Rozdział 20: "Burzliwa" rozmowa

3.1K 276 29
                                    

Lexa Woods obudziła się po dwunastu zasłużonych godzinach snu. Po prostu musiała w końcu porządnie wypocząć i zregenerować siły. O ile, gdy jeszcze zasypiała w swojej sypiali pogoda była piękna to wieczorem obudził ją donośny grzmot i towarzyszący mu błysk, który rozświetlił całe pomieszczenie. Szatynka nie spodziewała się burzy, ale bynajmniej jej ona nie przeszkadzała. Wstała z łóżka, przecierając oczy i sięgnęła dłonią do włącznika światła. Niestety na darmo. Wyglądało na to, że została pozbawiona elektryczności. Nie zważając na ciemności przebrała się w świeże ubranie i zeszła do salonu. Tam wyjrzawszy przez okno, przekonała się, że nie była jedyną osobą bez prądu. Wyglądało na to,że z podobnym problemem borykali się również jej sąsiedzi.
Przez jakiś czas siedziała w pomieszczeniu odpalając zapalniczką coraz to kolejne świeczki ze swojej kolekcji. Nie wiedziała, co powinna ze sobą począć. Chciała złożyć wizytę Clarke, ale nie była pewna czy powinna ze względu na pogodę. W końcu jednak tknięta niejasnym przeczuciem zdmuchnęła wszystkie zapalone płomienie i naciągnęła na głowę kaptur bluzy. Za oknem dostrzegła strumienie wody. Normalnie udałaby się do domu Griffin na piechotę, ale ze względu na szalejącą burzę wolała wyjątkowo wybrać samochód. Było szybciej i bezpieczniej. W końcu nawet jeśli jakiś piorun postanowiłby na nią zapolować to uderzywszy w auto nie sprawiłby jej żadnych szkód.
Po zamknięciu mieszkania na klucz szybko pobiegła do auta, by jak najmniej zmoknąć i podjechała pod dom blondynki. Stojąc zziajana pod drzwiami, zapukała kilka razy, ale nie otrzymała odpowiedzi. Przez chwilę zastanawiała się czy na pewno powinna to zrobić, ale w końcu nacisnęła klamkę i tak jak zwykle dom Griffin stanął przed nią otworem.
- Clarke?! - zawołała od progu, rozglądając się w poszukiwaniu dziewczyny.
Weszła do środka, zamykając drzwi i odrzucając zmoknięty kaptur do tyłu. Dopiero w salonie zobaczyła na kanapie roztrzęsiony kształt, bytujący pod kocem, który okazał się być poszukiwaną przez nią osóbką.
- Clarke... - szepnęła, kładąc dłoń na jej ramieniu, ale dziewczyna wzdrygnęła się pod jej dotykiem, niemal odskakując na drugi kraniec mebla.
Lexa zaniepokojona przyjrzała się uważnie Griffin, której niebieskie oczy były przepełnione strachem i dziko wędrowały od jednego kąta do drugiego. W końcu jednak zdawało się, że blondynka mniej więcej zorientowała się w sytuacji i skupiła swój wzrok na sylwetce pani weterynarz.
- Lexa... - wydusiła z siebie z wyraźnym trudem, starając się zachować spokój. - Co ty tu robisz?
- Przyszłam cię odwiedzić - odparła, czując, że to nie jest odpowiednia pora na tłumaczenia. - Clarke, co się stało?
Woods obserwowała jak ta zaciska mocno palce na materiale koca, którym się otuliła. W blasku kolejnej błyskawicy dostrzegła, że od tej czynności aż zbielały jej kostki.
- Burza... - powiedziała w końcu cicho Clarke tak, że była ledwo słyszalna po kolejnym grzmocie, który rozbrzmiał w mieszkaniu.
Lexa przyjrzała jej się uważnie. Nie sądziła, że Griffin boi się burzy. Jednak teraz siedziała przed nią trzęsąc się niczym małe dziecko przy każdym rozbłysku i trzasku pioruna. Ten widok sprawiał, że szatynka odczuwała bolesny ucisk w klatce piersiowej i myślała tylko o tym, by odegnać jej strach.
- Też nie masz prądu, co? Może pójdę po jakieś świeczki, żeby było tu trochę światła - powiedziała i zanim zdążyła oddalić się od blondynki chociażby na krok, poczuła jak ta chwyta ją za rękaw bluzy.
- Nie zostawiaj mnie - jęknęła zbolałym głosem, patrząc na nią błagalnie z dołu.
- Clarke, nigdzie nie idę. Będę tuż obok. Tylko powiedz mi gdzie są świeczki - powiedziała spokojnie, spoglądając w te szklące się niebieskie oczy.
Griffin wyglądała niczym skrzywdzony szczeniaczek, którego chce się przygarnąć do serca. Najchętniej przytuliłaby ją mocno, ale w tym momencie wyglądała na tak słabą i kruchą, że Lexa bała się, że może zrobić jej krzywdę.
- Nie idź - poprosiła raz jeszcze niczym małe dziecko.
Woods westchnęła i sięgnęła do jej policzka, który delikatnie pogładziła swoją dłonią przy okazji zagarniając pasmo jej włosów za ucho.
- Clarke, nie zostawię cię - obiecała. - Możesz iść ze mną jeśli chcesz...
Ku jej zdziwieniu blondynka wstała z kanapy chwytając ją mocno za rękę chociaż cały czas drżała z przerażenia.
- Kuchnia... - szepnęła, by zakomunikować szatynce gdzie znajduje się jej skład świeczek. W przeciwieństwie do niej nie trzymała ich w całym mieszkaniu.
Pani weterynarz ruszyła do wskazanego pomieszczenia, głaszcząc przez cały czas kciukiem wierzch dłoni dziewczyny. Dopiero na miejscu puściła ją by wyjąć z szafki przedmiot tej wyprawy. W czasie swoich poszukiwań poczuła nagle jak ramiona blondynki obejmują ją w pasie, a palce zaciskają się mocno na jej ubraniu. Clarke przytuliła się do niej, wciskając trwożnie głowę pomiędzy jej łopatki.
- Clarke... - wyszeptała, zastanawiając się nad tym jakich słów mogłaby teraz użyć. W końcu jednak zdecydowała się na krótką komendę. - Wracamy. Chodź.
Griffin powlokła się za nią do salonu cały czas czepiając się kurczowo jej bluzy. Przynajmniej do czasu, gdy mogła bezpiecznie powrócić na kanapę, a Lexa porozstawiała świeczki na stoliku tuż obok, zapalając każdą z nich wyjętą z kieszeni zapalniczką. Jak dobrze, że nie zostawiła jej w domu pomiędzy własnymi świecami.
- Przepraszam... - usłyszała zza pleców niepewny głos i odwróciła się, by spojrzeć na twarz blondynki, oświetloną nikłą poświatą. - Sprawiam ci same problemy.
- Nieprawda, Clarke. Nie sprawiasz żadnych problemów - zapewniła ją, siadając obok.
- Masz przemoczoną bluzę. Przeze mnie się przeziębisz - mruknęła niewyraźnie, a Lexa czuła pewne zadowolenie, że udało jej się oderwać myśli dziewczyny od burzy i skupić na sobie.
- Zawsze musisz się mną przejmować - westchnęła, zdejmując bluzę, którą odwiesiła na pobliskie krzesło. - To raczej ja ci sprawiam problemy. Augustus, szwy... Ty zawsze  bezinteresownie się starasz, by wszystko było dobrze, a ja jeszcze jestem niewdzięczna.
Burza obnażyła najwrażliwsze wnętrze blondynki, a Woods postanowiła chociaż teraz wykazać się odrobiną szczerości. Teraz obie mogły być słabsze niż kiedykolwiek i paradoksalnie czerpać równocześnie z tego siłę. Lexa potrzebowała prawdziwej rozmowy i wiedziała, że tym razem przed nią nie ucieknie.
- Wybacz jeśli jestem zbyt nachalna- powiedziała Griffin po czym dodała ciszej. - Jestem teraz taka żałosna...
- Czemu? Bo się boisz? - spytała automatycznie pani weterynarz, lustrując ją uważnym spojrzeniem. - Każdy ma swoje lęki, Clarke.
Dziewczyna milczała więc szatynka uznała to za szansę na kontynuowanie swojego monologu. Przeniosła wzrok na palące się przed nią świece i wyciągnęła rękę w ich stronę, by poczuć na opuszkach palców ciepło bijące od ich jasnych płomieni.
- Kiedyś bałam się ciemności. Chorobliwie wręcz - wyznała beznamiętnie, wpatrując się w ogniki. - Dlatego matka zaczęła zapalać przy moim łóżku świece. Może niewiele, ale ciemność nie wydawała już się taka groźna. Czułam się bardziej bezpieczna... Może i teraz się nie boję, ale zawsze czuję się lepiej, gdy mam niedaleko siebie płomień świecy.
