Rozdział 14

6.1K 495 313
                                    

- Właśnie wkraczamy na dzikie tereny. Musimy dojść do tamtej góry. Za niespełna dwa dni powinniśmy dotrzeć do Podziemnego Miasta - oznajmił Ethan.

Tak jak było zapowiedziane, wyruszyliśmy z samego rana. Robiliśmy tylko krótkie postoje, aby konie mogły odpocząć.

Spojrzałam na górę, o której mówił chłopak. Stwierdzenie, że była duża, to ogromne niedopowiedzenie. Jej szczyt znikał wśród chmur, a podnóże było skryte we mgle. Ciągnęła się na całej linii horyzontu.

W życiu nie widziałam czegoś takiego.

- Co to są te dzikie tereny? - zapytałam.

- To tereny nienależące do żadnego władcy - odpowiedział Nathaniel. - To właśnie tu rozegrała się wielka wojna między ludźmi a smokami. Od tamtej pory ziemia jest jałowa, a w powietrzu wciąż czuć dym i siarkę.

- Swoją drogą, jest to idealne miejsce dla demonów i innych tego rodzaju maszkar, dlatego bądźcie czujni. Zbyt dużo istot zostało tu brutalnie zabitych. Nic nie jest takie, jakie się wydaje - dodał brunet.

Rozejrzałam się dookoła. Faktycznie, różnica była kolosalna. Jeszcze kilkaset metrów wcześniej ziemia była pokryta trawą i rosły na niej rozmaite rośliny.

A teraz?

Spod końskich kopyt wydobywały się tumany czerwonego pyłu. Ziemia przypomniała ni to skałę, ni to piach. Nie było tu ani jednej rośliny, nawet owady poznikały.

Powietrze drażniło gardło. Czułam, jak pieką mnie oczy. Co jakiś czas mijaliśmy sterty kości bądź rozległe ruiny, zapewne pozostałości sprzed czasów wojny.

Ethan pokierował konia tak, że teraz jechał tuż obok nas.

- Legenda głosi, że podczas walki przelano tyle krwi, iż ziemia nie była w stanie się jej pozbyć - mruknął, a w jego zielonych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. - Dlatego jest taka czerwona.

Przełknęłam z trudem ślinę. To nie tak, że się bałam, ale z pewnością odczuwałam niepokój. Każda komórka mojego ciała podpowiadała mi, abym jak najszybciej zostawiła to miejsce za sobą.

Nagle usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk. Miałam wrażenie, że krew zastygła mi w żyłach.

Słyszałam ludzi, których obdzierano żywcem ze skóry oraz takich, którym wyrywano powoli różne części ciała, jednak żaden krzyk nie był tak potworny, jak ten.

- Zaczekajcie tu - rozkazał Ethan i skierował się pieszo w stronę ruin, z których dochodził dźwięk.

Zburzone mury i stosy śmieci tworzyły prawdziwy labirynt.

- Co za idiota, chyba go pogięło, jeśli myśli, że pójdzie tam sam -warknął Nathaniel, również schodząc z konia. Spojrzał na mnie. - Gdyby coś się działo, uciekaj. Nie czekaj na nas - powiedział i pobiegł za przyjacielem. Już po chwili zniknął mi z oczu.

Zostałam sama z końmi. Nie byłam pewna co robić. Czekać na nich czy ruszyć ich śladem?

Krzyk rozległ się ponownie, a ja podjęłam decyzję. W życiu bym sobie nie darowała, gdyby coś im się stało.

- Zostańcie tutaj, okej? - mruknęłam do zwierząt z nadzieją, że nie uciekną.

Pobiegłam w stronę ruin, wyciągając przy okazji miecz, który kilka dni temu pożyczył mi blondyn. Nie najlepiej leżał mi w dłoni, ale nic lepszego nie miałam.

Od czasu do czasu ten potworny dźwięk się powtarzał, dlatego wiedziałam mniej więcej, gdzie miałam iść, jednak zajęło mi to trochę czasu.

Dziedzictwo FeniksaМесто, где живут истории. Откройте их для себя