Rozdział 32: Wielki powrót

2.3K 239 33
                                    

Minęło raptem kilka chwil nim Clarke stanęła przed domem Lexy. Z pozoru nic się tam nie zmieniło od dwóch tygodni, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób blondynka wyczuwała obecność mieszkanki owego domostwa. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę nad tym co zamierzała zrobić. Właściwie nie miała pojęcia czemu dokładnie tu przyszła i czego oczekuje, albo jak powinna się zachować, gdy zobaczy już Woods. Zdecydowała się, że najpierw zapuka do drzwi i zobaczy czy zostaną jej one otworzone. Dlatego uderzyła silnie kostkami palców w pomalowane na biały kolor drewno, czekając na dalszy rozwój wypadków. Zresztą nie minęło sporo czasu nim w progu pojawiła się postać szatynki. Griffin przez kilka sekund wpatrywała się w nią uważnie, nie wiedząc czy powinna ją w tej chwili przytulić czy najzwyczajniej w świecie dać jej w twarz.
- Clarke... - Lexa wypowiedziała jej imię jak zawsze tym swoim cholernie miękkim tonem, wyraźnie blednąc na jej widok.
Prychnęła pogardliwie na brzmienie jej głosu. Nie zamierzała jej ulec i paść w ramiona. Zdecydowanie nie. Wyminęła zszokowaną panią weterynarz, wchodząc do jej mieszkania. Zielonooka zamknęła za nią drzwi i przeszła do salonu, z którego Griffin mierzyła ją śmiercionośnym spojrzeniem.
- Co to miało być do cholery?! - zapytała ją, nawet nie siląc się na to, by złagodzić brzmienie tych słów.
- Clarke... - powtórzyła Woods, chcąc najwyraźniej jakoś się wytłumaczyć, ale blondynka nie zamierzała chwilowo jej na to pozwolić.
- Znikasz bez słowa na dwa jebane tygodnie. Nie mówisz o tym nikomu. Jedziesz Bóg jeden wie gdzie i nie dajesz żadnego znaku życia - kontynuowała, nie zważając na próby zabrania głosu przez panią weterynarz. - Teraz dowiaduję się, że wróciłaś i nie pofatygowałaś się, by o tym także dać znać. Czy ja do cholery nic dla ciebie nie znaczę?
Lexa wysłuchała jej cierpliwie, nie próbując nawet przerwać jej wywodu. Chciała, by Clarke za jednym zamachem wylała wszelkie swoje żale i mogła prowadzić normalną rozmowę. Dopiero, gdy blondynka zamilkła na dłużej niż kilka sekund, odważyła się odezwać.
- Przepraszam, Clarke. Naprawdę mi przykro i wiem jak to wygląda, ale... to wszystko jest trochę skomplikowane - powiedziała spokojnie, a w zielonych tęczówkach można było dostrzec cień skruchy.
- Co jest tu, kurwa, skomplikowane? Możesz mi to wyjaśnić? - zapytała dosyć ostro Griffin, dawno już przestawszy baczyć na język.
Woods rozchyliła wargi, które po chwili zwilżyła nerwowo językiem. Chciała jej wszystko wytłumaczyć, powiedzieć o wszystkim co miało miejsce i liczyć na jej zrozumienie, ale nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Nie wiedziała od czego powinna zacząć. Od tłumaczeń uratowało ją nawoływanie dobiegające z głębi mieszkania.
- Lexa? - zawołał jakiś nieznany blondynce głosik, a po chwili na deskach podłogowych rozbrzmiały kroki, które zbliżały się dosyć szybko do salonu.
Griffin odwróciła się i napotkała spojrzeniem sylwetkę młodego chłopca, na oko dwunastoletniego, który wpatrywał się w nią zdziwiony ciemnymi oczami widocznymi pod jasną grzywką krótko obciętych włosów. Clarke zerknęła jeszcze na Lexę, która przywołała do siebie nieznajomego ruchem ręki, a następnie położyła mu dłoń na ramieniu.
- Clarke... To jest Aden. Mój młodszy brat - powiedziała powoli, obserwując uważnie reakcję niebieskookiej.
Blondynek schylił nieznacznie głowę jakby w niemym przywitaniu. Po czym zajął się uważnym studiowaniem zachowania obu obecnych w pomieszczeniu kobiet. Już w tak młodym wieku posiadał najwyraźniej bystry umysł, który potrafił idealnie określić rodzaj napięcia, które można było odczuć w pokoju.
- Powinnaś umawiać się z Lexą. Pasowałybyście do siebie - powiedział w końcu jakby był to jeden z oczywistych faktów.
Clarke dostrzegła, że szatynka lekko zarumieniła się na tę uwagę i sięgnęła po tylnej kieszeni jeansów, z której wyciągnęła zwinięty banknot.
- Aden, może pójdziesz do pobliskiego sklepu i kupisz nam jakieś zapasy na maraton o Godzilli? - zaproponowała, wręczając mu pieniądze. - Pamiętasz gdzie to było, prawda?
Chłopiec potwierdził skinieniem głowy i wyszedł z domu ubrawszy uprzednio buty. Dopiero wtedy Woods nieco się odprężyła. Najwidoczniej nie chciała prowadzić rozmowy z bratem w pobliżu.
- Może usiądziesz? - zwróciła się do Clarke, która zajęła miejsce na kanapie.
Sama Lexa jeszcze chwilę postała po czym dołączyła do niej na meblu, siadając obok po turecku. Oparła łokcie o kolana i splotła ze sobą palce dłoni w dosyć nerwowej manierze.
- Więc poznałaś już Adena... - zaczęła.
- Owszem. Wcześniej jakoś o nim nie wspominałaś. Co on u ciebie robi? - spytała nieco zaintrygowana.
- Mieszka, Clarke - odpowiedziała dosyć rzeczowo pani weterynarz.
- Słucham?
Lexa starała się tego nie okazywać, ale zdecydowanie się denerwowała. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech nim zaczęła mówić.
- Dwa tygodnie temu, dokładnie w dzień po rocznicy ślubu twoich rodziców otrzymałam pewien telefon.  Dowiedziałam się o śmierci mojego ojca. Zawał - wyjaśniła pokrótce.
- Tak mi przykro... - Griffin nie wiedziała jak powinna zareagować na to wyznanie. Sama straciła ojca w dosyć tragicznych okolicznościach i wiedziała jakim ciosem może być utrata rodzica.
- Niepotrzebnie. Nigdy nie byliśmy zbyt blisko. Prawdę mówiąc nienawidził mnie - odparła Lexa, zmuszając się do lekko ironicznego uśmiechu, lecz Clarke mogłaby przysiąc, że dostrzegła łzy szklące się w jej oczach. - W każdym razie musiałam zająć się całą sprawą jego cholernego spadku. Nie spieszyłoby mi się wybitnie, gdyby nie Aden...
- Dlaczego? - zapytała ją nieco zaintrygowana blondynka.
- Ojciec wychowywał go samotnie. Matka zmarła przy porodzie Adena. Późna ciąża, doszło do pewnych komplikacji. Po jego śmierci trafił do ośrodka opiekuńczego. Musiałam go jak najszybciej stamtąd wyciągnąć. Jeszcze tego samego dnia byłam w samolocie, lecąc na drugi koniec Stanów... - wyjaśniła po czym odetchnęła głęboko przed kontynuowaniem swojego wywodu. - Musiałam zająć się tymi wszystkimi formalnościami. Przede wszystkim przejąć prawną opiekę nad Adenem jako jego jedyna żyjąca krewna. Nieco to wszystko zajęło. Zwłaszcza, że pojawiły się jeszcze pewne komplikacje.
- Wyjaśniłaś już je? - spytała w miarę niedbale Griffin na co Lexa skinęła głową.
- Tak. Aden oficjalnie pozostaje pod moją prawną opieką. Zapisałam go już nawet do szkoły i jestem w trakcie małego remontu piętra, by zrobić mu jakiś porządny pokój. Poza tym pozostaje jedynym spadkobiercą ojca po tym jak ten mnie wydziedziczył. Majątek jest nietykalny dopóki Aden nie osiągnie pełnoletności - powiedziała spokojnie zupełnie jakby ta sprawa jej zupełnie nie dotyczyła.
- Wydziedziczył cię? - spytała z niedowierzaniem blondynka. - Czemu?
Sama nie wyobrażała sobie sytuacji, w której jej własna matka miałaby ją pozbawić spadku. Pomijając już kwestie tego, że raczej nie należała do materialistów, którzy liczą na fortunę rodzinną, ani nie rozmyślała też jakoś szczególnie nad śmiercią rodzicielki. Zastanawiała się co takiego musiałaby zrobić, by Abby powzięła podobne kroki.
- On... nigdy nie pogodził się z moją orientacją. Dlatego wyprowadziłam się z domu zaraz po ukończeniu liceum i nie utrzymywałam z nim od tego czasu kontaktu. Zaniedbanie obowiązków rodzinnych może być podstawą do wydziedziczenia. Poza tym każdy powód jest dobry, by nic nie zostawić swojej bezwartościowej córce - zaśmiała się bez krzty humoru.
Clarke nawet nie wiedziała kiedy sięgnęła ręką do jednej z dłoni Lexy, które spoczywały teraz swobodnie na kanapie. Powoli gładziła kciukiem kostki jej palców. Czasem zastanawiała się czemu to właśnie Woods została doświadczona przez los w taki, a nie inny sposób. Nikomu nie życzyła źle, ale czemu to akurat szatynka posiadała niepełną i niezdolną do zaakceptowania ją rodzinę oraz czemu straciła miłość swojego życia, gdy już ją odnalazła. To wszystko było zbyt niesprawiedliwe.