Griffin spojrzała na nią z niedowierzaniem. Właściwie to by wyjaśniało obecność tak wielu świec w mieszkaniu Lexy. Wciąż jednak nie mogła odgadnąć celu tej opowieści.
- Dlaczego mi to mówisz? - spytała, przygryzając dolną wargę, gdy tylko za oknem rozbrzmiał kolejny grzmot.
- Bo nic o mnie nie wiesz i chyba pora to zmienić - odparła wprost. - Poza tym, żebyś odnalazła światło, które rozproszyłoby twoje lęki.
Kolejny błysk i grzmot wkradły się do tej rozmowy, a Clarke nie zważając na nic przytuliła się do pani weterynarz, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Dziękuję - szepnęła, gdy szatynka ją objęła i przyciągnęła bliżej siebie. - Ale to nie będzie takie proste. To nie jest dziecięcy lęk...
- Zatem co to jest? - spytała łagodnie Woods, a Griffin wygodnie umościła się w tym czasie na jej kolanach i otoczyła je obie kocem.
- Trauma - odpowiedziała krótko po czym wzięła drżący oddech, czując jak pod powiekami powoli zbierają się jej łzy czystej bezsilności i strachu. Oraz poczucia winy. - Coś się zdarzyło. Kiedy byłam w liceum...
- Jeśli nie chcesz to nie musisz mówić -  powiedziała zielonooka, ale blondynka nie zważała na to i kontynuowała.
- Miałam spędzić noc na kameralnej domówce u koleżanki, ale pokłóciłyśmy się. Pamiętam, że spiłam się niewiarygodnie i nie chciałam tam zostać ani chwili dłużej... Była noc, okropnie padało, a poza tym byłam spory kawałek od domu więc zadzwoniłam po ojca...
Lexa wsłuchiwała się uważnie w jej słowa, kojąco gładząc jej ramię i przyciskając ją do swojego ciała. Nie zamierzała jej puszczać i chciała mieć ją cały czas przy sobie, by móc okazać jej potrzebne wsparcie. Clarke zarówno pod wpływem jej dotyku jak i nieprzyjemnych wspomnień, przymknęła oczy.
- Przyjechał. Zapakował mnie na wpół przytomną na tylne siedzenie i odjechał. Nawet nie podejrzewał, że w jednym momencie pogoda ulegnie gwałtownemu pogorszeniu. Rozszalała się burza. Ruszaliśmy ze skrzyżowania, gdy piorun uderzył w pobliskie drzewo. Gałąź przebiła się przez przednią szybę - Clarke mimo wszystko starała się relacjonować tę historię w miarę dokładnie, próbując odciąć się od swoich przeżyć. Chciała, by była to zwykła bajka. Nawet jeśli w głębi duszy wiedziała, że to wszystko miało miejsce naprawdę. - Konar wbił się w klatkę piersiową ojca. Pamiętam tylko, że samochód się zatoczył, było wszędzie sporo krwi. Kiedy auto się zatrzymało po prostu wytoczyłam się z niego i zwymiotowałam przy kołach. To ostatnie co pamiętam.
Szatynka wysłuchała jej opowieści do końca po czym przytuliła ją do siebie jeszcze mocniej, gdy tylko poczuła jak Griffin zaczyna na nowo drżeć.
- Clarke... - szepnęła uspokajająco, nie dodając nic więcej.
- To przeze mnie. Gdyby nie ja to tata by żył. Czemu on a nie ja? - pytała, wtulając się ufnie w ciało pani weterynarz.
- Bo życie jest jak płomień świecy, Clarke - powiedziała spokojnie. - Wątły i rozedrgany. Wystarczy lekki podmuch wiatru, by go zgasić.
Griffin wciąż nie mogła nadążyć za tokiem jej myśli. Lexa wydawała jej się teraz bardzo odległa mimo tego, że trzymała ją w ramionach, a w jej spokoju było coś niepokojącego.
- Nie tylko ty kogoś straciłaś... - dodała, licząc zapewne, że Clarke jej nie dosłyszy lub łudząc się, że podobny komentarz doda jej nieco otuchy.
- A ty kogo straciłaś?
Woods przymknęła powieki, rozmyślając nad pytaniem. W swoim życiu z pewnością straciła wiele osób. Zbyt wiele. Niemal każdego na kim jej zależało i to w naprawdę różnych tego słowa znaczeniach. Najbliższym jednak przypadkiem temu, który Griffin miała na myśli był jeden bardzo konkretny przykład.
- Żonę - odpowiedziała, starając się zapanować nad głosem. Naprawdę nie chciała teraz się załamać na oczach dziewczyny.
- Żonę? - powtórzyła z niedowierzaniem niebieskooka, odrywając głowę od jej ramienia, by bliżej jej się przyjrzeć. - Byłaś żonata?
Woods poczuła nagle jak srebrny łańcuszek pali skórę na jej karku zupełnie jakby ktoś go rozgrzał do białości. Cóż za irracjonalna reakcja na stres. A może strach? Niewiele myśląc wyciągnęła zawieszoną na nim obrączkę z tego samego kruszcu, którą dotychczas chowała pod materiałem ubrań.
- Miała na imię Costia. Znałyśmy się od liceum i pobrałyśmy na studiach... - powiedziała, czując jak palce, w których trzymała ślubny pierścionek nagle zaczynają się delikatnie trząść.
Clarke w zamyśleniu przyglądała się biżuterii, wytężając wzrok, by dojrzeć wygrawerowane po wewnętrznej stronie słowa zapisane ozdobną kursywą.
- Co tam jest napisane? - spytała, a Lexa nareszcie odważyła się spojrzeć jej głęboko w oczy.
Wiedziała, że będzie musiała porozmawiać o tym z blondynką prędzej czy później. Czułaby, że ją oszukuje, gdyby zbyt długo zatajała przed nią istnienie Costii.
- Nunc scio quid sit amor - wyrecytowała pewnie łacińskie słowa. - "Teraz wiem czym jest miłość".
Słysząc tłumaczenie tego cytatu Clarke poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Nie było to jednak spowodowane strachem, a innym nie do końca zidentyfikowanym uczuciem. Oderwała wzrok od zielonych tęczówek i położyła głowę na ramieniu pani weterynarz.
- Co się z nią stało? - zapytała smętnie, przygotowując się na kolejną już tego wieczora przygnębiającą opowieść.
- Byłyśmy razem na weterynarii. Tylko, że ona nie mogła znaleźć pracy w żadnej z klinik. Dlatego zaproponowałam jej, żeby spróbowała być opiekunką dla zwierząt w zoo. Wydawało się być idealnie...
Clarke mruknęła cicho na znak, że wciąż wysłuchuje tej historii. Teraz już wiedziała czemu zareagowała tak ostro na jej propozycję. Nawet nie była świadoma, że zaprasza ją do miejsca związanego z jej byłą żoną.
- Costia uwielbiała swoją pracę, ale nie mogła się w niej wykazać... W końcu studiowała, żeby leczyć zwierzęta, a nie sprzątać im wybiegi i podawać jedzenie. Wtedy w zoo zachorował tygrys, a zarząd pokpił sprawę, twierdząc, że zwierzę nie wymaga specjalistycznej opieki. Costia chciała im pokazać, że się mylą. Chciała zbadać tygrysicę i sprawdzić w jak poważnym stanie się znajduje. Nie był on na tyle kiepski, by nie mogła rozerwać człowiekowi tętnicy szyjnej...
- Boże - wyrwało się Clarke, gdy tylko poczuła jak drżące palce Lexy zaciskają się na jej ramieniu, gdy ta z całych sił starała się panować nad głosem, który mimo starań załamywał się. - Co z zarządem? Ponieśli jakieś konsekwencje?
- Costia podobno złamała protokoły bezpieczeństwa czy inne gówno. Postarali się, by jak najlepiej oczyścić się z winy - odpowiedziała Woods, a blondynka usłyszała wyraźny gniew w jej głosie przemieszany z płaczliwą nutą. Nie dziwiła się. W końcu nie potrafiła sobie wyobrazić w jakim stanie psychicznym szatynka znajdowała się od tego czasu.
- Tak mi przykro, Lexa - powiedziała cicho, zarzucając ręce wokół jej szyi i przyciągając ją do siebie.
Chciała dać jej w tej chwili oparcie, którego potrzebowała. Nawet zapomniała o trwającej gdzieś za oknem burzy, która swoją drogą powoli przemijała. Teraz zależało jej tylko na pani weterynarz, której chciała umożliwić wypłakanie się na swoim ramieniu jeśli tylko tego potrzebowała. Nie usłyszała jednak żadnego szlochu. Woods trwała bezdźwięcznie, wtulona w nią przez jakiś czas. Nawet jeśli pozwoliła jakimś łzom spłynąć po policzkach to zrobiła to w całkowitym milczeniu.
- Musiała dla ciebie wiele znaczyć... - stwierdziła Clarke, chcąc przerwać zalegającą w pomieszczeniu ciszę.
Lexa oderwała się od niej, by przyjrzeć się jej twarzy. Nie chciała zobaczyć wypisanego na niej współczucia. Nienawidziła tego uczucia, gdy ludzie patrzyli na nią przez pryzmat zdarzeń, które odcisnęły na niej swoje piętno. Griffin jednak wpatrywała się w nią tak jak wcześniej. Z niemalże fascynacją podziwiała zielone tęczówki, które w świetle świec lekko lśniły od zatrzymanych w nich łez. Nawet w takiej odsłonie Woods była niesamowicie piękna. Zupełnie jakby jej ciało zostało wyciosane w marmurze przez najbardziej utalentowanego artystę. W oczach Clarke była prawdziwym dziełem sztuki.
Nie zastanawiała się czy jej myśli i czyny są odpowiednie do właśnie mającej miejsce sytuacji. Nie dbała o to. Ujęła twarz pani weterynarz w swoją dłoń i delikatnie pogładziła jej policzek, zahaczając kciukiem o jej miękkie i pełne usta, na których chwilę później złożyła pocałunek. Ku jej zdziwieniu Lexa odwzajemniła gest, obejmując ją w pasie i przyciągając bliżej do swojego ciała by zminimalizować dzielącą je odległość. Blondynka nie przejmowała się zupełnie niczym. Szalejąca burza i historia o zmarłej żonie została wyparta z jej umysłu. Skupiała się jedynie na bliskości zielonookiej, która całowała ją długo i delikatnie jak jeszcze nikt inny. Clarke nie chciała by ta chwila się kiedykolwiek skończyła. Niestety szatynka odsunęła się od niej nieznacznie, gdy tylko poczuła jak Griffin wsuwa czubek języka między jej wargi, starając się je rozdzielić.
- Clarke... To nie jest najlepszy pomysł - oświadczyła, odwracając od niej twarz, wyraźnie unikając kontaktu wzrokowego.
- Co masz na myśli? - spytała blondynka, uzupełniając przy okazji niedawny niedobór tlenu.
- Czuję się jakbym wykorzystywała sytuację, a nie chcę tego - powiedziała, osuwając się na poduszki, leżące na kanapie.
Albo myślisz o kimś innym, powiedziała w myślach niebieskooka, obserwując swój obiekt westchnień po czym spytała już na głos.
- Wciąż ją kochasz, prawda?
Lexa jedynie ukryła twarz w dłoniach, ciężko wzdychając. Wyglądała naprawdę wykończoną psychicznie.
- Clarke, to był naprawdę emocjonujący wieczór. Chyba powinnaś się teraz przespać - powiedziała po chwili, nie odpowiadając na pytanie.
Jednak dla Clarke ta odpowiedź była wystarczająca. Wiedziała, że w tej chwili nie jest w stanie wypełnić wyrwy w sercu pani weterynarz, która powstała po śmierci jej żony. Ze smętnych rozmyślań wyrwał ją dopiero odległy lecz doskonale dla niej słyszalny huk pioruna. Spojrzała z przerażeniem na Lexę, która doskonale wiedząc o co chodzi, chwyciła jej dłoń.
- Chodź tu - zakomenderowała, a Griffin posłusznie położyła się na niej, kładąc głowę na jej piersi, by zamiast grzmotów wsłuchiwać się w równomierne bicie serca szatynki.
Może i na kanapie było zbyt mało miejsca dla dwojga, ale Clarke na pewno nie mogła narzekać na niewygodę. Nie w momencie, gdy Woods opiekuńczo objęła ją ramieniem, a następnie przykryła je obie kocem. Dopiero wtulona w jej ciało, z uchem przy klatce piersiowej pani weterynarz, Griffin była w stanie zasnąć. Do snu ukołysał ją rytm, w którym najważniejszy dla człowieka mięsień pompował życiodajną krew.

Wiem, że zapowiadałam najpierw rozdział Endgame, ale nie mogłam się powstrzymać... Niechaj ten rozdział będzie takim prezentem Gwiazdkowym 😊
Z okazji Wigilii życzę Wam wszystkim szczęścia, zdrowia i dużo miłości. Oby te święta minęły w radosnej atmosferze, a rok 2017 składał się z jak największej ilości sukcesów i obfitował w spełniane marzenia.

Lexacoon ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz