Rozdział 16 Jestem potworem

21K 1.4K 765
                                    

Jeżeli ktoś mi kiedykolwiek powie, że bezsenność jest do dupy, to osobiście przedstawię mu moją pięść; albowiem mówi tak każdy, kto nigdy w życiu nie doświadczył koszmarów. Bezsenność byłaby wybawieniem dla takich ludzi, ucieczką, do której nocne maszkary nie mają dostępu; ale gdy zamykasz oczy, jesteś w ich królestwie. To one nami rządzą, one są panami, a ty? Ty jesteś różą w samym centrum Piekła.

Każdy koszmar jest taki sam, kropka w kropkę. Nawet w moim umyśle, rządzą się według swoich zasad, a ja jestem tylko obserwatorem, biernym uczestnikiem z przykutymi stopami do podłoża. Jestem bezsilna. Słaba. Beznadziejna. Nic nie mogę zrobić, tylko patrzeć jak przed moimi oczami przewija się, przez te wszystkie lata, dzień w dzień, jedna scena, która nie pozwoli mi zapomnieć tego zdarzenia do końca życia. Bo jestem potworem.

Codziennie muszę trwać w takim stanie, muszę płacić za swoje winy i nikt nie słucha, że nie chcę, bo muszę. Codziennie również przychodzi ukojenie; pod koniec snu, na końcu tunelu pojawia się furtka, która zwiastuje zwieńczenie tej gehenny. Biegnę w tamtą stronę ile sił w nogach; płuca palą mnie ogniem piekielnym, a pod moimi stopami żarzy się węgiel. Biegnij! Nie zatrzymuj się! — wołam za dziewczyną, która pospiesznie otwiera furtkę; myśli, że uciekła z Piekła-błąd, jej piekło dopiero się zaczyna.

***

Wdech. Łapię gwałtownie powietrze. Moje płuca są jak dwa próżniowe worki, pozbawione powietrza, ciasno ściśnięte. Pot-mój stary przyjaciel, zrasza całe moje czoło i moje ubrania i jeszcze to uczucie niestabilności, gdy myślisz, że jeden niewłaściwy krok przybliży cię do powrotnego spotkania z koszmarem, więc stawiasz ostrożne kroki na zimnych drewnianych panelach, sprawdzając, czy wytrzymają ciężar twojego ciała. Wydech. Wypuszczam z płuc powietrze, a z moich ramion znika ciężar nocy.

Rześkie powietrze liże mój mokry T-shirt, a na moje ciało, od kostek do nadgarstków, wstępuje gęsia skórka.

Ostrożnie stąpam w stronę okna, którego rama jest uchylona, a do środka wpada pełen werwy wiatr, który smaga firanki. Początek pięknej jesieni — wzdycham, podchodząc do szyby. Poranny wiaterek rozwiewa moje czekoladowe włosy na wszystkie strony; wlewa mi się do płuc, napełniając je nadzieją na lepszy dzień.

Moje usta samoistnie się unoszą na widok blondyna w moim łóżku. Kręcę z niezadowolenia głową, ale nie potrafię zaprzeczyć, że mi to jakoś przeszkadza, wręcz przeciwnie. Jego spokojny oddech mnie relaksuje. Z każdym wdechem zabiera unoszące się w powietrzu wspomnienie snu i jak filtr oddziela czyste powietrze, od toksyny.

Słońce wdziera się coraz to wyżej i prześlizguje przez naprzemienne paski rolet, rzucając ciepłe promienie na śpiącego chłopaka. Światło zaczyna swój taniec z jego blond włosami, które lśnią jak złote źdźbła trawy, a cienie rzucane przez rzęsy tworzą pajęczynkę. Wysoko uniesiona broda jarzy się od kilkodniowego zarostu, a jego opalona skóra przypomina z koloru plaster miodu. Wygląda jak upadły anioł, zesłany na Ziemię, za to, że w Niebie był zbyt idealny.

Odpycham się od parapetu; ciepłe promienie słońca wysuszyły do cna moją koszulkę, pozostawiając na niej jedynie nieprzyjemny zapach potu. Przemierzam pokój na palcach, uważając na luźne deski, które pod naciskiem moich stóp mogą zaskrzypieć i obudzić mojego gościa.

Na jednym wdechu przemierzam cały pokój i niczym zawodowy włamywacz wymykam się z mojego pokoju. Głośno wypuszczam, długo wstrzymywane powietrze, głowiąc się, dlaczego się tak staram, aby go nie obudzić. Z ciekawości podchodzę do drzwi Aarona i delikatnie naciskam na klamkę; spodziewam się widoku, który mi wczoraj podsunął blondyn, czyli nagiej pary w jego łóżku, ale zamiast tego zastaję pusty pokój, z prawie nienaruszonym łóżkiem. Kamień spada mi z serca. Dziękuję tej dwójce, że ulotniła się w porę, zanim zaczęłaby się jatka.

Moje NieboWhere stories live. Discover now