19. Relax, Justin

Start from the beginning
                                    

Całowała mnie, gdy równocześnie kołysaliśmy się w rytm muzyki. Mógłbym tak trwać i trwać, jednak w końcu odsunęła sie...

Stanęła kawałek dalej, gdy ja tylko na nia patrzyłem. Była perfekcyjnym obrazem, który napewno zapamiętam do końca życia.

Chodzący ideał, jak nazywałem ją na początku.

I pomyśleć że ona jeździ Hammerem. W tym wydaniu powinna jeździć Lexusem albo inną limuzyną.

- Może by tak gdzieś wyskoczyć? - odezwała się po chwili ciszy.

Wiedziałem że tą noc zapamiętam na długo.

Po krótkiej przejażdżce autobusem, znaleźliśmy się w Luna. Jest to klub na Bronxie. Nigdy tam nie byłem, ale Lizzy stwierdziła że ma nosa do fajnych miejscówek i napewno będziemy się dobrze bawić.

Przy wejściu, jak zwykle, surowym spojrzeniem powitał nas ochroniarz. Ten był czarnoskóry, o sylwetce typowego goryla.

- Cześć. Dawno się nie widzieliśmy... - powiedziała Lizzy. Gdy tylko ten facet ją zobaczył, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wyglądał już mniej złowrogo.

- Lizzy. Kopę lat! - Przytulili się do siebie, po czym zaczęli coś szeptać.

Doskonale wiedziałem o co chodzi. Przecież my jesteśmy w liceum, 3 klasa! 19 lat!

- Wchodźcie - usłyszałem cichy głos ochroniarza. Lizzy zawołała mnie i pociagnęła do wewnątrz przez przeszklone drzwi.

Z szatni, z której nie skorzystaliśmy, przeszliśmy do jednego z pomieszczeń klubu. Oświetlało je niebieskie światło, a perfumy wielu obecnych tam kobiet mieszały się w atmosferze. Był zakaz palenia, przynajmniej nie śmierdziało fajami.

Stoliki z krzesłami barowymi po prawej stronie były pozajmowane. Przy barze, który świecił neonem, wolny był tylko jeden stołek. Chyba ten klub jest popularny.

- Skąd znasz tego ochroniarza? - zapytałem Lizzy, gdy szliśmy do następnego pomieszczenia. Muzyka tu nie była głośna, można było swobodnie rozmawiać mimo elektronicznej sieczki lecącej z głośników.

- Alfredo... Byłam tu już kiedyś. Z Michaelem. Jego znajomy - odpowiedziała dziewczyna.

- Z Michaelem? - zapytałem, a w myślach od razu przypomniałem sobie słowa tego chłopaka. Żeby uważać na Liz, bo nie jest warta zachodu i rzuci cię zanim sie rozkręcisz.

Atmosfera tego miejsca była dla mnie nierzeczywista. Może dlatego że nie bywam w klubach. Ale w następnym pomieszczeniu poczułem się nieswojo. Przez szerokie drzwi weszliśmy do kolejnego pokoju, o wiele większego... i tłocznego.

Niczym sardynki w puszcze, ludzie ściśnięci ocierali się o siebie i wyginali ciała w tańcu. Pary, single, szukający szczęścia eleganccy mężczyźni po 40tce, nawet tacy. Lizzy pociągneła mnie w ten tłum.

Obijając się o wiele pośladków i ud, w końcu znalazłem wolny kawałek podłogi. Lizzy zaczeła skakać obok mnie, dobrze się bawiąc przy głośnej muzyce. Mi, akurat ona nie odpowiadała.

- Mogliby puścic coś wolniejszego... - pomyślałem.

Spojrzałem na Lizzy i z bólem serca, zaproponowałem "Może pójdziemy sie napić?".

Widziałem jak dobrze sie bawi i nie chciałem jej tego psuć. Ciekawiło mnie, czy dziewczyna ma tu takie układy żeby załątwić drinka?

Na szczęście, za barem krzątała się młoda dziewczyna. Może byłą niewiele starsza od nas. Włosy spięte w kucyk, eleganckie czarno białe ubranie i delikatne rysy twarzy.

- Cześć Anette - Zagadała Lizzy, siadając na stołku barowym. Na szczęście, jakaś para już wyszła, zwalniając dwa miejsca. Usiadłem obok mojej partnerki.

- Anette, zrobisz nam Sex On The Beach? - zapytała Lizzy, machając trzymanym w dłoni banknotem.

- Nowy chłopak? - Barmanka odezwała się po raz pierwszy, przelotnie na mnie zerkając. Zatrzymała wzrok na Liz.

- Tak, tak... Justin.

Wokół panowały gwarne rozmowy, jednak usłyszałem słowa dziewczyny gdy podała mi ręke.

- Anette Malinsky, miło mi - powiedziała. Zabrała się również za mieszanie naszych drinków. Po dosłownie chwili, kieliszki napełnione do pełna bladoróżowym napojem stały przed nami. W obu były czarne słomki.

- I jak, podoba ci sie tu? - zapytała Lizzy, zgrabnie i z gracja ujmując kieliszek. Pociągnęła przez słomkę.

- Wiesz... jest fajnie - odparłem. Przecież nie powiem jej że czuję sie tu obco? I mój strój chyba nieco odbiega od standardów.

Zobaczyłem na twarzy Liz tajemniczy uśmieszek. Sięgnęła po coś do małej torebki na łańcuszku, która miała ze sobą.

Patrzyłem jak wyjmuje mała tabletkę. Rozgryza ją na pół.

Zbliżała się do mnie, po czym wprost w moje usta wyszeptała "Rozluźnij się, Justin".

Pocałowała mnie, wpychając w moje usta połowę tabletki. Połknąłem, pytając dopiero po fakcie co to.

Liz pociągnęła łyk drinka. Uśmiechnęła się szeroko, odpowiadając "Ekstaza".

Znów się napiłem, patrząc jak zajebiście wygląda moja dziewczyna. I wiedziałem, że zabawa dopiero się zaczyna.


Cześć. Mam nadzieję że rozdział wam sie podoba. Nasi bohaterowie poszli na randkę. Jak myślicie, jaki będzie jej finał? ;p

Do następnego, trzymajcie się :)










When i see your face... JB Fan FictionWhere stories live. Discover now