Rozdział 3

8.7K 671 181
                                    

Wstaliśmy z samego rana, słońce dopiero zaczęło wschodzić. Weszło do nas ośmiu uzbrojonych mężczyzn oraz cztery postacie w czarnych pelerynach. Nie byłam w stanie rozróżnić płci, ponieważ twarze zakrywały kaptury, natomiast wyczułam, że cała czwórka była magami. Wnioskując po sile, z jaką ich aura dawała o sobie znać, na pewno nie byli nowicjuszami.

Do szopy weszło jeszcze dwóch mężczyzn, tym razem niosących średniej wielkości naczynie, coś na kształt dzbana. Kiedy postawili go na ziemi, po pomieszczeniu rozniósł się cudny zapach, aż ślinka leciała... Jak na sygnał, wszystkim zaczęło burczeć w brzuchach. Uzmysłowiłam sobie, że ostatni raz jadłam ponad trzy dni temu.

Łowcy niewolników wyszli, a my zostaliśmy sami.

Właśnie wtedy zaczęła się masakra.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, każdy zaczął biec w stronę dzbana. Było nas około osiemnastu, więc szybko zajęło zorientowanie się każdemu, że kogoś może ominąć ten cudny posiłek. Wpierw ludzie zaczęli się przepychać, jednak gdy to nie pomogło, doszło do rękoczynów. Ci, którzy leżeli na ziemi, próbowali jak najszybciej się odczołgać, bo inaczej groziło im stratowanie. Nikt nie patrzył na innych. Każdy myślał o sobie.

A co gorsze, ja też myślałam tylko o sobie.

Ruszyłam przed siebie, odciągając jakąś blondynkę na bok. Krzyknęła z bólu, gdy poczuła, jak moje paznokcie przebijają jej skórę. Nie panując nad sobą, wykręciłam jej rękę. Usłyszałam trzask łamanych kości.

Jedna z głowy.

Szłam dalej przed siebie. Im bliżej byłam, tym bardziej agresywna się stawałam. Chwyciłam kolejną dziewczynę za włosy, odciągając ją od mojego celu. W ręku została mi garść rudych kłaków. Zostało mi jeszcze może z sześć kroków, gdy przede mną pojawił się nowy napastnik. Tym razem był to chłopak i to nie byle jaki. Dokładnie ten sam, któremu wczoraj skopałam tyłek. No... Może nie do końca ja go skopałam, ale jednak!

Czarnowłosy wziął zamach, a ja schyliłam się szybko, aby uniknąć jego pięści. Robiąc unik, podcięłam mojemu przeciwnikowi nogi. Gdy tylko upadł, usiadłam na nim okrakiem, chwyciłam jego głowę, łapiąc go przy skroniach, i uderzyłam mocno o ziemię. Chłopak znieruchomiał, a oczy uciekły mu w tył głowy.

Podczas tego całego brutalnego spaceru, zarobiłam sporo siniaków i zadrapań, jednak nie zwracałam na to większej uwagi, zbyt pochłonięta myślą o jedzeniu. W ustach czułam smak krwi. Ktoś rozciął mi wargę, ale nawet nie wiem kto i kiedy.

Byłam dosłownie o krok od celu, nikt nie stał mi na drodze, gdy nagle poczułam, jak czyjeś silne ramiona oplatają mnie od tyłu. Moje stopy straciły kontakt z ziemią, a to, o co tak walczyłam, zaczęło się ode mnie oddalać. A właściwie to ktoś oddalał mnie...

Kopałam i wierzgałam. Byłam pewna, że napastnik to poczuł. Czułam, jak napina mięśnie i syczy z bólu, jednak ani na moment nie poluzował uścisku. Gdy znaleźliśmy się w najdalszym kącie budynku, trochę się uspokoiłam. I tak już nic nie wskóram. Przez tego gnoja pewnie nawet nie załapię się na ochłapy.

Odwróciłam się w stronę mojego "porywacza" z zamiarem przyłożenia mu w twarz, jednak z łatwością zablokował mój cios, krępując przy okazji moje nadgarstki swoimi smukłymi palcami.

Napotkałam intensywne spojrzenie cudnie błękitnych oczu. Widziałam w nich spokój i determinację.

- Annael, uspokój się. To nie jesteś ty - powiedział chłopak, z naciskiem na ostatnie zdanie.

Moja złość powoli zaczęła mijać. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać ból, pulsujący z poobijanych i podrapanych miejsc, o wardze już nie wspominając. Czułam, jak powoli mi puchnie.

Dziedzictwo FeniksaWhere stories live. Discover now