24 grudnia, niedziela.
—No dalej Sky, zadzwoń do niej.— Nalega pewien denerwujący blondyn już od tygodnia.
—A nie mogę jutro?— pytam, z drugiego końca kanapy.
—Ja już nam twoje jutro?— prycha.—No dalej.
Patrzę na niego z miną zbitego psiaka, ale on jest nieugięty. Siadam na nim okrakiem w nadziei, że uda mi się go jakoś odwieść od tego pomysłu.
—Tym razem ci się to nie uda—mówi, gdy zaczynam kąsać jego szyję. Głos ma twardy, ale jest coś twardszego w tym pokoju, niż jego upór, więc próbuje dalej i przyciskam swoje ciało bliżej jego ciała.
—A może...— szepczę mu do ucha i nadgryzam jego płatek, dokładnie, tak jak lubi. — Pójdziemy do łóżka i tam omówimy szczegóły?
Odchylam głowę i obserwuje jego reakcję. Widzę, że toczy zaciętą walkę między sobą. Chyba faktycznie, nie tym razem.
—Proszę cię, zadzwoń.
Podaje mi telefon.
Odbieram od niego urządzenie z miną pełną niezadowolenia. Blondyn mi się przygląda, gdy szukam jej imienia. Waham się w momencie, gdy trzymam palec nad jej numerem. Blondyn kiwa w akcie zachęcenie głową, wzdycham i dzwonię pod wybrany numer. Mam nadzieję, że nie odbierze, że zmieniła numer, że nie umie obsługiwać telefonu, niestety nic z tych rzeczy, po dwóch sygnałach w słuchawce rozbrzmiewa się jej głos.
—Skyler! Dziecko drogie, coś się stało?
—Cześć mamo, a czy musi się coś stać, żebym zadzwoniła.
Po drugiej stronie zapada cisza. Reflektuje się się i zagajam:
— U mnie wszystko dobrze, chciałam tylko zadzwonić i życzyć ci wesołych świąt, a i zapytać co u Michaela i ciebie?
—Praca, praca i jeszcze raz praca — wzdycha.—A Michael ma się dobrze, nowa szkoła i nowi znajomi, ale się jakoś odnajduje w tym. Skyler...
—Sky—poprawiam ją. — Mamo...
—Tak córeczko?
Aarona patrzy na mnie i daje mi znak żebym kontynuowała
—Tak sobie myślałam —ciągnę. Nie wierzę, że to robię.—Może mogłabym wpaść jutro z Aaronem, damy Michaelowi prezenty...
—Jezu Chryste, prawdziwy cud bożonarodzeniowy!
Aaron cicho podśmiewuje się, na co karcę go wzrokiem mówiącym: to wszystko przez ciebie.
Wywracam oczami i słucham dalej.
—Kiedy przyjedziecie? O matko, a ja taka nieprzygotowana!
Śmieję się w duchu. Mama podnieca się tak, jakby sam prezydent przyjechał na świąteczne śniadanie. Z drugiej strony rozumiem jej zachowanie, od czterech lat nie spędzam świąt razem z nią, zawsze się szwendałam po Stratton w ten dzień.
Patrzę na Aarona, który pokazuje na zegarku, że będziemy około dwudziestej.
—Dziś wieczorem.
—Skyler tak się cieszę! — kwiczy moja rodzicielka. —Michael! Twoja siostra przyjeżdża! —krzyczy. — Michael tak się ucieszy— mówi, tym razem już do mnie. — Naprawdę, tak się cieszę...
—Dobrze już mamo, muszę kończyć. Cześć.
—Do widzenia skarbie— żegna się, po tych słowach kończę połączenie.
YOU ARE READING
Moje Niebo
Teen Fiction-Dupek - mówię. -Nie. AARON. A-A-R-O-N. Powtórz. -Niech ci będzie, DUPKU. Od lat wznosiłam wokół siebie mur. Cegła po cegle, doświadczenie po doświadczeniu. Mur miał być dla innych fortecą nie do zdobycia, gdzie bezpiecznie przeczekam resztę życi...