowy kawałek.

Lizz podniosła swoją butelkę z podłogi i dokończyła swoje piwo. Ja, poszedłem po następne wracając po chwili.

Gdy zniknąłem w kuchni, poczułem że jestem już pijany.  Ale ten uśmiech na mojej twarzy nie był spowodowany alkoholem...

To szczęście. Dodaje ci skrzydeł i sprawia że czujesz się niepokonany.

Wyjąłem następne piwo z lodówki, zastanawiając się co jeszcze przyniesie ta noc.

Wróciłem do salonu, Lizzy akurat wariowała przy szybkiej muzyce. Też była pijana. To nic, nadal wyglądała słodko.

- Dawaj Lizzy! - krzyknąłem, śmiejąc się szeroko. Otworzyłem otwieraczem piwo i upiłem łyk.

Pamiętam, że szaleliśmy do późnej nocy. Dym z komina unosił się cały czas, gwiazdy zdobiły niebo, a że jesteśmy w środku lasu, nikomu nie przeszkadzała głośna muzyka i wściekłe wrzaski gdy, już dobrze wstawieni, urządziliśmy z chłopakami zapasy na podłodze w salonie.

Rano dom spowijała cisza. W chatce walały się nie posprzątane butelki, jakaś paczka po fajkach, botki Liz które zdjęła nim poszła spać, i puste paczki po chipsach których nie daliśmy już rady wyrzucić do śmietnika. Pamiętam, że padając na łóżko, zrobiłem to już mimowolnie, nie mając siły by ustać na nogach. Co ciekawe, Todd i Michael byli w podobnym stanie.

Rano słońce wpadało przez okno, nie budząc nas jednak. Byliśmy zbyt mocno pogrążeni we śnie, by zauważyć piękno poranka. Pomarańczowe promienie oświetlały zasypane kolkami okolice chatki, sosny obok domku i dach z ciemnej dachówki. Wpadały przez okna do salonu, rzucając światło na panele.

Spałem bez koszulki, z Liz. Nie wiem jak to sie stało, nie pamiętam abym się na to zgadzał. Nie wiem czy mi to odpowiadało, ale gdy otworzyłem oczy i zobaczyłem ją śpiącą obok siebie... zrobiło mi się dziwnie. Speszyłem się troche.

Pomimo zmagań z bólem głowy i ogólnym otępieniem, udało mi się podnieść i usiąść na krawędzi łóżka. Zerknąłem na Lizzy. Spała w koszuli, tak spokojnie. 

When i see your face... JB Fan FictionWhere stories live. Discover now