Rozdział 36 Ucieczka

5.2K 482 293
                                    

Miesiąc później...

—Skyler, jesteś gotowa? — wypowiada te słowa, słaby głos w drzwiach.

Nie odwracając się od lustra, widzę w jego odbiciu moją matkę, stojącą we framudze drzwi. Już nawet nie pamiętam, kiedy widziałam ją ostatni raz. Wygląda okropnie— tak samo, jak ja. Obie ubrane jesteśmy na czarno.

Kiwam w odpowiedzi głową i odprowadzam wzrokiem matkę. Przesuwam wzrok z powrotem na swoją postać i krzywię się w grymasie. Ohydne wystające kości przebijają się nawet przez czarny materiał sukienki, prezentujące ilość żeber. Ostro odznaczające się obojczyki, które próbuję zakryć czarnym materiałem apaszki, nie dają za wygraną i rażą oczy. Trzęsące się nogi, jakby były z waty, uginają się pod moim ciężarem. Bezwładne ramiona, dyndają, jakby w ogóle nie należały do mojego ciała. Szpecące moją twarz kości policzkowe, których linia się wysunęła w przód i krótko ścięte włosy—to ja. Gdyby nie to, że moje serce nadal pompuje krew, nie różniłabym się niczym od trupa w kostnicy.

Zamykam oczy, opierając się o parapet, robię głęboki wdech, a potem wydech i tak jeszcze parę razy, aż do skutku. Następnie sięgam po torebkę, do której wrzucam telefon oraz chusteczki, mam właśnie opuścić pokój, kiedy moją uwagę przykuwa mała pomarańczowa buteleczka, beznamiętnie wrzucam ją do torebki i dopiero wtedy opuszczam pokój.

Na korytarzu czekają już na mnie moja matka, a obok niej ubrany w dobrze skrojony czarny garnitur Greg.

—Gotowa?— pyta, podrzucając klucz.

Odpowiada mu milczenie, co on bierze, za 'tak', ponieważ obie nie potrafimy wydać z siebie żadnego odgłosu. To już. Zaraz.

Wychodzimy z budynku i od razu porażają mnie promienie słońca oraz ciepło odbijające się od nawierzchni chodnika. Nie wystawiłam nosa poza mój pokój od pięciu dni. Jest dla mnie to tak bolesne, że od razu nasuwam na nos ciemne okulary, które dodatkowo zakryją moje wory pod oczami oraz zaczerwienienie oczy.

Wszyscy wsiadamy do  samochodu mojej matki, który będzie prowadził Greg. Matka siada na tylne siedzenie, a ja spoczywam na miejscu pasażera z przodu. Przyjaciel wkłada kluczyk do stacyjki i odpala pojazd, kierując się na północ miasta, a ja ściągam okulary i bawię się rąbkiem sukienki.

Z każdym kilometry bliżej celu zbiera mi się na płacz, chociaż naprawdę wątpię, czy jestem jeszcze w stanie uronić choćby jedną łzę. Przez tak krótki czas wylałam z siebie nie tylko łzy, ale i większość uczuć, niestety, ból pozostał.

Samochód staje, a razem z nim moje serce. Rozglądam się po zatłoczonym parkingu, gdzie przy swoich autach stoją ludzie ubrani podobnie do nas. Pierwsza z pojazdu wysiada moja matka, od razu zaczynają podchodzić do niej ludzie. Przytulają ją, całują w policzki, pocieszająco głaszczą po ramieniu i mówią pocieszające słowa, a ona tylko stoi i powstrzymuje się z całej siły, aby się nie rozpłakać przed tymi wszystkimi ludźmi. Wiem, że mój los będzie taki sam, gdy tylko wyjdę na zewnątrz. Nie chcę tego słyszeć, nie chcę ich litości, ich pustych słów, które i tak nic nie zmienią.

—Sky? — odzywa się Greg, gdy nadal siedzę w miejscu. — Już czas.

Odwracam wzrok od mojej matki, która w towarzystwie innych, idzie w głąb posesji i kieruję go na przyjaciela. Zamykam oczy i odliczam do trzech, gdy to nie działa, zaczynam liczyć do dziesięciu, a gdy nawet to nie działa...

—Będę tam— mówi, kładąc ciepłą dłoń na moim kolanie. Otwieram oczy i zrównuję je z jego. Potakuję głową i otwieram drzwi, zakładając okulary na nos.

Pierwsze co czuję po wyjściu z samochodu to gorące uderzenie majowego słońca, przez które mam ochotę zwrócić, to co udało mi się dziś przełknąć. Zanim jeszcze uda mi się zamknąć drzwi, robi to Greg, a następnie bierze mnie pod ramię i prowadzi w stronę tłumu ludzi.

Moje NieboWhere stories live. Discover now