Pochopne decyzje

1.1K 109 89
                                    

*Camila pov*

   Siedzę na krzesełku w poczekalni i wpatruje się w drzwi ostrego dyżuru. Nie drgneły od siedmiu godzin. Nikt z tamtąt nie wychodził, ani nie wchodził. Świadomość, że Lauren leży tam już od tygodnia jest przerażająca. Chciałabym móc ją zobaczyć, dotknąć jej ręki. Chcę znowu usłyszeć jej piękny śmiech i lekko zachrypnięty głos. Chcę zobaczyć ten blask w jej nieziemskich szmaragdowych oczach. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu i niechętnie na niego spojrzałam.

od Mendes
Hej mała!
Słyszałem o "wypadku" twojej Lauren 😂 Żyje?

Po przeczytaniu wiadomość przepłyneła przeze mnie fala nienawiści i złości. Skąd on o tym wie? Może to wcale nie była jakaś dziewczyna, a ten dupek. Obiecał, że się zemścić.

do Mendes
ŻYJE!

od Mendes
Ooo szkoda, bo miałbym ją z głowy. No ale trudno jeszcze coś wymyślę 😘 Nie martw się będziesz widziała jej śmierć, a potem dam ci wybór skarbie. Albo będziesz ze mną, albo ciebie też zabije 😂😍 

Staram się opanować. Wdech i wydech. Zamknęłam oczy i zaczęłam płakać.
- Camila. - usłyszałam Ally. Otworzyłam oczy i spojrzałam na dziewczynę ocierając łzy rękawem.
- Coś z Lauren? - zapytałam niepewnie.
- Nie. Nic nie wiadomo. - spuściła głowę i kontynuowała.
- Powinnaś trochę odpocząć. Jedziemy do domu! - powiedziała smutno, ale stanowczo.
- Nigdzie się nie wybieram. - odwróciłam głowę i spojrzałam na zamknięte drzwi.
- Nie zostawię znowu Lauren, rozumiesz? - powiedziałam szybko.
- Camila rozumiem! Ale ty musisz odpocząć, bo znajdziesz się razem z Laur na tej cholernej sali. - usiadła obok mnie.
- Nie Ally ty właśnie nic nie rozumiesz! Wiesz ile bym dała, żeby być tam na tej cholernej sali zamiast Lauren?! - krzyknęłam i wstałam z krzesła.
- Camila nic nie mogłaś zrobić. - złapała mnie za rękę, a ja ją wyrwałam.
- Mogłam! I to wiele. Mogłam tam nie przyjechać. Mogłam dać jej spokojnie odejść. Mogłam jej nigdy nie narazić na spotkanie ze mną. I wiesz co mogłam?! - spojrzałam jej prosto w oczy.
- Co? - zapytała spokojnie.
- Mogłam się zabić! - krzyknęłam i upadłam na ziemię pod salą Lauren. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Wizja świata bez Lauren nie tylko mnie przeraża, ale i zabija.
- Camila... - moje przyjaciółki podeszły do mnie i przykucneły.
- Zostawcie mnie! Idzie stąd! Proszę. - powiedziałam z bólem serca. Odeszły. Zamknęłam oczy i chcę przypomnieć sobie jak najwięcej wspomnień z Lauren.
Siedzę przy stoliku na stołówce ze swoimi przyjaciółkami. Dinah i Normani zażarcie dyskutują o nowej piosence Beyoncé, a Ally wpatruje się w swój telefon. Spojrzałam na stolik przy samym oknie i jak zwykle nie zawiodłam się widokiem. Lauren Jauregui siedzi ze swoją paczką i dyskutują o czymś. Niestety z tej odległości nic nie słyszę. Ale coś się nie zgadza. Lauren jako "przewodnicząca" grupy łobuzów zawsze prowadziła z nimi jakąkolwiek rozmowę. A teraz jest jakaś nieobeca, nic nie mówi. Poprostu siedzi i wpatruje się w jakiś punkt za oknem. Coś jest nie tak. Dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę. Odruchowo spojrzałam na jej piękne szmaragdowe oczy, a potem na cudowne usta. Brunetka zmierzyła mnie wzrokiem i lekko się uśmiechnęła? Lauren Jauregui się uśmiechnęła? I to do mnie? Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć czy ktoś z jej paczki za mną był. Nikogo nie ma. Znowu spojrzałam na dziewczynę, ale ta znowu patrzyła na tajemniczy punkt za oknem.
Pamiętam to jak dziś. Był koniec zimy i Lauren pierwszy raz na mnie spojrzała.
Siedzę pod jakimś starym drzewie i próbuje zagrać coś na gitarze.
- Hej ty! Grajku. - usłyszałam szydercze śmiechy, odwróciłam głowę i zobaczyłam grupę szkolnych łobuzów.
- Czego znowu ode mnie chcecie? - zapytałam niepewnie.
- Ha ha ona myśli, że my coś od niej chcemy. - zaśmiał się Brad.
- Co my moglibyśmy chcieć od czegoś takiego jak ty?! - prychneła Olivia. Odwróciła się i zawołała.
- Hej Lauren chodź! Mamy tu małego skrzat. - machneła ręką, a moim oczom ukazała się zielonooka.
- Zostawcie mnie! - krzyknęłam.
- Zamknij mordę. - kopnął mnie Brad.
- Bard! - Lauren upomniała bruneta. Ten tylko się zaśmiała i wyrwał mi gitarę z rąk.
- Nie! Proszę to gitara po rodzicach... - nie zdążyłam dokończyć, gdy usłyszałam trzask i zobaczyłam moją gitarę w kawałkach. Zagryzłam dolną wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Co ty do kurwy robisz?! - Lauren podeszła do bruneta.
- No co? Właśnie się bawię. - zaśmiał się.
- Tak cię to bawi? Rozwaliłeś prawdopodobnie ostatnie wspomnienie o jej rodzicach! - dziewczyna pchneła go na pień drzewa.
- Lauren chill! - uniósł ręce do góry. Dziewczyna nie wytrzymała i uderzyła go najpierw pięścią w szczękę, a potem w brzuch. Chłopak skulił się.
- Pojebało cie Jauregui! - wstał i odszedł uderzając brunetke barkiem. Cała reszta odeszła spłoszona. Lauren spojrzała na mnie.
- Przykro mi. Jutro dostaniesz nową. - powiedziała i odeszła.
- Nie potrzebuje nowej... - powiedziałam już tylko do cienia brunetki.
Otworzyłam szeroko oczy i głośno westchnełam. Tak bardzo brakuje mi Lauren. Tak bardzo tęsknię.
Razem z moimi przyjaciółkami mamy zamiar wybrać się na imprezę do kolegi Ally z kółka matematycznego Noela.
- Dziewczyny nie chcę tam iść. Nie czuję się dzisiaj najlepiej. - szepnęłam.
- Jak zobaczysz tą Jauregui to ci przejdzie. - zaśmiała się Normani.
- Przestań! To, że raz się do mnie odezwała niczego nie oznacza. - spojrzałam na czarnoskórą.
- Stop! Gotowe? Idziemy do Noela. Nie wiem jak wy, ale mam ochotę wkońcu się zabawić. - powiedziała Ally.
Ile ja bym teraz dała, żeby się z tobą zobaczyć. Wstałam i podeszłam do okna. Księżyc wydaje się jakby stracił blask. Tak samo jak Lauren.
Piję kolejne już piwo i spoglądam na wszystkich poruszających się w rytm muzyki.
- Mogę usiąść obok ciebie? - podniosłam wzrok i zobaczyłam Shawna Mendesa z równoległej klasy. Uśmiechnął się szeroko.
- Taaak. - szepnęłam i odwróciłam wzrok od chłopaka.
- Jestem Shawn, a ty jesteś Camila prawda? - przedstawił mi się.
- Tak. - odpowiedziałam oschle.
- Rozumiem, że nie masz raczej ochoty że mną rozmawiać. - spuścił głowę i wstał z kanapy.
- Wyglądasz teraz jak zbity szczeniaczek... Słodki, ale zraniony. - zaśmiałam się cicho na co chłopak powrócił na swoje dawne miejsce.
- Sądzisz, że jestem słodki i zraniony? - zapytał patrząc mi w oczy. Znowu się zaśmiałam.
- Właśnie to powiedziałam bystrzacho. - szturchnełam go lekko. Wybuchnieliśmy śmiechem.
- O kogo ja tu mam! Ha Mendes. - usłyszałam najpiękniejszy głos na świecie. Przeszły nie ciarki.
- Czego chcesz Jauregui? - warknął.
- Ty już dobrze wiesz czego chce. Oddasz kasę i będziemy kwita. - odpowiedziała spokojnie. Nasze spojrzenia się spotkały.
- A ty na niego uważaj. - powiedziała bez emocjonalnie. Shawn wstał i pchnął brunetke. Ledwo złapała równowagę, ale opadła tylko na ścianę.
- Shawn przestań! - krzyknęłam i odsunełam chłopaka od Lauren. Spojrzałam w jej piękne i błyszczące oczy, dziewczyna poprawiła kurtkę.
- Żeby nie było, że nie ostrzegałam Camila. - wypowiedziała moje imię z gracją i odeszła.
Już wtedy Mendes pokazywał się ze złej strony. Jaka ja byłam głupia, że straciłam na niego tyle czasu. Może gdybym nie patrzyła na niego, dostrzegłabym spoglądającą na mnie Lauren wcześniej.
- Proszę o przejście! Odsunięcie się! - usłyszałam krzyki lekarzy biegnących na ostry dyżur. Gwałtownie się odwruciłam i pobiegłam za nimi.
- Nie. - poczułam jak ktoś łapie mnie za ręce i wtula do siebie, zaczęłam płakać.
- Ale jeżeli... Coś z Lauren?
- Już dobrze. Ciiiii... - powiedziała kobieta z poczekalni. Wtuliłam się w nią.
- Usiądźmy. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł...
- Camila, mam na imię Camila - uśmiechnęłam się lekko kobieta odwzajemniła.
- Ja jestem Caroline mów mi po imieniu słonko - objęła mnie ramieniem.
- Opowiedz mi o swojej dziewczynie. - poprosiła.
- Ma piękne szmaragdowe oczy i zniewalajacy uśmiech. A gdy się zaśmieje ty też masz ochotę się śmiać niezależnie od nastroju. Jest bardzo dobrą osobą. Zranioną zbyt wiele razy jak na swój wiek. W środku jest miłą, kochaną, towarzyską i spokojną osobą, ale pewne wydarzenia sprawiły że od śmierci mamy i samobójstwa taty z każdym dniem nakłada kolejną maskę, kolejną warstwę cementu broniącą ją przed złym światem. Jest aniołem który stanął na mojej drodze w momencie w którym najbardziej jej potrzebowałam. Jest przy mnie, gdy mam ataki paniki. Broni mnie przed światem jak rycerz broni księżniczkę. Taka właśnie jest moja Lauren... - spojrzałam na Caroline która miała łzy w oczach. Sama już na początku pozwoliłam sobie na słabość i zaczęłam płakać.
- Więc muszę przyznać, że twoja Lauren na ciebie zasługuje Camilo. - otarła łzy i się uśmiechnęła.
- Tak. Ona na mnie tak, ale ja na nią nie... - spuściłam głowę.
- Pani Caroline Smith? - podszedł do nas Pan doktor.
- Tak to ja. - kobieta wstała i podeszła do lekarza. Obserwowałam ich rozmowę próbując wyłapać jakieś słowa, ale mi się nie udało. Zobaczyłam jak Caroline osuwa się na podłogę przed lekarzem i zaczyna szlochać. Serce mi się łamie na samą myśl o śmierci jej syna, a to chyba właśnie się stało. Wstałam i podeszłam do kobiety lekko ją obejmując. Caroline wtuliła się we mnie i płakała. Nie to nie jest płacz to rozpacz. To rozpacz matki która straciła właśnie swoje jedyne dziecko.
- Caroline... Usiądźmy. - powiedziałam łamiącym głosem. Kobieta stanęła na nogi własnymi siłami i powlokła się na krzesełko. Spojrzałam na lekarza, który miał łzy w oczach. Zdjął okulary i wytarł oczy rękawem.
- Wiem, że to nie odpowiedni moment, ale wie Pan co z Lauren Jauregui? - zapytałam niepewnie patrząc ślepo przed siebie.
- Jej stan jest stabilny, tylko tyle mogę Ci powiedzieć na tą chwilę. Przykro mi. - mężczyzna poprawił plakietkę i uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. - spojrzałam ostatni raz na siwego mężczyznę i usiadłam obok Caroline. Kobieta cała się trzęsie. W jej pięknych błękitnym jak ocean oczach zgasł ostatni płomyk nadzieji. Twarz momentalnie stała się starsza i bez emocji. Uśmiech którym jeszcze pół godziny temu mnie obdażała zmienił się nie do poznania. Siedzę obok kompletnie innej osobie. Caroline straciła połowę siebie. Straciła sens życia.
- Camila. Mam cholerną nadzieję, że ciebie to nie spotka. Jesteście sobie pisane. Tu. Na ziemi. - powiedziała patrząc się przed siebie. Podażyłam wzrokiem za nią i zobaczyłam ten sam rysunek na który patrzyłam się kilka godzin temu.
- Wiesz Camila? Przypominacie mi ten księżyc i słońce. Jak Ben był mały moja mama opowiedziała mu opowieść o dwóch zakochanych duszach błądzących po niebie szukających schronienia i jedna utożsamia się z księżycem, a druga ze słońcem. Ich drogi zostają rozłączone. Ale co pewien czas mijają się i spoglądają na siebie z miłością. - szepnęła Caroline. Nie mogłam przestać patrzeć na ten rysunek.
- Piękna, ale smutna historia. Masz rację pasuje do mnie i Lauren. - kobieta spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Ben był kochanym chłopcem. - powiedziała.
- Opowiedz o nim. - poprosiłam, bo wiem że bardzo chce o nim mówić.
- Ben... Ładne imię, prawda? - zapytała patrząc ślepo na kafelki na podłodze.
- Więc mój syn był bardzo spokojnym i kochanym chłopcem póki nie spotkał nowego kolegi. - zatrzymała się.
- Jak ma na imię? Ten kolega? - zapytałam niepewnie.
- Shawn cholerny Mendes. Cała rodzina Mendesów od zawsze była przeciwko naszej. - ścisneła dłoń w pięść.
- Shawn Mendes?! - zatkało mnie. - Tak. Shawn. - kobieta spojrzała na mnie z dziwnym uśmiechem.
- Ha ha ha zabawna historia. Mendes podbiegł do Bena na treningu piłki nożnej i zaprosił do siebie. - powiedziała. A do mnie właśnie wszystko wróciło.
Siedze na ławce przy szkolnym boisku, czekam na Shawna.
- Kotek poczekaj jeszcze moment, muszę coś załatwić. Kojarzysz Bena Smitha? Ten gnojek zabrał mi stanowisko kapitana. - podbiegł do mnie cały zdyszany.
- No i co z tego? Musiał być lepszy od ciebie Shawn. Daj mu się tym nacieszyć. - powiedziałam.
- Ale ja przecież chce mu tylko pogratulować. - przytulił mnie i pobiegł do wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna.
Jak ja mogłam o tym zapomnieć. Ben był bardzo dobrym chłopakiem.
- Caroline? - spuściłam głowę.
- Tak? - zapytała nie patrząc na mnie.
- Znałam Bena. I znam Shawna. Byłam wtedy na tym boisku. - kobieta gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę i popatrzyła na mnie wzrokiem chcącym powiedzieć "nie mówisz prawdy" - Jak to? - spytała.
- Shawn był wtedy moim. Był moim chłopakiem. - zaczęłam się jąkać. Caroline wstała, złapała się za głowę i zaczęła chodzić po całym korytarzu.
- Nie. Nie. Nie. To nie prawda. Nie. Nie. Nie, proszę nie! - obróciła się w moją stronę.
- I nic z tym nie zrobiłaś?! Nie powstrzymałś go? Pewnie nawet nie próbowałaś! - zaczęła płakać.
- Ale ja. Ja nie miałam pojęcia, że on ma złe zamiary! - powiedziałam łamiącym głosem.
- Przepraszam Camila. Przepraszam. - podeszła do mnie i usiadła obok. Wtuliła się w moje ramię, a ja zamknęłam oczy by się trochę uspokoić.
- Pani Cabello? - podeszła do mnie pielęgniarka z recepcji.
- Tak? - zapytałam. Boję się. Ręce zaczęły mi drgać.
- Panna Lauren Jauregui... - nie chce słyszeć końca. Zaczęłam płakać wstałam i pobiegłam na zewnątrz. Stoję na parkingu.
- Widzą mnie tylko miliony gwiazd i ty! Znalazłaś drogę do księżyca. Dlaczego?! Lauren dlaczego mnie zostawiłaś? - spojrzałam na niebo ze łzami w oczach.
- Chcę być przy tobie już na wieki. Dlaczego mnie zostawiłaś?! - zaczęłam krzyczeć. Opadłam na twardy i zimny beton.
- Nie chce żyć bez ciebie! Jak ma żyć bez powietrza? Jak mam żyć bez ciebie Lauren Jauregui?! - zamknęłam oczy, chcę umrzeć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam!
I zanim napiszecie milion komentarzy o tym, że uśmierciłam Lauren chcę powiedzieć, że Camz niepotrzebnie wybiegła i nie dała dokończyć pielegniarce.
Oto kolejny długi rozdział tym razem 2050 słów.
👏Brawo ja 👏
Taki spontaniczny rozdział

Tradycyjnie zostawcie po sobie komentarz i gwiazdkę 😘

Bad Dream || Camren Where stories live. Discover now