23

333 42 15
                                    

- Dzięki, postoje - powiedziałam ponuro, oparłam się o framugę drzwi i przyglądałam uważnie złotej czwórce siedzącej w salonie.

- Siadaj - podniósł głos, nie robiąc tym na mnie zbyt wielkiego wrażenia, pokiwałam przecząco głową, zostając na swoim miejscu.

- Kurwa siadaj - wstał i szarpnął mnie za rękę, powodując tym samym, że chcąc nie chcąc musiałam usiąść. Wiedziałam, że szykuje się poważna rozmowa, mój ojciec nigdy nie klął, był zawsze spokojnym i opanowanym człowiekiem. Przełknęłam głośno ślinę i wzięłam głęboki wdech, czekając jak powiedzą mi o co chodzi. Siedziałam w ciszy, nie miałam zamiaru się pierwsza wychylać.

- Demi, co się z Tobą dzieję? - odezwała się spokojnie moja matka, a ja rzuciłam jej pytające spojrzenie.

- Nie wróciłaś na noc...

- To chyba nie przestępstwo - przerwałam jej w połowie, mówiąc dość niegrzecznym tonem.

- Wiemy, że prowadzasz się z tym chłopakiem - tym razem głos po raz kolejny zabrał mój ojciec.

- I co z tego?  Przecież znacie go, był tutaj, polubiliście Joe - wzruszyłam ramionami, nadal nie rozumiejąc o co im chodzi.

- Ana i Adam wszystko nam o nim powiedzieli.

- Wszystko to znaczy co? - spojrzałam na rodziców, po to żeby po chwili przenieść wzrok na te dwie zdradzieckie szmaty.

- Bierze narkotyki, jest z rozbitej rodziny, mieszka z siostrą, miał i nadal ma problemy z prawem, nie jest stały w uczuciach...nie ma uczuć - moja najdroższa mamusia powiedziała mi wszystko, czego dowiedzieli się od tak zwanych przyjaciół. Prychnęłam głośnym, niekontrolowanym śmiechem, a oni wszyscy spojrzeli na mnie jak na chorą psychicznie.

- Wy chyba w to nie wierzycie - starałam się zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie.

- Dobrze wiesz, że to prawda - pierwszy raz odezwała się Ana, czym tylko podniosła mi ciśnienie.

- Zamknij się, Ciebie o zdanie nie pytałam - uciszyłam ją od razu, przenosząc wzrok ponownie na moich rodziców.

- Jak się odzywasz do Any - upomniał mnie ojciec.

- Tak jak na to zasługuje.

- Gdzie jest moja córka? Ta sprzed miesiąca, ta rozpromieniona dziewczyna, która cieszyła się życiem, narzekała na siostrę, co jest z Tobą - wstał i podszedł do mojego fotela.

- To takie wzruszające - udałam, że ocieram łezkę w kąciku oka.

- Wraz z matką i twoimi przyjaciółmi...

- Byłymi przyjaciółmi - poprawiłam go od razu.

- Przyjaciółmi... - znów powtórzył, więc nie zamierzałam tego przegrać.

- Byłymi przyjaciółmi.

- Przestań!  Więc zapisaliśmy Cię do psychologa - zaśmiałam się ironicznie od razu po tym, gdy usłyszałam jego słowa.

- Nie masz prawa, jestem pełnoletnia - wstałam, ale od razu znów zostałam posadzona na miejscu.

- Owszem rocznikowo masz już te swoje upragnione osiemnaście lat, ale niestety skarbie urodziny masz w sierpniu i wtedy będziesz odpowiadać za siebie, a aktualnie mamy maj - cholera, miał rację.

- Ale nie jestem jakimś pieprzonym dzieckiem, a co więcej nie jestem psycholem, żebyście ciągali mnie po jakiś czubach - podniosłam głos, wyczekując reakcji z ich strony.

- Do tego, oddaj telefon - odezwała się moja matka siedząc ciągle na kanapie.

- Nie ma nawet takiej możliwości - trzymałam kurczowo w ręku mojego skarba.

- Oddaj - ojciec wyciągnął dłoń do mnie, żebym umieściła na niej mojego iphona, ale ja tylko pokręciłam przecząco głową. Szarpnął moją ręką przez co, byłam zmuszona oddać mu go.

- Mam was wszystkich dość - wstałam patrząc na nich.

- Demi to dla twojego dobra - odezwała się cichutkim głosikiem ta szmata Ana.

- Stul pysk - warknęłam.

- Odzywaj się Demetrio - moja matka wstała z kanapy podchodząc do mnie.

- Wszyscy jesteście siebie warci - prychnęłam i poszłam na górę, trzasnęłam drzwiami, przekręciłam kluczyk i rzuciłam się na łóżko. Z moich oczu poleciały łzy, miałam dość wszystkiego. Moje życie ssało, dosłownie. Wszyscy, wszystko było przeciwko mnie. Znów wychodziło na to, że jedyne osoby, które miałam to Joe i Hope. Zaczęłam się zastanawiać jak mogę wyjść z domu niezauważona. Poczekałam cierpliwie do godziny dwudziestej drugiej, czyli momentu, gdy potwór śpi, matka siedzi w łazience i nakłada na twarz kolejne maski, myśląc że jest dla niej jeszcze ratunek, a ojciec leży w łóżku i czyta kolejne polityczne czasopismo. Założyłam czarne rurki, vansy, zwykły top i luźną szarą bluzę. Na głowę wsunęłam czapkę z daszkiem. Wyjęłam ze słoika moje ostatnie drobne oszczędności. Stanęłam przy drzwiach nasłuchując czy ktoś nie idzie korytarzem. Gdy już byłam pewna, że jest czystko delikatnie przekręciłam kluczyk w zamku, tak aby wytworzyć przy tym najmniejszy możliwy hałas. Otworzyłam drzwi, a wychodząc z pokoju, ponownie zamknęłam je na kluczyk, biorąc go ze sobą. Nie wiem jakim cudem, ale chyba w końcu odrobina szczęścia się do mnie uśmiechnęła, bo udało mi się wyjść. Na czapkę założyłam jeszcze kaptur, było ciemno, tak strasznie ciemno, a ja nie miałam telefonu, ani słuchawek. Bałam się, a raczej byłam przerażona. Na szczęście Joe nie mieszka daleko ode mnie. Wiem, że jeszcze rano płakałam przez niego, ale czego ja oczekiwałam? Że rzuci wszytskie dotychczasowe partnerki dla mnie? One mogą mu dać wiele, a ja jestem tylko gówniarą, która najprawdopodobniej nie umiałaby mu nawet dobrze obciągnąć. Po drodze weszłam do sklepu, wyjęłam kasę z kieszeni licząc dokładnie co do centa. Jeżeli dobrze zagospodaruje pieniędzmi starczy mi na piwo dla mnie, dla Hope i Joe. Podeszłam do kasy, przy której siedziała jakaś starsza Pani. Na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.

- Trzy piwka - rzuciłam drobne na blat, czekając jak poda mi towar.

- Dowód - prychnęła, nie podnosząc nawet tego swojego kupra z krzesła.

- Nie mam - powiedziałam krótko, myśląc że odpuści przez moją pewność siebie.

- Nie ma piwa - wzruszyła ramionami, wracając do rozwiązywania swojej żałosnej krzyżówki.

- Powiedziałam, że chce trzy piwa - podniosłam głos.

- Powiedziałam, że chce dowód - nawet nie uniosła wzroku, żeby na mnie spojrzeć.

- Jestem pełnoletnia, za czym idzie to, że mam prawo kupować alkohol - chciałam zabrzmieć jak najdorzalej, żeby zrobić na niej wrażenie.

- Jestem sprzedawcą, więc jak mam wątpliwości mam prawo zapytać o dowód - kontynuowała, wpisując kolejne hasła.

- Już zapytała Pani, teraz chce piwo - złapałam ją za słówko.

- Przynieś dowód, dostaniesz piwko - wkurwiłam się, agresywnym ruchem dłoni zgarnęłam pieniądze.

- Szmata - prychnęłam na odchodne. Trzasnęłam drzwiami od tej jej speluny najmocniej jak umiałam. Stwierdziłam, że po prostu dam te kasę Joe i on się przejdzie nam po piwa. Poszłam wprost pod ich blok. Stałam pod drzwiami pukając już kolejny raz. Pewnie pomyślałabym, że nikogo nie ma, ale z wewnątrz słychać było głośną muzykę. Pomyślałam, że pewnie nie słyszy, dobijającej się mnie, dlatego nacisnęłam klamkę i drzwi ustąpiły. Weszłam do środka, ale w salonie i w kuchni nikogo nie było. Od razu udałam się do pokoju Joe, weszłam i nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Dobry dzień!
Rozdział tak szybko, ponieważ....
Chce wam bardzo podziękować!
Ostatnio mówiłam wam, że jesteśmy na #667 miejscu w fanfiction, a teraz.... Mamy #292 miejsce!
BARDZO DZIĘKUJĘ !
No i z okazji jutrzejszych Walentynek, również pojawi się rozdział.
Bardzo, bardzo dziękuję!
Jak myślicie co zastała Demi?
Czy tylko mnie denerwują rodzice Demi? 

Who's That Boy/Did You Forget ||D.LovatoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz