Rozdział 2

10.2K 675 334
                                    

Nie byłam pewna, jak długo jechaliśmy, ale gdy pozwolono nam wyjść z powozu, na dworze było już ciemno. Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
Przez ten czas zdążyłam lepiej poznać Zoe. Okazało się, że mamy ze sobą wiele tematów do rozmowy.

Gdy wszystkie dziewczyny wyszły już z powozu, podszedł do nas mężczyzna, przykuwając nas do jednego długiego łańcucha, abyśmy nie próbowały uciec. Zaczął ciągnąć nas w kierunku szopy, która stała nieopodal. Nie była ona zbyt wielka, a dach wyglądał jak ser. Nie. Nie taki żółty. Taki dziurawy.
Miałam tylko nadzieję, że nie będzie padać.

Rozejrzałam się dookoła, próbując opracować jakiś plan ucieczki. Znajdowaliśmy się na wielkiej polanie. Zniszczona szopa była jedynym budynkiem w zasięgu wzroku. Z trzech stron otaczał ją las. Między drzewami udało mi się dostrzec wąską dróżkę, zapewne którą będziemy jutro jechać.

Gdy dotarliśmy do szopy, mężczyzna zaczął siłować się z wielką, mosiężną kłódką. Podczas tej nierównej walki na polanę wjechał jeszcze jeden wóz. Czyżby kolejne dziewczyny wzięte do niewoli?
Nie zdążyłam jednak sprawdzić, ponieważ pan gburowaty zaczął odpinać nas od łańcucha i po kolei wrzucać do środka budynku. Nie powiem, że był delikatny, ale przynajmniej uwolnił nam ręce. Poczułam, jak krew powoli dopływa do moich zdrętwiałych kończyn.

Pocierając nadgarstki, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Chociaż właściwie nie było po czym się rozglądać. Nie było tu nic oprócz wielkich stogów siana. Widziałam, jak dziewczyny zajmują sobie miejsca, więc zrobiłam to samo.
Siano śmierdziało stęchlizną i było lekko wilgotne, jednak nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi - byłyśmy zbyt zmęczone na rozmyślanie o tak błahych sprawach.

Leżąc na sianie, usłyszałam na zewnątrz hałas. Wytężyłam słuch i już po chwili mogłam odróżnić poszczególne dźwięki. Jacyś ludzie walczyli ze sobą na sztylety bądź noże. Ciężko było stwierdzić, bo te odgłosy są do siebie bardzo podobne. Słyszałam też tupot wielu stóp i przyszło mi na myśl, że to pewnie dziewczyny z drugiego wozu postanowiły stawić opór i spróbować uciec.

Zamieszanie trwało może trzy minuty, aż nagle wszystko ucichło. Po chwili znowu ktoś mocował się z kłódką, drzwi się otworzyły, a do środka weszło kilku mężczyzn.

Więc stąd ta wrzawa! Wiadomo było przecież, że panowie mają to głupie poczucie godności i duma nie pozwoli im tak łatwo się poddać. Szkoda tylko, że z reguły używają samych mięśni, zamiast poruszyć trochę głową - są oczywiście wyjątki. W innym wypadku może nawet by coś wyszło z ich małego buntu.

Drzwi ponownie się zamknęły. Nowo przybyli zaczęli szukać sobie miejsc do spania, ale szło im to strasznie wolno. Czyżby byli tacy wybredni?

I nagle dotarło do mnie, że w szopie jest po prostu za mało miejsca i żeby każdy mógł się wyspać, musimy się trochę ścisnąć.
Nim zdążyłam zaproponować dziewczynom, abyśmy ułożyły się po jednej stronie budynku, a chłopcy zajęli drugą, poczułam, jak czyjaś ręka szarpie mnie do góry.

- To moje miejsce, znajdź sobie inne.

Głos, który bardziej przypominał warczenie wściekłego psa, należał do chłopaka o czarnych, długich włosach i równie ciemnych oczach. Był blady i miał lekko szpiczaste uszy, a takiej sylwetki pozazdrościłby mu niejeden mąż. Może w innych okolicznościach uznałabym go za przystojnego, ale teraz byłam po prostu wściekła i zmęczona, a on był jedną przeszkodą na mojej drodze, by położyć się w końcu spać.
Wystarczyło przecież poprosić! Może nawet bym mu odstąpiła miejsca, ale teraz poczucie godności mi na to nie pozwalało.

Chłopak wciąż trzymał moją koszulę, więc złapałam go za nadgarstek, próbując przesłać do jego ręki lekkie płomienie ognia. Szarpnęłam nią i wykręciłam za jego plecy, tym samym znajdując się za nim. Kiedy upadł na kolana, sycząc z bólu, puściłam go.
Sztuczka z ogniem widocznie zadziałała, bo chłopak miał lekko zaczerwienioną skórę.

Dziedzictwo FeniksaWhere stories live. Discover now