- Nie mów tak o sobie - szepnęła ściskając jej dłoń i spoglądając na nią czule. - Nie jesteś bezwartościowa. Jesteś jedną z najcudowniejszych osób jakie kiedykolwiek poznałam...
Lexa uchyliła wargi, by coś powiedzieć, ale zrezygnowała z tego zamiaru. Pochyliła się jedynie do przodu, opierając się czołem o głowę blondynki. Odczuwała przemożną potrzebę, by mieć ją jak najbliżej siebie.
- Czemu nie zadzwoniłaś? Czemu w ogóle nic nie powiedziałaś? - spytała po raz kolejny blondynka, bojąc się, że jej głos może zdradzić jej przesadną emocjonalność.
- Działałam w pośpiechu. Z początku nawet o tym nie pomyślałam, a potem... Stwierdziłam, że może tak będzie lepiej - odpowiedziała zielonooka, odwracając od niej wzrok.
Clarke słysząc słowa pani weterynarz odsunęła się od niej, by móc się jej dokładnie przyjrzeć.
- Jak to lepiej? - zapytała z wyrzutem.
Szatynka po raz kolejny nim się odezwała ważyła długo słowa w swoich myślach. Widocznie nie chciała nimi zranić Griffin. Nie bardziej niż zrobiła to samym swoim zniknięciem.
- Mogłabyś sobie mnie wtedy odpuścić. Tak chyba byłoby lepiej - wyznała i widząc malujące się na twarzy blondynki oburzenie dodała szybko. - Sama przyznaj, że wdowa z kilkunastoletnim dzieciakiem na głowie nie brzmi zbyt zachęcająco. Oznacza tylko niepotrzebne komplikacje, od których najlepiej trzymać się z daleka.
Owszem. Brzmiało to niczym wyzwanie dla młodej kobiety, która zapewne mogłaby się z łatwością uwikłać w związek bez podobnych doświadczeń. Związać się właściwie bez większych zobowiązań. Jednak czy na pewno tego chciała.
- Nigdy. Nigdy więcej nie decyduj za mnie, Woods - wycedziła przez zaciśnięte zęby Griffin, mierząc ją groźnym spojrzeniem. - Bez względu na okoliczności chcę mieć wybór co do tego czy chcę z tobą być czy nie, więc nie pozbawiaj mnie go.
Lexa wpatrywała się w nią zaskoczona jej słowami. Zdecydowanie nie spodziewała się po niej takiej wypowiedzi i to tym bardziej wypowiedzianej tak groźnym tonem.
- Więc co? Zamierzasz ot tak się w to wszystko wpakować? - zapytała, nie bardzo rozumiejąc jak ma to wszystko rozumieć.
Clarke oparła się plecami o kanapę i westchnęła głośno. Może faktycznie sytuacja ją przerastała? Nie miała najmniejszego pojęcia i powinna to przemyśleć. Powoli i na spokojnie.
- Tego nie powiedziałam. Chcę samodzielnie podjąć decyzję. Przemyśleć czy jestem na pewno gotowa związać się z tobą na poważnie. Oczywiście jeśli sama również tego pragniesz... - wyjaśniła, dopowiadając ostatnie zdanie, gdy uświadomiła sobie, że dotychczas mówiła jedynie o sobie. Może w końcu jednak to Woods nie chciała z nią być? Wolała o tym nie myśleć. Nie teraz.
- Dajmy sobie nieco czasu... - zadecydowała w końcu, patrząc w te cudowne zielone oczy. - Wtedy powiem ci co czuję.
- Dobrze. Niech tak będzie - przytaknęła jej pani weterynarz. Jak się okazało w samą porę, bo wkrótce drzwi do mieszkania się otworzyły i stanął w nich Aden, obładowany siatkami z piciem i przekąskami.
- Kupiłem zapasy, Lex! - powiedział dumnie, chcąc wręczyć siostrze resztę z zakupów, ale szatynka stwierdziła, że może ją zatrzymać.
Przez chwilę zapadła dosyć krępująca cisza w czasie której żadne z trójki nie wiedziało, co powinno powiedzieć.
- Zostaniesz z nami, by obejrzeć Godzillę, Clarke? - zaproponowała w końcu Woods. - Jestem pewna, że tych zapasów wystarczy dla trójki.
- Tylko jeśli zaczniemy od japońskiej produkcji z 1954 roku - uśmiechnęła się niewinnie blondynka na co starsza z rodzeństwa przewróciła oczami.
- Szykuj się, Aden. To będzie długi wieczór - zwróciła się do brata i chwyciła po pilota od telewizora, by móc włączyć pierwszy w historii film o wielkim gadzie terroryzującym miasta.

_____________________________________
Koniec coraz bliżej. Jeśli ktoś chciałby uzyskać informacje o moich planach dotyczących tego, co będzie po zakończeniu Lexacoon to zapraszam do notki na moim profilu 😁

Lexacoon ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz