10. Darker side of Liz

132 7 2
                                    


W chatce panował półmrok. Sylwetka Lizzy była podkreślona jedynie przez słońce wpadające jednym okienkiem, tuż obok aneksu kuchennego.

W pomieszczeniu był kominek, jedna zielona kanapa i stolik. Wszystko stało na dawno nie odkurzanym, granatowym  dywanie.

Ogólnie, miejsce było zaniedbane i wszędzie widać było unoszące sie w powietrzu cząsteczki kurzu.

Zastanawiałem się co tak ładna dziewczyna robi w takiej norze... w tak niewychowanym towarzystwie.

Wyczułem niezręczność tej ciszy i postanowiłem ją przerwać.

- Fajnych masz kumpli - zagadnąłem.

Liz chodziła po salonie, odwrócona do mnie plecami. Teraz jednak, rzuciła mi spojrzenie i lekki uśmiech.

- Ha... Jakbyś ich lepiej poznał, doszedłbyś do wniosku że czasem pierwsze wrażenie jest mylne.

Mówiąc to, dziewczyna usiadła na sofie. Ja, stojąc przez chwilę postanowiłem do niej dołączyć i nieśmiało zająłem miejsce obok.

Lizzy była wyluzowana. Spokojnie odpaliła papierosa, rozwalając się jeszcze bardziej na kanapie.

- I co, Justin... Chciałbyś się pewnie dowiedzieć o co tu chodzi... - mówiła, mając w głosie lekką intrygę,, która sprawiła że zadziornie sie uśmiechnąłem.

- Jeśli mi powiesz... Ciekawe, bo wczoraj widziałem zupełnie inną dziewczyne - zagadnąłem, ukazując jej białe zęby w uśmiechu.

- Jaką? Pff... Niewinną, zwykłą, szarą myszke może? - wyliczała, śmiejąc sie z tego i wypuszczając kolejny kłąb dymu z ust.

Wiedziałem, że to pytanie retoryczne. Uśmiechnąłem sie sam do siebie, wiedząc że wszystko co mówi teraz Liz jest prawdą. Bo dokładnie taką dziewczyne widziałem wczoraj. A nie... zadającą sie z bandytami ostrą szpryche?

- Uwierz mi, Jus... Każdy ma jakieś dwie strony - powiedziała obojętnie, po czym zgasiła peta w szklanej popielniczce - Pytanie, czy chcesz poznać ta mroczniejszą Liz... Tą której nie ma dla Ryana, dla rodziców...

Jej słowa brzmiały dziwnie... Nawet przez moment chciałem aby ten dzień wogóle sie nie wydarzył... ale cóż, ona za bardzo mnie pociąga.

Nawet w tym mocnym makijażu i ostrych ciuchach.

Jest inna niż wczoraj, ale tak samo seksowna i kobieca.

A nawet bardziej...

- A jaka jest ta mroczniejsza Liz? - zapytałem, śląc jej uśmiech i składając ręce na kolanach, w skupieniu.

- Nie chciałbyś jej poznać do końca - zaśmiała sie i wstała z kanapy. Gestem pokazała, że mam za nią iść na wyrandę. Do tych dwóch typów którzy przed chwilą chcieli mnie zabić?!

Moje serce było na ramieniu, ale wyszedłem za nią. Może w jej obecności nie wpakują mi kuli między oczy?

- Jak ich poznasz przekonasz się że są spoko - powiedziała cicho, przekraczając próg i pozwalając słońcu oblać jej sylwetkę. Na wyrandzie było jasno i ciepło.

- Justin, poznaj proszę, to jest Michael. Największa szuja na jaką trafiłam w życiu - Lizzy mówiąc kilka ostatnich słów, uśmiechnęła się sztucznie do niewysokiego chłopaka w bordowym snapbacku. Miał karnację latynosa i co ciekawe, właśnie takie rysy twarzy. Co robi w Nowym Jorku...

Michael pokazał jej fucka i zacisnął usta w uśmiechu. Jedyne co potem zrobił, to rzucił w moją stronę gorzkie "Elo...".

Nie łudziłbym sie że ci dwaj zostaną moimi kumplami.

- A ten tutaj to dziecko Bronxu, boisk do koszykówki i marihuany... Znaczy Todd. Może sie kiedyś spotkaliście, w końcu ta sama dzielnica? - zapytała Liz, siadając na kolanach drugiego chłopaka. Ten był umięśniony, miał lekki zarost i wyglądał na lekko starszego niż my. Był krótko obciętym brunetem o  męskich rysach twarzy i wysokiej sylwetce.

- Cześć Justin - Zdziwiło mnie, gdy chciał podać mi ręke. Jednak oddałem gest, mówiąc zwykłe "Cześć".

Lizzy w tym momencie zlazła z jego kolan i zajęła trzeci stojący na wyrandzie drewniany fotel. Ja stałem, bo nie było już miejsca do siedzenia.

- I widzisz JB... tak tu sobie przesiadujemy. Jak nie ma mnie u Ryana to jestem albo w szkole albo tutaj. Ta chatka to taka odskocznia, wiesz... od normalności - uśmiechnęła sie, wyjmując paczkę fajek z kieszeni.

Odpaliła jednego i poczęstowała nas wszystkich. Przez chwilę trwała cisza, którą przerwał Todd.

- Justin, robisz coś dzisiaj wieczorem? - Zaskoczyło mnie, że mówił do mnie. Odparłem jednak:

- Pewnie w domu siedze, jak zwykle - Wydmuchałem dym z ust, a nowy znajomy kontynuował swoją wypowiedź.

- Bo wiesz, idziemy dzisiaj do klubu, z Liz i tym pedałem. Może dołączysz? - Kiedy mi to zaproponował, spuściłem wzrok z papierosa i spojrzałem na jego twarz. Chłopak uśmiechał się szczerze, bez grama fałszu czy podstępu.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Właśnie ekipa Liz zaprosiła mnie na wspólny wypad, a ja miałem wątpliwości. Bo to jednak nie jest typ ludzi, z którymi powinienem spędzać czas.

Ale... dla Lizzy?

- Spoko, mogę z wami pójść - odparłem luźno, nie dając im powodów by myśleli że jestem spięty i odrobine zakłopotany tą propozycją.

- To zajebiście! Zobaczysz, będzie super - Todd postanowił przybić ze mną żółwika. Zrobił to i dodał - Mamy już obczajoną miejscówke. Często chodzimy w takie jedno miejsce niedaleko Bronxu. Skromna knajpa ale z klimatem.

- Ja rzadko bywam w knajpach... - rzekłem cicho, lekko wstydząc sie tego jak nudne życie wiode.

- To trzeba to zmienić, Justin... - Liz uśmiechnęła się tak słodko, jak tylko ona potrafi. Zawsze gdy to robi, motylki w moim brzuchu zaczynają fruwać i dawać mi to uczucie rozkoszy. Jakbym był w niebie.

Ja, też wpuściłem szeroki uśmiech na twarz. Przeczuwałem, że dzisiejszy wieczór zapamiętam na długo.


Cześć. W opowiadaniu zaczyna sie dziać, Justin ma nowych znajomych i coraz bardziej zbliża się do Lizzy... Szykuje sie rewolucja w jego życiu, tylko to wam moge powiedzieć :) Czekajcie na kolejny rozdział <3


When i see your face... JB Fan FictionWhere stories live. Discover now