Rutyna, to ona jest najgorsza. Codziennie wykonujemy te same czynności; co rano wstajemy, aby potem iść spać, jemy, myjemy się, prowadzimy bezsensowne konwersacje z ludźmi, którzy nie mieszczą się nawet w brodziku moich potrzeb intelektualnych. Jednym słowem: żyjemy.
— Kochanie. — Po pokoju, rozchodzi się dźwięk głosu mojej rodzicielki.
Wygrzebuję się spod ciepłej pościeli i stawiam bose stopy na zimnych, drewnianych panelach, wsuwam stopy w miękkie kapcie i idę w stronę okna, aby podnieść rolety i przegonić te egipskie ciemności z mojego pokoju. Dopiero po tej czynności, widzę jaki syf panuje w pomieszczeniu. Czas na porządki.
— Skyler, śniadanie czeka! — rozbrzmiewa powtórnie jej głos.
Patrzę na zegarek leżący na szafce nocnej i z żalem dostrzegam, że jest już 8.20. Podchodzę do krzesła przy moim biurku, które robi mi teraz za drugą szafę i ściągam z niego pierwsze lepsze ubrania. Kiedy mam właśnie opuścić mój pokój zahaczam stopą, o rączkę od torebki, upadając na podłogę i rozrzucając już i tak niewyprasowane ubrania. Przerywam zbieranie ubrań z powodu rwącego bólu w okolicach ramienia. Pocieram to miejsce, jakby to cokolwiek miało wskórać. Naprawdę powinnam tu posprzątać, zrobię to wieczorem... albo ewentualnie nigdy. Otwieram drzwi, prowadzące na korytarz, a do moich nozdrzy dociera już zapach smażonego jajka, a do uszu docierają dźwięki stukania łyżki o patelnię oraz krzątanina matki.
Podchodzę do drzwi prowadzących do łazienki i na dźwięk odkręconej wody, stwierdzam, że ktoś mnie wyprzedził.
— Michael — wołam dosyć głośno, aby mój młodszy brat mnie usłyszał. — Michael!
Odgłos puszczanej wody cichnie i po chwili po drugiej stronie drzwi pojawia się mały brunet z masą kędzierzawych włosów, w których ma pełno piany.
— Michael... — zaczynam groźnie, ale nie wytrzymuję i na widok jego całego umorusanego w pianie, na moje usta wkrada się niewidoczny uśmiech.
— Nie mów mamie — prosi, mała główka ukryta za drzwiami, a w jego oczach widzę strach.
Otwieram szerzej drzwi i wybucham śmiechem na widok łazienki. Matka dostanie zawału. Patrzę na małego bruneta, który ma przestraszony wyraz twarzy i zaciska nerwowo swoje małe rączki na materiale ręcznika, którym jest przepasany. Robię krok w przód i wchodzę w morze piany, które dosięga mi do bioder, aby odetkać kurek.
— Nie powiem jej, ale posprzątaj to — wskazuję na pianę, która jest wszędzie.
Brunet salutuje i bierze się do zbierania piany, co wygląda naprawdę komicznie. Potrząsam z rozbawienia głową i skieruję się w stronę schodów prowadzących na parter. Kroczę po schodkach, starannie omijają patrzenie na ścianę po prawej stronie, na której wiszą zdjęcia rodzinne.
— Skyler, kochanie, dlaczego jeszcze nie jesteś ubrana? — atakuje mnie tym pytaniem, moja rodzicielka, kiedy tylko wchodzę do kuchni.
— Nie nazywaj mnie tak — mówię, siadając przy stole.
— Przecież to twoje imię! — oburza się.
— Było — mówię cicho, tak żeby mnie nie usłyszała.
Odwracam głowę i patrzę na sceny z życia codziennego na mojej ulicy. Śmieję się na widok mojego sąsiada, którego na spacer wyprowadza pies, a nie odwrotnie.
— Proszę. — Na stole, przede mną pojawia się jajecznica oraz grzanki z dżemem a do nich mój ulubiony sok pomarańczowy.
Taksuje wzrokiem śniadanie, ale zamiast zabrać się do jedzenia przyrządzonego posiłku, sięgam po jabłko i zatapiam w nim zęby. Matka obdarowuje mnie smutnym spojrzeniem, a mi aż się przewraca w żołądku.
— Gdzie Michael? — pyta, wcześniej odchrząkując.
— Michael... Eee, Michael bawi się, że tak powiem w kapitana haka — mówię, w skrócie.
Matka cicho wzdycha i zajmuje miejsce obok mnie, kieruję na nią mój wzrok, pytając bezgłośnie, o co chodzi.
— Musimy porozmawiać — zaczyna.
— To mów.
— Od czego by tu zacząć...
— Co jest? — pytam, ponieważ widzę, że coś ją dręczy.
— To nic takiego — mówi, a ja widzę, że to wcale nie jest nic takiego. —Może za bardzo przesądzam, po prostu się martwię o Michaela.
Mrużę oczy, aby doszukać się jej prawdziwego powodu. Kłamie. Zawsze wiem, kiedy to robi. Przewracam jedynie oczami i wracam do jedzenia jabłka. Moja rodzicielka jest jedną z tych nadopiekuńczych matek, które najlepiej nie wypuściłyby swojego dziecka w ten okropny świat, a tylko trzymały pod swoimi skrzydłami. Ja spod owych skrzydeł uciekłam już w wieku trzynastu lat, ponieważ nie było miejsca dla nas dwojga. Moje miejsce zajął mój pięcioletni brat Michael.
— Sky! — krzyczy z góry głos należący do brata.
Wstaję od stołu i wyrzucam ogryzek jabłka do kosza, mam właśnie opuścić kuchnie, ale zatrzymuje mnie głos matki.
— Jak wrócisz, musimy porozmawiać — mówi — to bardzo ważne.
— Wątpię — mówię, ignorując ją i już wchodzę po schodach na piętro.
— Skyler, proszę...
— Przestań do cholery mnie tak nazywać! — podnoszę na nią głos.
Nie muszę się odwracać, żeby sprawdzać, że po jej policzkach płyną już łzy. Przez ostatnie cztery lata doprowadzałam ją do takiego stanu. Jestem złym człowiekiem, a jeszcze gorszą córką.
Zostawiam kobietę za sobą i już wchodzę po schodach, idę do łazienki, zabierając ze sobą ubrania na zmianę, ponieważ czas mnie goni.
— Michael, wchodzę — otwieram drzwi. Widok, jaki zastaję, jest o niebo lepszy niż ten, dziesięć minut temu.
Podłoga jest już sucha, a piany brak, spisał się chłopak. Kładę ubrania na pralce i już mam się zacząć przebierać, kiedy do środka wbiega zmachany chłopiec.
— Udało się? — pyta, głośno dysząc.
— Tak, ale, jak ci się udało pozbyć tej całej piany? — zadaję pytanie, które mnie od początku nurtuje.
Chłopiec spuszcza głowę i zaczyna się nerwowo kręcić na stopach.
— Michael?
— Tego też, nie możesz powiedzieć mamie — łapie mnie za rękę i prowadzi do swojego pokoju.
Brunet staje przed drzwiami i nasłuchuje czy matka jest nadal na dole, kiedy stwierdza, że jest bezpiecznie, otwiera przed nami drzwi.
Na widok jego pokoju o mało nie wyskakują mi oczy z orbit. Matka go zabije. Cały pokój jest w pianie.
— Bo ja próbowałem ją jakoś usunąć, ale się nie dało, więc przeniosłem ją tutaj i wyrzuciłem przez okno — tłumaczy malec.
Jako starsza siostra powinnam go raczej zbesztać i powiedzieć wszystko mamie, ale jedyne co teraz potrafię to, wybuchnąć głośnym śmiechem, do którego po chwili dołącza Michael.
— Zamknij lepiej drzwi na klucz, jeżeli nie chcesz, żeby matka dostała zawału — radzę mu, między spazmami śmiechu.
— Będziesz mnie kryła? — pyta, wystawiając ostatni palec.
— Obiecuję — składam obietnicę i pieczętuję ją zahaczeniem swojego ostatniego palca o jego.
— Kocham cię Sky — mówi, a je ze skwaszoną miną czochram jego wilgotne włosy.
Michael bierze się do wypychania kłębów piany przez okno, a ja w tym czasie wracam do łazienki, aby się spokojnie przebrać.
YOU ARE READING
Moje Niebo
Teen Fiction-Dupek - mówię. -Nie. AARON. A-A-R-O-N. Powtórz. -Niech ci będzie, DUPKU. Od lat wznosiłam wokół siebie mur. Cegła po cegle, doświadczenie po doświadczeniu. Mur miał być dla innych fortecą nie do zdobycia, gdzie bezpiecznie przeczekam resztę życi...