Rozdział 14 W naszych żyłach płynie krew zmieszana z kłamstwami

Start from the beginning
                                    

Wstaję od stolika, przez cały czas nie spuszczając wzroku z Angeli, która leniwie przeżuwa frytkę ze wzrokiem utkwionym w stojącą przed nią wodę. Jej wzrok nawet nie rejestruje momentu, gdy opuszczam stolik, a ona zostaje sama, jedynie w towarzystwie plastikowych tacek z jedzeniem.

Do końca przerwy pozostało niewiele czasu, jednakże wystarczająco, aby zdążyć na zbliżającą się lekcję filozofii. Popycham jedne z drewnianych drzwi na ciężkich zawiasach, a już w następnej chwili, moją twarz witają ciepłe promienie słońca i letni wiaterek, który rozwiewa moje włosy. Dziedziniec; to tutaj swoją przerwę spędza grupa uczniów, o której zapomniałam, tak zwani bezproblemowi, zwykli ludzie, którzy nie chcą należeć do żadnej z grup. Stołówka jest dla nich terytorium obrażającym ich poglądy. Dlatego przywłaszczyli sobie dziedziniec, na którym wszyscy są jedną wielką zbiorowością, bez żadnych przywilejów. Zazdroszczę im, każdy jest tu zajęty sobą i osobami, z którymi akurat prowadzi się konwersację, nikt nie zwraca uwagi na niską brunetkę zmierzającą w stronę błoni, gdzie za parę minut rozpoczną się lekcje. Nie da się beznamiętnie przejść przez błonie, nie kusząc się, chociażby na chwilę refleksji. Mądrze to wymyślił stary Flitwick, oryginalnie, na swój sposób.

Zza kępy krzaków, których dzikość przyprawia o ciarki na plecach, wystaje czubek, mieniącego się od słońca dachu, ze szkła. Szkła. Cała sala jest zbudowana na wzór oranżerii, której nie tylko dach jest ze szkła, a i ściany. Już stąd widzę, że garstka osób znajduje się już w środku. Niespiesznie dołączam do nich, opadając na miękki fotel, na samym końcu. Podoba mi się ten niecodzienny model klasy, gdzie zamiast niewygodnych drewnianych krzesełek, od których można dostać skoliozy, przesiadamy się na miękkie fotele, które ustawione są na wzór okręgu z pustym środkiem. Ławki są zbędne, tak samo, jak zeszyty. Wiedzę mamy mieć w głowie, a nie w zeszycie. Szkoda, że większość nauczycieli nie podziela takiego stylu nauki.

Klasa powoli się zapełnia, każdy zajmuje swoje stałe miejsce sprzed tygodnia, zostawiając jedne wolne. Te na samym środku, którego właścicielem jest Flitwick. Momentalnie wszystkie głosy milkną, gdy drzwi oranżerii się otwierają i wchodzi przez nie, już siwiejący profesor. Zajmuje swoje miejsce, siadając po turecku i swoimi bystrymi oczami przejeżdża po twarzy każdego z nas, bardzo dokładnie, zupełnie, jakby widział nas po raz pierwszy w życiu.

— Dzień dobry! — wita się z nami, na co większość odpowiada mu chóralnym głosem. — Z racji tego, że nie przygotowałem się dziś do lekcji, pójdziemy na żywioł — oznajmia, nasuwając okulary z nasady nosa. — Temat.

Wszyscy na słowo: „temat" zaczynają rzucać swoimi pomysłami.

— Miłość — krzyczy, dziewczyna przede mną.

— Muzułmanie!

— Aborcja!

— Trump!

— Wojna — woła ktoś bliżej profesora, z męskiego grona. Przesuwam wzrokiem po autorze tego tematu, ale nie on zwraca na dłużej moją uwagę, a siedzący obok niego chłopak. Aaron.

W jednej chwili wzbiera we mnie złość i po raz pierwszy przemawiam na tej lekcji:

— Kłamstwo — mówię, a wtedy wzrok wszystkich spoczywa na mnie, a najintensywniejszy należy do pary zdradzieckich zielonych oczu.

— Kłamstwo — podejmuje temat profesor. — Zgoda. Niech będzie.

Profesor wstaje i drżącą dłonią pisze drukowanymi literami słowo: KŁAMSTWO.

— Czym jest kłamstwo — pyta, a wtedy w powietrze wystrzela las rąk. — Victor — wskazuje rudowłosego chłopaka z przodu.

— Kłamstwo to przeciwieństwo prawdy; czyli coś niezgodne z faktami.

Moje NieboWhere stories live. Discover now