Rozdział 22: Popołudniowa herbatka

3.1K 255 21
                                    

- Clarke Griffin, kiedyś na pewno cię zabiję - zagroziła Raven, trzymając w rękach całkiem sporych rozmiarów szopa, który wpatrywał się w nią swoimi czarnymi jak małe węgielki oczyma. Może i wyglądał słodko, ale dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że jest on złem wcielonym.
- Proszę cię. Tylko na jedną noc - błagała blondynka, składając ręce niczym do modlitwy.
- Dlaczego akurat ja?! Im nie możesz tego wcisnąć?! - krzyknęła Latynoska, wskazując za pomocą zwierzęcia na stojącą w pobliżu Octavię.
- Zapomnij. Mamy z Lincolnem już plany, a ty raczej będziesz siedzieć w domu - odparła Blake, miażdżąc tym samym wszelkie złudne nadzieje Reyes na odstąpienie szopa.
- Rav co ci szkodzi przyjąć go do siebie? - Griffin przez cały czas starała się przekonać swoją koleżankę do sprawowania opieki nad Augustusem.
- To mi szkodzi, że to szkodnik paskudny! Nie chcę mieć zdemolowanego mieszkania! - upierała się dalej pani mechanik po czym spojrzała na futerkowego, który zaczął się niespokojnie poruszać. - I nie patrz tak na mnie. Oczka kota ze Shreka ci nie pomogą, bandyto. Jesteś łobuz i kradziej. Taka jest prawda.
Oj z tą prawdą to nawet Clarke nie mogła się nie zgodzić. Gus naprawdę potrafił urządzić chaos w mieszkaniu, a wykradanie jedzenia opanował do perfekcji.
- Rav. Poratuj mnie proszę. Lexa... - zaczęła, ale Raven jej przerwała, doskonale zdając sobie sprawę z tego co usłyszy.
- Tak, tak. Lexa zabiera cię na randkę i właściwie wuj Wacław jeden wie kiedy wrócisz do domu. Zaserwuje ci takie nocne atrakcje, że nawet nie będziesz w stanie zajmować się panem szopowatym, a twoja najukochańsza przyjaciółka ma ci z tym pomóc. Po moim martwym trupie! Masz też innych znajomych!
Griffin już od dłuższego czasu stała w salonie Latynoski i starała się ją przekonać do tego, by zajęła się Gustusem. Niby miała także innych znajomych to fakt, ale z nimi nie miała pewności czy odbierze szopa żywego. Powoli traciła argumenty, których mogłaby użyć i sama zdawała sobie sprawę z tego, że wypada coraz mniej przekonująco, a w dodatku Octavia nie stanowiła dla niej żadnego wsparcia w żebraniu reyesowej dobroci. Zostało jej więc tylko jedno. Wbiła swoje bezradne spojrzenie w postać szatynki, która domyśliła się, co za chwilę się stanie.
- Clarke, nie. Nie rób tego - powiedziała, widząc jak w niebieskich oczach powoli zbierają się łzy.
- Raven... - załkała, pociągając przy tym nosem i starając się wyglądać niczym zagubiona sierota, poszukująca rodziców.
- Jezus Maria, nie... - Reyes na próżno, odwracała głowę od tego widoku. W końcu warknęła coś pod nosem, wiedząc, że będzie żałować swoich następnych słów. - No dobra. Zrobię to.
Blondynka niemal natychmiast się rozpromieniła i rzuciła się swojej przyjaciółce na szyję. Tak, by nic nie stało się zwierzakowi.
- Dzięki Rae. Jesteś najlepsza. Kocham cię - powiedziała jednym tchem, tuląc się do Latynoski.
- Jestem dla ciebie za dobra, Griffin. Kiedyś to się skończy - wymruczała cicho.
Clarke nie przejmowała się jednak tymi zapewnieniami i usiadła na kanapie tuż obok rozbawionej całą sytuacją Blake. Przynajmniej teraz mogły porozmawiać jak cywilizowani ludzie zamiast kłócić się o szopa, który teraz radośnie biegał po mieszkaniu.
- Wnioskuję, że pomiędzy tobą i Lexą już wszystko w porządku - odezwała się brunetka, a gospodyni w tym czasie zajęła się przynoszeniem z kuchni kubków z herbatą oraz talerzyka z ciasteczkami.
- Odbyłyśmy niedawno dosyć szczerą rozmowę i to trochę pomogło - odpowiedziała, sięgając po jedną ze słodkości wniesionych przez Reyes.
- Teraz tylko czekać ich ślubu i założenia hodowli szopów - mruknęła Latynoska, opadając na kanapę po drugiej stronie blondynki.
- To nie jest takie proste... - wymamrotała Griffin, gryząc ciastko.
Oczywiście każda szanująca siebie przyjaciółka musiała znać pełne szczegóły wszystkich wydarzeń i nie inaczej było także w tym przypadku.
- Niby czemu nie jest proste? - zapytała jeszcze Raven. - Wiem, że ślub tak od razu to zły pomysł, ale i tak kiedyś go weźmiecie.
- Lexa już miała jeden - dodała cicho blondynka zupełnie jakby liczyła na to, że jej słowa przejdą bez echa.
Jak zwykle jednak się przeliczyła. Chociaż jedyną, która zareagowała na jej wypowiedź okazała się szatynka.
- Co? Powtórz, bo chyba nie dosłyszałam, co tam mamroczesz - zapytała, spoglądając na nią z przestrachem.
- Lexa miała kiedyś żonę. Zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku - wytłumaczyła chociaż te słowa wyjątkowo ciężko przeszły jej przez gardło.
Reyes odetchnęła z ulgą, trzymając dłoń na sercu. Griffin posłała jej zdziwione spojrzenie spod uniesionej brwi, zastanawiając się co też było powodem jej zachowania.
- Bogu dzięki. Już myślałam, że ma żonę gdzieś w Argentynie, a wraz z nią pięcioletniego syna o imieniu Jorge - powiedziała na jednym wydechu.
- Skąd ci się te głupoty biorą to ja nie wiem - Octavia teatralnie przewróciła oczami i skupiła ponownie swoją uwagę na blondynce. - I co w związku z tym, Clarke?
To pytanie wydało jej się naprawdę dziwne. Być może dlatego, że nie znała na nie innej odpowiedzi niż wieloznaczne to skomplikowane. Jednak skoro Blake ją o to spytała to znaczyło to, że miała przed sobą kilka różnych rozwiązań.
- Ona ją nadal kocha... - odparła cicho, podciągając kolana pod brodę i oplatając je ramionami. - Ciągle nosi przy sobie obrączkę. Nie na palcu tylko na łańcuszku jakby się bała, że ją zgubi.
Pozostałe dwie dziewczyny wymieniły skonsternowane spojrzenia ponad głową blondynki. Dotychczas wydawało im się, że wszystko idzie dobrze i nie napotkają na zbyt wiele przeszkód w drodze do ich szczęścia.
- Skąd wiesz? Z tego co zauważyłam bardzo jej na tobie zależy. Może to zwykła pamiątka, przyzwyczajenie - powiedziała brunetka, starając się znaleźć dobre wytłumaczenie.
- Nie zaprzeczyła jak zapytałam tylko zmieniła temat - burknęła niewyraźnie, wbijając wzrok w przestrzeń.
- Zapytałaś ją o to? Clarke tak się nie robi! - krzyknęła Blake, a Latynoska również ją wsparła swoim głosem.
- Niby co miała ci powiedzieć, Clarke? Nie, moja żona nie żyje także do diabła z nią. Chodźmy się lepiej chędożyć?!
- Przeraża mnie sposób w jaki to ujęłaś, ale Raven ma rację. Jakiej odpowiedzi się od niej spodziewałaś?
Griffin jęknęła zrozpaczona, starając się zwinąć w kłębek i nie pokazywać się światu. Od dawna nie była tak zawstydzona jak w tej chwili i najgorsze, że nie mogła uciec od swoich przyjaciółek, które jak zwykle miały rację. Jeszcze raz wróciła myślami do tego momentu, gdy Lexa ukrywszy twarz w dłoniach zakończyła ich rozmowę. W sumie mogła powiedzieć, że tęskni za Costią, co byłoby zrozumiałe. Ta cisza, która zaległa na chwilę po zadanym pytaniu była zdecydowanie zbyt bolesna i najlepiej świadczyła o uczuciach Woods.
- Czego się boisz Clarke? - usłyszała tuż przy swoim uchu głos Octavii.
- Boję się tego, że nigdy nie przestanie jej kochać. Tego, że nie będzie już w stanie pokochać kogokolwiek innego... - odpowiedziała, unikając wzroku koleżanek, które spojrzały na siebie oniemiałe.
- A ty ją kochasz, Clarke? - zapytała O, przyglądając się Reyes, która o dziwo milczała.
- Nawet jeśli nie to... chyba zaczynam - odpowiedziała powoli z wyraźnym wahaniem w głosie. - I nie chcę, by za każdym razem, gdy będzie mnie dotykać czy całować widziała przed oczami ją zamiast mnie.
Brunetka nigdy nie znajdowała się w podobnej sytuacji, ale potrafiła zrozumieć jej obawy. Myśl o nieodwzajemnionym uczuciu była przerażająca. Tym bardziej, że rywalką w miłości blondynki była całkowicie nieznana jej osoba, z którą nie mogła się nijak zmierzyć.
- Clarke. Pamiętasz śmierć Maxwella? - zapytała nagle Raven, a niebieskooka wbiła w nią zdziwione spojrzenie. Co takiego miał wspólnego jej zdechły labrador z jej obecnym życiem miłosnym?
- Pamiętam, ale do czego zmierzasz?
- Strasznie za nim płakałaś. Rodzice potem kupili ci kolejnego psa... - kontynuowała Latynoska.
- Tak. Doobiego...
Clarke była małą dziewczynką, gdy jej czworonożny przyjaciel, który zawsze jej wiernie towarzyszył opuścił ten ziemski padół. Była załamana, a rodzice postanowili znaleźć jej innego pupila, gdy tylko minął jej najcięższy okres żałoby.
- Dalej kochałaś Maxwella, prawda? Jednak to nie przeszkodziło ci w pokochaniu Doobiego. Wciąż tęskniłaś i pamiętałaś o swoim pierwszym psie - stwierdziła Reyes, a Blake przyglądała się jej z dziwnym zainteresowaniem.
- Czekaj... Czy ty właśnie porównujesz Clarke do psa? - spytała, marszcząc brwi.
- Tak, nieważne. W każdym razie, Clarke, nie porównywałaś Doobiego z Maxwellem i kochałaś go za to kim był.
Griffin wciąż starała się samodzielnie przetworzyć sytuację, którą jej kochane przyjaciółki starały się jak najbardziej uprościć.
- Właśnie. Costia była wspaniałą kobietą, ale ty też nią jesteś. Nie konkuruj z nią i po prostu bądź sobą - poleciła jej Octavia, kładąc jej dłoń na ramieniu.
Blondynka drgnęła na dźwięk wymówionego przez nią imienia. Od razu podniosła głowę opartą o kolana i wyprostowała się niczym surykatka patrolująca teren.
- Costia? Wiedziałaś o niej, O? Skąd? - spytała z wyrzutem, ale po chwili odpowiedź wydała się jej aż nadto oczywista. - Lincoln.
Brunetka skinęła głową. Nie zamierzała teraz zaprzeczać.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś? - zapytała jeszcze Clarke, unosząc głos zupełnie nie panując już nad jego brzmieniem.
- Lincoln mnie prosił. Ponadto to nie była moja sprawa. Zresztą, gdybyś wcześniej się o niej dowiedziała to od razu byś sobie odpuściła Lexę.
Może i była to prawda. Wbrew temu, co sądzili o niej inni, Clarke często brakowało wiary w siebie. Zwłaszcza jeśli chodziło o strefę uczuciową, która w jej wypadku była smutnym pobojowiskiem. Z żadnego jej związku dotychczas nic dobrego nie wyszło.
- Żona to coś innego niż pies - mruknęła w końcu, a dwie pozostałe dziewczyny zastanowiły się jakim cudem zamieniły podekscytowaną randką blondynkę w depresyjnego człowieka.
- Jeśli nie chcesz biernie czekać na rozwój wypadków to staraj się ją zdobyć. Walcz o kawałek jej serca każdego dnia - powiedziała jeszcze Latynoska, zakładając pasmo niesfornych włosów za ucho blondynki.
Przez chwilę Clarke uśmiechnęła się do niej, a Raven odwzajemniła jej gest. Octavia chciała jeszcze coś dodać, ale w panującej ciszy rozległ się przeraźliwy hałas dobiegający z kuchni. Reyes zbladła i pobiegła z mocno bijącym sercem do owego pomieszczenia, gdzie po chwili słyszalne było głośne zawodzenie po hiszpańsku.
- Madre de Dios! CLARKE! - wrzasnęła szatynka z morderczą nutą w głosie.
Pozostała na kanapie dwójka podążyła krokami gospodyni. Tylko po to, by zobaczyć na kuchennej podłodze grubą warstwę matowego szkła i Augustusa bujającego się na drzwiach od szafki, skrywającej niegdyś reyesową kolekcję kubków. Szop najwyraźniej urządzał sobie małą wspinaczkę, która zakończyła się nieszczęśliwie.
- Clarke Griffin, zabiję cię - oświadczyła poważnie Raven głosem całkowicie wypranym z emocji. - Te voy a arrancar la piel...
- Może lepiej idź szykować się na randkę póki jeszcze żyjesz - zaproponowała Blake, którą cała sytuacja wyraźnie bawiła.
Clarke skinęła głową. Wolała nie zostawać dłużej w domu Reyes, która właśnie zagroziła jej po hiszpańsku obdarciem ze skóry. Wolała nie drażnić jej swoim widokiem. Zwłaszcza, że już zostawiała jej szopa. Pożegnała się szybko i postanowiła wrócić do domu, by przygotować się na wieczorne spotkanie z Woods.

Lexacoon ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz