Rozdział 18

168 12 2
                                    


-Mamy lot 1 listopada o 21:40-powiedział przeglądając oferty lotnicze jakiegoś lotniska.

-Czyli dzisiaj.

-Jak?-spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.

-Jest 1:41 nad ranem-wskazałam na zegarek na jego nadgarstku.

-No tak, mamy mało czasu.

-19 godzin i 59 minut-zaśmiałam się-Rezerwuj te bilety.

-Już rezerwuję-zaczął coś akceptować-Gotowe.

-Okey, to teraz napisz do Ashley'a i idziemy spać.

-Okey-wyjął z kieszeni telefon i wysłał sms-a do basisty.

-Ja jutro napiszę do mamy.

-Dobry pomysł, idź się ogarnij.

-Okey-wstałam z kanapy i pobiegłam na górę.

Zabrałam z sypialni nową bieliznę i piżamę. Weszłam do łazienki, przy okazji wypraszając z niej kota. Zmyłam makijaż, umyłam zęby i założyłam przygotowane ubrania. Prysznic wezmę jutro rano. Gotowa opuściłam pomieszczenie i skierowałam się w stronę sypialni. Andy, stał oparty o barierkę i czekał chyba aż do niego podejdę. No okey, niech mu będzie.

-Co tam skarbie?-zapytałam.

-Czekam aż wyjdzie moje słoneczko.

-Chodzi ci o kota? Wygoniłam go do sypialni.

-Pewnie pod łóżkiem siedzi. Czekałem na ciebie.

-Przecież wiem. Idź, łazienka już wolna.

-Okey-wszedł do pomieszczenia, a ja postanowiłam zakończyć swoją trasę do sypialni na wyznaczonym celu. Uchyliłam lekko drzwi i weszłam do środka. Ubrania położyłam na fotelu. Nie chce mi się ich teraz chować. Bezwładnie rzuciłam się na łóżko i okryłam puchową kołdrą. Po chwili do mojego towarzystwa dołączył Andy i Femme. Kocica położyła się obok mnie, biorąc przy tym przykład ze swojego pana. Pomiziałam ją chwilkę za uchem, a następnie próbowałam usnąć.

-Ej, Regina!

-Co się stało-powiedziałam zaspanym głosem.

-Nie dałaś mi buzi! Nie usnę bez tego! Jak możesz mi to robić? Ty wredna kobito!

-No dobrze-pocałowałam go i wtuliłam się w jego klatkę piersiową-Pasuje?

-Jak najbardziej. Dobranoc, Ginia.

-Dobranoc, Andrzej.

***

To jest twój ostatni dzień. Ostatnia noc. Rozumiesz? Jutro już cię nie będzie na tym jakże pięknym świecie. Zostawisz swojego chłopaka, przyjaciół, rodzinę.....WSZYSTKICH. Pójdziesz ze mną i będziesz skazana na to co ja. Na mierzenie się z codzienną walką i codzienne przegrywanie. Mękę i ból.....Nie zaznasz nigdy więcej uczucia prawdziwej miłości. Będziesz czuła tylko ból. TYLKO! A ten twój chłopaszek? Zajmą się nim odpowiedni ludzie. Nie pozostanie po nim nawet najmniejszy ślad. Zobaczysz! Nie ma czasu na przygotowania, idziesz ze mną!-podsunęła w moją stronę rękę. Długą, białą i zimną rękę. Nie chwyciłam jej. Jedyną myślą była ucieczka. Niespodziewanie zaczęłam biec. Biec, ile sił w nogach. Tylko po to, żeby ją zgubić. Nigdy więcej jej nie zobaczyć. Znalazłam się w wielkim lesie. Pobiegłam jeszcze trochę do miejsca, z którego słychać było jakieś przyjęcie? Zauważyłam chłopaka otoczonego mężczyznami, siedzącymi na czarnych koniach z włóczniami w rękach. Zaraz, moment.... To był Andy! Mój Andy. Bez zastanowienia podbiegłam do grupki ludzi i weszłam do środka o obejmując chłopaka w pasie.

When I was in heaven / Andy Biersack ✔Where stories live. Discover now