Rozdział 24: Odwiedziny

3K 273 34
                                    

Lexa pchnęła starą furtkę, która wydała z siebie przeraźliwy zgrzyt. Cały czas zastanawiała się czy na pewno powinna tu przychodzić, ale stwierdziła, że może chociaż to pomoże jej nieco uporządkować myśli. Przez chwilę wydawała się być nieco zagubiona w otaczającym ją miejscu, ale w końcu wybrała odpowiednią ścieżkę, którą podążyła do swojego celu. Zatrzymała się dopiero na widok nagrobka z wyrytym dobrze jej znanym imieniem i nazwiskiem. Costia Woods. Przyjrzała się jeszcze widniejącym poniżej datom i schyliła się, by położyć na grobie swojej dawnej żony czerwoną różę. Wcześniej nie zastanawiała się nad tym co zrobi, gdy już tu się pojawi. Słyszała, że niektórzy stojąc nad miejscem pochówku ukochanych osób przemawiają do nich, ale ona zdecydowanie nie była takim typem. Nie była zbyt rozmowna nawet, gdy przychodziło do żywych, a już na pewno nie mogłaby mówić do martwych.
Dlatego po prostu stała w ciszy, wpatrując się w nagrobek pogrążona w myślach. Jeśli tylko byłaby w stanie to oddałaby wszystko za możliwość prawdziwej rozmowy z Costią. Nie widziała sensu w monologach. Chciałaby po prostu znów usłyszeć jej głos, śmiech. Przede wszystkim jednak poprosić o radę i przeprosić za wszystko, co uczyniła. Nienawidziła tego uczucia bezradności, które powoli ją ogarniało. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie może zrobić.
Nigdy właściwie nie pogodziła się z jej śmiercią, a może nadeszła najwyższa pora, by to zrobić? Łudziła się, że widok grobu pomoże jej w uświadomieniu sobie tego, że jej żona już nie żyje, a ona w przeciwieństwie do niej jest wciąż żywa i co więcej może toczyć dowolne życie. Bez niej. Jednak teraz nie czuła większej różnicy. Zdawało jej się, że może przyjście na cmentarz było w tym wypadku bezsensowne. Wolałaby już siedzieć na zakurzonym strychu swojego domu i przeglądać stare pamiętniki Costii. Powinna je wyrzucić w czasie przeprowadzki do domu, który wraz z kliniką podarowała jej Anya zanim wyjechała do Azji, by pracować z lisami tybetańskimi. Nie była niestety w stanie pozbyć się rzeczy ukochanej i przeniosła je wraz ze swoimi do nowego mieszkania. Przynajmniej mogła dzięki temu przeglądnąć stare zapiski, gdy miała kłopoty ze snem po nocnym maratonie z Clarke. Przespała najwyżej dwie godziny, a później zwlekła się z łóżka i chwyciwszy ramkę ze zdjęciem Costii ruszyła do swojej małej graciarni. Przez kolejne kilka godzin czytała różne wpisy w starych pamiętnikach, śmiejąc się nieraz przez łzy, gdy natrafiała na opisy jakiś zabawnych sytuacji.

Lexa Woods naprawdę nie potrafi flirtować. Jeśli ktoś zorganizowałby konkurs na najgorszy podryw świata to z pewnością by wygrała. Oby tylko była jakaś ciekawa nagroda to może byśmy pojechały na jakąś wycieczkę marzeń. No, ale dobrze już dobrze. Muszę przyznać, że ma w sobie pewien urok osobisty. Nie mogę się jej oprzeć...

Costia z pełną szczerością pisała o wszystkim, co ją spotkało. W tym również o obecnej pani weterynarz i to od samego początku ich znajomości. Lexa nie spodziewała się, że dojmujące uczucie pustki i nostalgii rozrywające serce może być tak przyjemne. Czytając kolejne wpisy opstrzone odpowiednimi datami, czerpała na nowo tajemniczą radość płynącą z dawno spędzonych wspólnie chwil.
Teraz jednak stała nad grobem ukochanej i widziała tylko zimny kamień, w którym ktoś umieścił imię i nazwisko zmarłej. Nie czuła nic. Może właśnie ten kontrast pomiędzy całkowitym brakiem uczuć, a ich wcześniejszym natłokiem ją uderzył? Potrzebowała jednak wielu minut spędzonych przed nagrobkiem, by to sobie uświadomić.
- Lexa? Boże, tak dawno cię nie widzieliśmy - usłyszała nagle i odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
Tak jak się spodziewała dostrzegła około sześćdziesięcioletnie małżeństwo, które się do niej zbliżało.  Oboje byli jak zwykle elegancko ubrani i zdecydowanie nie spodziewali się jej tutaj zobaczyć.
- Dzień dobry - przywitała się, wyjmując dłonie z kieszeni jeansów.
- Na miłość boską, Lexa. Nie traktuj nas jak obcych - poleciła jej kobieta, zbliżając się do niej, by przytulić się do niej w ramach przywitania.
- Przepraszam... mamo, tato - powiedziała ściskając najpierw ją, a następnie jej męża.
Minęło sporo czasu odkąd ostatni raz kierowała do kogokolwiek te dwa słowa, którymi określa się swoich rodziców. Zresztą nie widziała czy dalej może sobie pozwalać na aż taką poufałość ze swoimi teściami. Jednak mimo wszystko Mary i Derrick dalej widzieli w niej członka swojej rodziny.
- Od razu lepiej - uśmiechnęła się do niej matka po czym sama złożyła kwiaty u grobu Costii.
- Nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj - odezwał się mężczyzna, spoglądając na nią uważnie zmęczonymi oczyma.
Woods spuściła głowę ze wstydem. Właściwie to był dopiero drugi raz, gdy odwiedzała grób swojej żony. Nie mogła wcześniej znieść tego widoku. Nie tylko nagrobka, ale jakiegokolwiek cmentarza. Najchętniej uciekałaby od nich i unikała jak tylko mogła. Może przez to nie była w stanie dotąd zagoić rany po bolesnej stracie i żyć dalej?
- Wiem. Przepraszam, że wcześniej nie przychodziłam, ale... - nie dokończyła zdania. Przygryzła dolną wargę, czując jak w jej oczach powoli zbierają się łzy. Nie chciała sobie pozwolić na słabość. Nie przy tych ludziach. Oni stracili córkę. Kogoś kto od samego początku swojego istnienia był z nimi związany, a ona? Jej ból nie mógł się równać z tym, który oni odczuwali.
Na jej ramieniu spoczęła dłoń mężczyzny, który patrzył na nią z bolesnym zrozumieniem. Chciał jakoś dodać jej otuchy. Lexa chyba nigdy nie posiadała kogoś w kim mogłaby upatrywać więcej oparcia niż w obecnej dwójce. Nawet jej własna rodzina nie mogła się z nimi równać.
- Doskonale cię rozumiemy. Dla nas to również był wielki cios... - powiedział głębokim i kojącym głosem.
- Tym większy, że widzieliśmy jak to ciebie zdewastowało. Zawsze byłaś nam jak druga córka. Nie chcieliśmy ciebie też stracić - dodała Mary.
Lexa jeszcze nigdy nie czuła do siebie większej odrazy. Po tym wszystkim oni dalej się o nią martwili, a ona sama co zrobiła? Oprócz wszczynania bezsensownych awantur w zarządzie tego durnego zoo, które przyczyniło się do tej całej sytuacji.
- Przepraszam was. Za to, że mnie przy was nie było. Powinnam wam pomóc przez to przebrnąć... - wydusiła z siebie, starając się zignorować dziwny ból, rozrywający jej klatkę piersiową.
- Nie mogłabyś nic zrobić - oświadczył nagle Derrick, a Woods jeszcze raz przyjrzała mu się uważnie.
Przez jakiś czas studiowała uważnie jego twarz. Wąskie usta, zaciśnięte w cienką linię, przyczesane szpakowate włosy mające w sobie więcej szlachetnej szarości niż dawnej czerni i w zmarszczki dodające mu charakteru i pewnej surowości, której jednak nie przejawiał.
- Każdy musi stawić samotnie czoła swoim uczuciom. Musieliśmy sami coś zrozumieć i pogodzić się z tym, że nie zobaczymy już Costii - powiedział, a Lexa odniosła wrażenie, że nieugięte spojrzenie bystrych stalowoszarych tęczówek musiało odgadnąć to z czym ona właśnie się zmierzała.
- Przeszłość to już historia... Co u ciebie słychać? Opowiadaj - zachęciła ją kobieta.
Pani weterynarz spojrzała w te ciemne oczy, przepełnione miłością. Dokładnie takie same posiadała Costia... Wolała jednak oderwać swoje myśli od jej postaci i skupić się na stojącej przed nią matce dziewczyny. Przez chwilę jeszcze spoglądała na szczerą twarz Mary, której urody nie mogły odebrać nawet oznaki upływającego czasu. Podobnie jak w przypadku męża zmarszczki świadczyły jedynie o pewnej wiedzy życiowej, a farbowane włosy w kolorze ciemnego blondu doskonale pasowały do całokształtu jej osoby.
- Chyba w końcu zaczynam sobie wszystko układać. Czuję się jakbym żyła od dłuższego czasu w odrętwieniu - przyznała, wiedząc, że może przyznać się im do tego. - Wróciłam do pracy. Staram się wrócić do równowagi.
- Poznałaś kogoś?
Spojrzała na kobietę, która zadała to pytanie. Nie spodziewała się tak otwartego i bezpośredniego pytania. Przez jakiś czas nie wiedziała, co powinna powiedzieć.
- Lexa... Nie będziemy ci mieć tego za złe. Powinnaś pomyśleć o sobie.
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy - dodał mężczyzna jakby w zamyśleniu. - Wywiązałaś się z tego.
Woods przez chwilę zastanawiała się nad tym, co przed chwilą usłyszała. Faktycznie nie była już związana przysięgą małżeńską, ale czy była w stanie to zaakceptować?
- Ma na imię Clarke. Artystka z powołania. Jest cudowna, ale... - po raz kolejny w powietrzu zawisła niedokończona sentencja.
- Ale ty wciąż nie otrząsnęłaś się po śmierci naszej córki - dokończył za nią Derrick. - Nie pozwól tylko, byś straciła przez to wspaniałą kobietę.
Lexa uśmiechnęła się lekko na tę uwagę. Faktycznie Griffin była wspaniała. Wydawała się nawet zbyt dobra, by mogła się z nią związać.
- W każdym razie, Lexa, odwiedź nas kiedyś. Przyjdź może na obiad. Jeśli chcesz możesz ze sobą zabrać tę dziewczynę - zaproponowała nagle kobieta.
Po raz kolejny Lexa została zaskoczona jej niesłychaną otwartością. W zasadzie to na pewno miło byłoby zasiąść do posiłku w rodzinnej atmosferze.
- Byłoby miło, ale nie wiem czy to dobry pomysł - odpowiedziała, nie będąc pewną czy powinna przyjąć propozycję.
- Oczywiście. Musiałaby się czuć nieswojo, ale ty musisz nas odwiedzić. Weszłaś już do naszej rodziny i tak łatwo z niej nie wyjdziesz - uprzedziła ją kobieta, a Woods była pewna tego, że jej teściowa naprawdę łatwo nie odpuści jej tego obiadu.
- Niech będzie. Wpadnę do was w najbliższym czasie - stwierdziła, uśmiechając się do niej.
- W takim razie ustalone. Przyrządzę twoją ulubioną pieczeń. I może lepiej zrezygnuj z samochodu... Derrick ciągle narzeka, że nie ma z kim wypić tych swoich nalewek...
Mężczyzna udawał, że nie dosłyszał ostatniej uwagi, ale zerknął na dziewczynę z nadzieją. Właściwie brakowało jej czasem tych poważnych rozmów przy jednej z nalewek domowej roboty. Chyba naprawdę powinna ich odwiedzić, bo sama również tego potrzebowała.
- Nie ma problemu. Zarezerwuję sobie dla was popołudnie.
Wymieniła z nimi jeszcze parę uwag dotyczących nadchodzącego rodzinnego obiadu po czym wróciła spokojnie do własnego domowego zacisza. Wciąż jednak myślami wracała do rozmowy mającej miejsce na cmentarzu. Postanowiła więc po raz kolejny ruszyć na strych w poszukiwaniu pamiętników Costii, które zawzięcie kartkowała usiadłszy pod jedną ze ścian. Przejeżdżała ostrożnie opuszkami palców po zapisanych pochyłym pismem liniach tekstu. Przewróciła kolejną stronę i natrafiła na wpis z dnia ich ślubu... Doskonale pamiętała jak nakryła ukochaną z samego rana na pisaniu. Natychmiast zamknęła notatnik, uprzednio oblewając go pitą herbatą. Napój zabarwił papier, który pod jego wpływem stał się również pofałdowany i wybrzuszony. Autorka zapisanych słów za wszelką cenę broniła swoich spisanych myśli. Nie chciała pokazać jej tego, co widniało w pamiętniku. Cały czas rumieniąc się ze wstydu, wróciła do sypialni, gdzie ukryła swój niepozorny kajecik w jednej ze swoich kryjówek. Teraz po raz pierwszy Lexa mogła przeczytać myśli, które towarzyszyły jej żonie tamtego dnia.

Tylko kilka godzin dzieli mnie od zostania żoną najcudowniejszej kobiety jaką kiedykolwiek poznałam. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy: niepozorną szatynkę, stroniącą od ludzi i pochłoniętą zupełnie w swoim własnym świecie, nawet nie spodziewałam się, że nasza wspólna historia przybierze taki obrót.
Lexa jest cudowna. Zasługuje na wszystkie skarby tego świata. Sama zapewne by temu zaprzeczyła. Już taka jest. Nie docenia siebie. Udaje silną, a tak naprawdę jest najwrażliwszym człowiekiem o złotym sercu. Kocham ją nad życie. Właśnie ona sprawia, że czuję się szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Mam nadzieję, że ona czuje się tak samo.
Mam wrażenie, że piszę w tej chwili głupoty, które godne są zakochanej licealistki, która dopiero poznaje co to miłość, a nie coś, mogłoby wyjść spod pióra młodej kobiety. Wkrótce żony...
Prawda jest jednak taka, że pomimo tych wszystkich lat nadal jestem w niej szaleńczo zakochana. Zupełnie jak na samym początku i oby to nigdy się nie zmieniło. Liczy się dla mnie jedynie szczęście Lexy. Nawet jeśli nie miałoby być ono naszym wspólnym. Ktoś kiedyś rzekł, że kochać to znaczy pozwolić komuś odejść. Może i to niezbyt szczęsny cytat do przywoływania przed własnym ślubem, ale... myślę, że to prawda. Poświęciłabym dla niej wszystko. Nawet siebie samą i własne szczęście. Wiem, że byłaby tego warta. Chciałabym tylko widzieć uśmiech na tych cudnych wargach, które dane mi było tyle razy całować. To takie cliché. Każdy tak mówi, ale jeśli Lexa kiedykolwiek zdecydowałaby o tym, że szczęście odnalazłaby przy boku kogoś innego to zaakceptowałabym to i przypatrywała się jej z daleka. Czuwając nad nią niczym jej anioł stróż. Z nią sens nabrał pewien łaciński cytat, na który kiedyś się natknęłam w jednej z książek. Nunc scio quit sit amor - teraz wiem czym jest miłość. To wszystko dzięki niej...

Lexa przeczytała cały wpis i nawet nie spostrzegła kiedy po raz pierwszy od dawna przestała panować nad emocjami. Łzy od kilku minut swobodnie spływały po jej policzkach doskonale wyrzeźbioną w twarzy ścieżką, a płacz niemiłosiernie ściskał gardło.
- Cholera jasna... Costia... - wykrztusiła, chowając twarz w dłoniach.
Skuliła się pod ścianą. Nie pamiętała kiedy ostatnio czuła się tak mała i krucha. Zdolna do załamania się pod ciężarem wszystkich tłumionych przez siebie emocji. Wyglądało na to, że po raz kolejny osobą, która je uwolniła była Costia. Costia i jej pozagrobowe błogosławieństwo, które miało pozwolić jej żyć dalej po niewyobrażalnej stracie.

Lexacoon ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz