Rozdział 24.1 Nie zostawię cię. Nigdy.

14.3K 1.2K 220
                                    

Aaron:

Miliony małych igieł wdziera się przez moją pierś i przebija na wylot moje serce. Chciałbym, aby widok, jaki serwują mi moje zdradzieckie oczy, był tylko kiepskim żartem, wytworem mojej wyobraźni, a nie jawą. Przełykam ślinę, ale na drodze staje mi wielka gula. Nawet moje własne ciało wini mnie za moją głupotę. Wysyła mi komunikat: „Jesteś idiotą!"

Chciałbym powiedzieć coś mądrego, paść na kolana i błagać ją o przebaczenie, ale gdy tylko spoglądam w jej oczy, widzę smutek, za który odpowiedzialny jestem ja. I wtedy zadaję sobie pytanie: „Dlaczego? Czym ona sobie na to wszystko zasłużyła?"

W następnej chwili spoglądam na stojącego za nią Williama, który wygląda, jakby mógł ocalić ją przed całym złem tego pomylonego świata i wtedy zdaję sobie sprawę, że ona w to wierzy.

Wzbierają we mnie nieopisane pokłady złości, smutku i rozpaczy. Jak skończony tchórz wymijam parę i zbiegam po schodach do wyjścia. Atakuje mnie chłód, który kłóci się z moimi kipiącymi nerwami. Rzucam się w stronę Mustanga, aby po chwili walić w jego kierownicę pięściami, aż nie czuję kłykci. Wydaję przy tym wrzaski, które przywodzą mi na myśl zawodzenie.

Poddaję się.

Kończę z tym. Nie jestem w stanie tego ciągnąć, nie takim kosztem. Nie kosztem Sky. Oddałbym jej wszystko, zaprzedałbym duszę samemu diabłu, żeby tylko spojrzała na mnie jak wcześniej. Uśmiechnęła się, a w jej brąz oczach zabłysłoby szczęście. Miałem przed sobą dziewczynę, z którą chciałbym spędzić swoje życie aż po ich kres. Zaprzepaściłem to. W imię czego? Ciekawości? Tak cholernie chciałbym cofnąć czas i nigdy nie wejść do tego gabinetu. Nigdy nie przeczytać tej teczki i nigdy nie wypowiedzieć tych słów, które wyrzuciłem jej w twarz. Nie ma nic na moją obronę. Przemawiała przeze mnie furia. Szlag mnie trafił, gdy zobaczyłem ją z Williamem, siedzących obok siebie, chichoczących i takich szczęśliwych razem. Co ja sobie wtedy myślałem? Ach! Już wiem! Że pozjadałem wszystkie zmysły. Do tej pory mam przed oczami papiery Sky i podkreślony podwójną linią słowo: FILOFOBIA [1]. Za to w moich papierach powinno być to słowo: DEBIL!

Słyszałem nieraz o filofobii, ale zawsze kojarzyłem ją z tymi wszystkimi dziewczynami, które mówią: „Ja nie kocham, bo miłość nie jest dla mnie" jak się potem okazywało, były to po prostu szalone albo brzydkie jak noc dziewczyny, które zakrywają się tą fobią.

Gdy to przeczytałem byłem w szoku. Z początku myślałem, że to jakiś kiepski żart, aż potem wszystko zaczęło się układać jak w układance. Nastawienie Sky do ludzi to, że nigdy nie powiedziała „kocham cię", jej stosunek do mamy i brata. Tyle wyrzeczeń, tyle straconych lat na pogrążaniu się w samotności i tyle lat strachu, który pogrążał ją w odmętach szaleństwa. Za dużo jak na jedną osobę.

Chyba wszyscy znamy to pieprzone uczucie, gdy chcemy komuś pomóc, a przysparzamy mu większe cierpienie. Układamy sobie w głowie plan, jak ma to wszystko wyglądać, wcielamy go w życie, ale gdy natrafiamy na przeszkodę, nie wiemy co robić, bo nie przewidzieliśmy tego. Nie ma czasu na wymyślanie planu B, C, czy całego alfabetu. Na drodze staje nam przeszkoda, która śmieje się nam w twarz i odgradza nas od celu. A ja tylko stoję i patrzę jak dziewczyna, którą kocham, oddala się ode mnie. To jest jak w życiu, ma się dwa wyjścia: albo walczysz o swoje, albo patrzysz, jak przestaje być twoje.

▬▬▬▬♡▬▬▬▬

Z reguły nie olewam szkoły, tym bardziej że z poprzedniej mnie wylali i eksmitowali aż do Stratton. Nie tęsknię za moim starym życiem, za dużo było w nim chaosu i zepsucia. Mimo to jest w tym miejscu coś, co mnie tam przyciąga za każdym razem, gdy pomyślę, że sięgnąłem dna. Jakiś rodzaj refleksji. I myślę sobie wtedy: „Gorzej niż w Dallas nie może być". Jak teraz się nad tym zastanawiam, to mam poważne wątpliwości. Z jednej strony szali Dallas, a z drugiej Sky, a ja za wszelką cenę chciałbym pozostać pośrodku.

Wyjeżdżając piątkowym wieczorem, otulony nocą myślę o Sky. Myślę o niej codziennie. Wyjechałem ze Stratton po to, aby chociaż na chwilę przestać myśleć o niej. Zapomnieć brzmienia jej głosu, koloru i kształtu jej oczu, ukrytych za gęstwiną rzęs, tego, jak kręci nosem, gdy nad czymś główkuje i jak zła na mnie marszczy brwi. Tęsknię za kształtem i smakiem jej ust. Za wiecznie zimnymi dłońmi, którymi błądzi po moim ciele. Tęsknię za moją dziewczynką, która straciłem już na dobre i która na dobre zamieszkała w moim sercu i głowie.

— Ogarnij się chłopie! — karcę swoje myśli, gdy już od piętnastu minut siedzę nieruchomo przed mieszkaniem.

Pomarańczowe światło rzucane przez latarnie rozjaśnia cały parking oraz pobliski park i ławkę, na którą w ostatnim czasie coraz to częściej przysiadała Sky. Z okien wylewa się światło, pomijając mój pokój oraz jej pokój.

— Może jej nie ma — mamroczę pod nosem, gramoląc się z samochodu.

Od razu uderza we mnie chłodny wiatr, przyprawiający mnie o gęsią skórkę. Narzucam na siebie skórzaną kurtkę i powoli zbliżam się do domu. Szargają mną przedziwne uczucia, które rzazem powinny stanowić mieszankę wybuchową. A jednak. Jestem tu, cały i zdrowy. Wyciągam z kieszeni pęk kluczy i otwieram drzwi. Spodziewałem się, że wymienią zamki.

Dla odmiany tym razem zalewa mnie fala ciepła tego domu albo po prostu moja krew ze zdenerwowania zaczęła się gotować. W każdym razie jest mi teraz gorąco jak w piekle. Zdejmuję z siebie wierzchnie nakrycie i rzucam je na oślep, tam gdzie zawsze. Idę nieoświetlonym korytarzem, kierując się jedynie słuchem.

W salonie cicho gra telewizor. Cały pokój okryty jest ciemnością, a jedynym źródłem światła jest telewizor, który oświetla okupowaną kanapę. Jako pierwszy moją obecność zauważa Greg, który na mój widok aż sztywnieje. Przenosi wzrok na zwiniętą obok niego małą kulkę, w której rozpoznaję Sky. Dziewczyna leży w pozycji embrionalnej, a jej prawa ręka dynda w przestrzeni między podłogą a sofą. Śpi. Jej twarz wygląda tak młodo i niewinnie, że nie potrafię odlepić od niej wzroku.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że przez ten cały czas od wejścia tu, do zobaczenia jej wstrzymywałem oddech.

Dziewczyna jakby mogła wyczuć moją obecność, otwiera gwałtownie oczy i spogląda w moją stronę, jakbym stał tu, w tym miejscu od lat. Na jej twarzy maluje się niedowierzanie i zaskoczenie, jakbym swoją obecnością wytrącił ją z równowagi. Sekunda — tyle to trwało, aby następnie powrócić do gromienia mnie wzrokiem.

— Ja... — odzywa się dziewczyna, a głos jej się łamie. Odchrząkuje. — Ja, pójdę się umyć — mówi do Grega, który jedynie kiwa głową i posyła jej uśmiech.

Brunetka zrzuca z siebie koce. Scena w telewizorze się zmienia i pokój tonie w mroku, w którym dostrzegam jedynie parę lśniących ślepi. Następnie czuję bolesne uderzenie w prawy bark, ten sam, który wybiłem sobie u Holdena. A na koniec dziewczynę znikającą za drzwiami do łazienki.

Odwracam gwałtownie głowę, gdy Greg podnosi dźwięk telewizor.

— No to teraz sobie porozmawiamy — przemawia poważnym tonem, a ja czuję się jak na dywaniku u dyrektora, przyłapany na przyklejaniu gum do ławek. — To twoja sprawka? — pyta, wskazując kciukiem w stronę łazienki, z której dochodzi odgłos lejącej się wody.

Kiwam głową.

Greg dźwiga się na nogi i podchodzi do barku. Wyciąga dwie szklanki i nalewa do nich whisky. Otwieram szeroko oczy. Nigdy nie widziałem, żeby Greg pił w tygodniu alkohol.

— Chlapnij sobie — mówi, podsuwając mi szkło.

Przełykam głośno ślinę na wspomnienie pikniku, na którym nie szczędziłem sobie procentów i jednocześnie złamałem swoją złotą zasadę: zero alkoholu.

Kręcę głową w odpowiedzi.

— Jak zawsze wydajesz się wygadany, tak teraz milczysz — zauważa. — Co zrobiłeś? — pyta, przechylając za jednym razem złotą ciecz.

— Powiedziałem coś, co nie powinien.

— Co takiego? — pyta, zaglądając na dno szklanki.

— Przykre rzeczy.

— Jesteś kretynem — rzuca, nawet na mnie nie patrząc. — Wielkim kutasem.

Nie odpowiadam, tylko przysiadam obok niego i patrzę jak przechyla szklankę, po której ściance zagubiła się jedna kropelka whisky.


— Niszczysz ją Aaron. Ona w końcu nie wytrzyma... — przycisza głos, jakby sam nie chciał usłyszeć tych słów.

— Myślisz, że nie wiem? — podnoszę głos i wlepiam w niego wściekłe spojrzenie, jakby za całą tę sytuację odpowiadał on. — Cały czas o niej myślałem. Od pięciu dni nic tylko o niej myślę. Nie jem. Nie palę. Nie śpię.

— Ty ją kochasz — mówi. To nie jest pytanie, tylko stwierdzenie.

— Już to chyba ustaliliśmy. W sklepie.

— Nie, nie, nie — mówi, kręcąc przy tym głową i wlepia we mnie te szare oczy. — Powiedziałeś, że się w niej zakochujesz. Ty ją kochasz.

Spogląda w stronę łazienki, jakby się bał, że Sky to usłyszy.

— Ona wie?

— Powiedziałem jej to — przyznaję. — Po tym, jak wyrzuciłem jej, że jej ojciec nie żyje przez nią.

Szare oczy Grega nieruchomieją i zieje z nich żądza mordu. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się tego nie spodziewałem. Ta sama ręka, którą Greg przyrządza swoje potrawy, zaciska się w pięść i uderza mnie w szczękę. Zataczam się do tyłu i ląduje na miękkim dywanie z bólem żuchwy.

Greg staje nade mną.

— Boli? — zadaje pytanie, a ja ani śmiem odpowiedzieć. — Wyobraź sobie, że ją to boli miliony razy bardziej. Ty leżysz, a ona stoi. Nigdy. Nigdy, kurwa nie widziałem kogoś takiego jak ona. Ale ona w końcu pęknie i zostaniemy tylko my dwaj.

Zamykam powieki, a przed moimi oczami pojawiają się obraz Sky podcinającej sobie żyły, łykającej całą buteleczkę jakichś prochów, wieszającej się czy topiącej. A to wszytko przeze mnie.

— Jesteś kretynem. Zaczynam się powoli zastanawiać, co ona w tobie widzi. — Spogląda na godzinę. — Zaraz mam zmianę. Trzymaj się od niej z daleka.

W tej samej chwili drzwi od łazienki się otwierają. Podnoszę się na równe nogi, przyciskając dłoń do spuchniętego punku. Greg omija mnie i życzy dziewczynie dobrej nocy.

Kiedy się odwracam ona nadal tam stoi. Mojej uwadze nie umyka, że otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale już w następnej sekundzie zmienia zdanie i z opuszczoną nisko głową kieruje się do swojego pokoju, gdzie znika za drzwiami.

Wolałbym już, żeby krzyczała na mnie, wydzierała się wniebogłosy, biła mnie tymi maleńkimi piąstkami w mój pusty łeb, niż serwowała mi najgorszą formę kary. Ciszę.

Myśląc o jej smutnych oczach, wchodzę pod prysznic. Gorące krople wody stykają się z moją skórą, lekko ją parząc. Włosy pod ciężarem wody opadają mi na oczy, więc je szybko odgarniam. Wszystkie te czynności robię jak w jakimś transie. Jakbym został podzielony na dwie części: ciało i duszę.

W głowie dudnią i nie dają mi spokoju słowa Grega. „Powiedziałeś, że się w niej zakochujesz. Ty ją kochasz". Kiedy to się stało? Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie darzę ją uczuciem, za to, jak wygląda, a zacząłem szanować ją za to, jaka jest? Chyba zdałem sobie z tego sprawę w ten nieszczęsny wieczór u Holdena, gdy wyniosłem ją nieprzytomną z jego pokoju. Gdy w ramionach miałem cały swój świat. Wtedy w mojej głowie zalęgła się myśl, że ją kocham. W momencie, gdy bałem się, że ją stracę. Wiedziałem, że towarzyszące mi wtedy uczucie było jakby znajome. Zakopane w odmętach mojego jestestwa i dawno nieodkurzane. Poczułem się wtedy taki... bezużyteczny. Znajome ukłucie bólu przyszło mi na myśl mamę, o której nie myślałem od dawien dawna.

Wychodzę spod prysznica, uświadamiając sobie, że stałem tam bardzo długi czas. Woda z piekielnie gorącej zmieniała się na lodowatą. Jestem jak robot, wykonuje wszystkie te czynności bez krzty pasji, bo mój umysł jest opanowany przez Sky. Idąc do swojego pokoju, mijam pokój Skyler. Drzwi są lekko uchylone, a z drugiej strony nie dochodzi żaden dźwięk. Hamuję się przed popchnięciem ich i wejściem do środka; zaciskam pięści i kieruję się do własnego pokoju. Opadam ciężko na łóżko i ze wzrokiem wlepionym w sufit myślę.

Sen jak nie nadchodził, tak nie nadchodzi długi czas. Zrywam się z materaca i zmierzam w stronę balkonu, zabierając po drodze paczkę papierosów. Otwieram drzwiczki prowadzące na balkon i nieodziany w żadne buty, wychodzę na zimne kafelki. Porywisty wiatr mierzwi moje włosy i podnieca końcówkę papierosa. Na moją skórę wstępuje dreszcz, ale mimo to stoję tak oparty o poręcz balkonu. Do środka wracam, gdy na cyfrowym zegarku widnieje druga. Nie wiedząc co z sobą począć, siadam na brzegu łóżka i sięgam po telefon razem ze słuchawkami. Mam właśnie włożyć jedną z nich i odpłynąć w dźwiękach muzyki, gdy do moich uszu dociera dziwny dźwięk. Jakby krzyk.

Nasłuchuję, bez skutku. Nagle znowu to słyszę. Znowu i znowu. Zrywam się z łóżka i idę niepewnie w stronę korytarza. Mój wzrok spoczywa na drzwiach Sky.

— NIE! TATO!

Podbiegam do drzwi i z całej siły odpycham drewno. Światło latarni wlewa się przez okno, dzięki temu w pełnej okazałości widzę skąpane w pomarańczowym świetle łóżko dziewczyny. Dookoła walają się poduszki, a w jego centrum pod stertą prześcieradeł zwija się Skyler. Podbiegam do niej i odsuwam z niej koce. Chwytam ją po bokach.

— Sky! — krzyczę, ale dziewczyna nie reaguje, tylko trzęsie się całym ciałem, a oczy pod jej powiekami szybko drgają. — Obudź się! Obudź się!

Całe jej ciało okraszone jest w pocie, a do jej czoła przykleiły się czekoladowe pasemka jej włosów. Przed oczami mam jej akta i wpis o epizodach nocnych koszmarów. Przepełnia mnie strach, ponieważ nie wiem co robić.

Dziewczyna wyrywa się z całej siły, więc podchwytuję ją inaczej. Podchodzę z drugiej strony i oplatam jej ciało ramionami od tyłu. Jej plecy wprawiają moją klatkę piersiową w drganie, więc zakleszczam jej ręce w moich. Oczy ma nadal zamknięte, jakby walczyła z tym, żeby ich nie otwierać.

— Sky. To tylko zły sen — szepczę jej do ucha, wprawiając nasze ciała w kołysanie. Do przodu i do tyłu. — Jestem tutaj. Nic ci nie grozi.

Powtarzam te słowa jak mantrę.

— Jesteś bezpieczna — kontynuuję. Jej ciało się uspokaja. — Nigdy nie pozwolę, aby coś ci się stało.

Ramiona przestają się szarpać, więc poluźniam uścisk. Przenoszę rękę na jej czoło i odgarniam mokre włosy do tyłu.

— Jesteś dla mnie wszystkim Skyler Moon. Obudź się — błagam. — Ja cię kocham.

Jej ciało sztywnieje, aby po chwili opaść. Dziewczyna unosi powieki i spogląda na mnie tymi pięknymi brązowymi oczami, a ja się czuję, jakby ktoś właśnie poraził mnie prądem.

— Aaron... — mówi zachrypniętym głosem.

Obserwuję, jak do jej oczu napływają łzy. Niespodziewanie ta się obraca i przylega do mojej piersi, cicho w nią szlochając. Skonfundowany, po chwili odważam się, aby ją objąć. Otula mnie jej ciepło. Słodki zapach jej szamponu. Przyciągam ją jeszcze bliżej, aż nie ma żadnej przestrzeni między nami. Moje wcześniejsze obawy znikają, bo mam w ramionach moją Sky. Moje niebo.

— Nie zostawiaj mnie — mówi płaczliwym głosem.

Kciukiem unoszę jej brodę, gdzie w niekontrolowany sposób drgają jej wargi.

— Nie zostawię cię. Nigdy.

Całuję ją w czoło, a ona ponownie przylega do mojego nagiego torsu. Kładę ją na sobie, a sam układam się na materacu. Brunetka przylega do mojej piersi, dokładnie nad miejscem, gdzie znajduje się moje serce. A ono bije w rytm jej imienia. S-K-Y. S-K-Y. S-K-Y.  

  ▬▬▬▬♡▬▬▬▬  

  [1]Filofobia - strach przed miłością.  


Moje NieboWhere stories live. Discover now